Śmierć w darkroomie nie jest kryminałem, jeśli już, to antykryminałem. Zbrodni właściwie nie ma, ponieważ sprawa śmierci młodego geja została zamknięta, badający okoliczności tym bardziej nie prowadzi dochodzenia, a prawdę odkrywa niemal przypadkiem. Mimo że jest policjantem, i mimo że zmarłym jest młodszy brat, Zielony działa bez większej determinacji i planu. Przeciętniak, w pracy z premedytacją służalczy i niewidzialny, prywatnie przegrany trzydziestotrzylatek. Dla porządku dodam, że akcja powieści toczy się również wbrew wymogom dobrego kryminału: powolnie, chwilami nawet zbyt powolnie.
Atrakcyjność książki Edwarda Pasewicza leży bowiem w warstwie obyczajowej – opis poznańskiego środowiska gejowskiego, w szczególności klubu Grzechu Warte oraz jego bywalców, wydaje się tyleż barwny, co uczciwy. Bohaterowie, choćby nie wiem jak przegięci byli, dalecy są od wyobrażeń o homoseksualnych ciotkach. Są różnorodni: niepokojący jak bliźniacy, zaburzeni jak Młody, inteligentni i nieokreśleni jak Eminencja, albo zabawni jak Łucja. Sporo tu celnych spostrzeżeń, sporo niepocztówkowych obrazków Poznania – powieść niewątpliwie jest i pozostanie znakiem czasów. Mnie się podobała.
____________________________________________________________________
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz