Na barze stoi mała choinka, która nie pochodzi ani z Karkonoszy, ani z Wysokiego Jesionika, z cała pewnością nie z Czeskiego Raju, tylko z Azji. Poza tym nic w lokalu nie wskazuje na to, że mamy Boże Narodzenie. Ludzie w Kotwicy siedzą tu tak samo, jak każdego innego dnia. Z szafy grającej dobiega heavy metal.
– Nie wiem,
dlaczego w dzisiejszych czasach ludzie nie pilnują wartościowych rzeczy. A
potem się dziwią się, że wiecznie coś ginie. Nie mam pojęcia, dlaczego ludzie
są tak głupi. A jak smakował wigilijny karpik?
– Nie jem
karpia – odpowiada Kafka.
– Ja też nie.
Jest dla mnie za tłusty. Jem tylko kiełbaski z rusztu. Znaleźliście już jakiś
ładny prezent pod choinką?
– Wciąż
czekamy na Dzieciątko – mówię.
– To tak jak
ja. Dzisiaj mam wolne, ale jutro muszę iść do pracy… Podobno Dzieciątko jest
niewidzialne, ale ja widziałem je nie raz. Zawsze po północy, wtedy Dzieciątko
przychodzi tu do nas na kufel piwa. Mały kufel. A potem wstaje i oznajmia: „Do
zobaczenia za rok”. Następnie wsiada w tramwaj i odjeżdża.
– Jakim
numerem?
– Jak to
jakim numerem?
– Którym
numerem tramwaju? Dziewiątką, czternastką, dwudziestką dwójką?
– Skąd mam to wiedzieć… Ale jedno ci powiem,
żarówo: Dzieciątko nie ma domu, nie ma kościoła czy czegoś w tym stylu.
Dzieciątko cały rok jeździ tramwajem jak zagubione dziecko.
– Dobrze, ale jakim tramwajem? […]
Jaroslav Rudiš, Boże Narodzenie w Pradze, tłum. Małgorzata
Gralińska, Wrocław 2024

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz