piątek, 24 maja 2013

Bruno Schulz wiosennie

W maju były dni różowe jak Egipt. Na rynku blask wylewał się ze wszystkich granic i falował. Na niebie spiętrzenia letnich obłoków klęczały skłębione pod szczelinami blasku, wulkaniczne, obrysowane jaskrawo, i — Barbados, Labrador, Trinidad — wszystko zachodziło w czerwień, jakby widziane przez rubinowe okulary, i przez te dwa, trzy pulsy, zmroczenia, przez to czerwone zaćmienie krwi, uderzającej do głowy, przepływała przez całe niebo wielka korweta Gujany, eksplodując wszystkimi żaglami. Sunęła wzdęta, prychając płótnem, holowana ciężko wśród wypiętych lin i krzyku holowników, przez wzburzenia mew i czerwony blask morza. Wtedy wyrastał na całe niebo i rozbudowywał się szeroko ogromny, pogmatwany takielunek sznurów, drabin i żerdzi, i grzmiąc wysoko rozpiętym płótnem, rozbijał się wielokrotny, wielopiętrowy spektakl napowietrzny żagli, rejów i brasów,w którego lukach ukazywali się przez chwilę mali zwinni Murzynkowie i rozbiegali się w tym płóciennym labiryncie, gubiąc się wśród znaków i figur fantastycznego nieba zwrotników.


Potem sceneria zmienia się, na niebie, w masywach chmur kulminowały aż trzy na raz różowe zaćmienia, dymiła lśniąca lawa, obrysowując świetlistą linią groźne kontury obłoków, i — Kuba, Haiti, Jamajka — rdzeń świata szedł w głąb, dojrzewał coraz jaskrawiej, docierał do sedna i nagle wylewała się czysta esencja tych dni: szumiąca oceaniczność zwrotników, archipelagijskich lazurów, szczęśliwych roztoczy i wirów, ekwatorialnych i słonych monsunów.

Z markownikiem w ręku czytałem tę wiosnę. Czyż nie był on wielkim komentarzem czasów, gramatyką ich dni i nocy. Ta wiosna deklinowała się przez wszystkie Kolumbie, Kostaryki i Wenezuele, bo czymże jest w istocie Meksyk i Ekwador, i Sierra Leone, jeśli nie jakimś wymyślnym specyfikiem, jakimś zaostrzeniem smaku świata, jakąś krańcową i wyszukaną ostatecznością, ślepą uliczką aromatu, w którą zapędza się świat w swych poszukiwaniach, próbując się i ćwicząc na wszystkich klawiszach. [...]


Bruno Schulz, Sanatorium pod Klepsydrą, [w:] Opowiadania; Wybór esejów i listów, Wrocław 1989, s.135-136

8 komentarzy:

  1. Gdzie ta różowość i blask, ja się zapytowywuję, no gdzie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W środę (i kilka dni wcześniej) zachody słońca były u mnie różowo-amarantowe.;) Natomiast szumiącej oceaniczności zwrotników jest ci u nas obecnie pod dostatkiem.;)

      Usuń
    2. Raczej deszcze zenitalne czy monsunowe niż oceaniczność. Ale wieje, owszem, chociaż raczej jak w swojskim Świętokrzyskiem niż na zwrotnikach:PP

      Usuń
    3. Czyli jednak orkan na Jamajce.;) U mnie prawie bezwietrznie.
      Z wiekiem zresztą jakoś łaskawiej przyjmuję nieciekawą aurę.

      Usuń
  2. Fragment tak piękny, że postuluję: Bruno Schulz nie tylko wiosennie, Bruno Schulz na wszystkie pory roku. :) I jeszcze jako lektura klubowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Absolutnie na każdą porę roku! Ale nie wyobrażam sobie dyskusji na temat jego książek, przynajmniej jeszcze nie.;)

      Usuń
  3. Czasem szkoda, że tyle nowych książek na horyzoncie, bo czasu nie starcza na odświeżanie sobie tych już kiedyś przeczytanych cudowności :( Dobrze, że choć Ty Aniu fragmenty przypominasz, dzięki Ci!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja dziękuję za dobre słowo.;)
      Schulz nie jest chyba często czytany po ukończeniu szkoły, sama też ograniczam się do fragmentów. Zawstydzają mnie blogerzy anglojęzyczni, którzy Schulza czytają i piszą o nim z zachwytem. Cudze chwalicie...

      Usuń