Pasjonujące jest obserwowanie zmagań miasta tak zniszczonego, tak wygłodzonego, tak pozbawionego wszystkiego, co stanowi podstawę miejskiej egzystencji, które rozpaczliwie stara się przystosować do warunków przypominających życie w średniowieczu. Ludzie koczują niczym Beduini na pustyni z cegieł. Brakuje jedzenia i wody, nie ma soli ani mydła. Wielu neapolitańczyków straciło wskutek nalotów cały dobytek, w tym większość ubrań, i na ulicach widuje się najdziwniejsze kreacje: mężczyznę w starym smokingu, pumpach i wojskowych butach, albo kobiety w koronkowych sukniach, wyglądających jak zrobione z firanek. Nie ma samochodów, są za to setki wózków i staroświeckich powozów, kaleszy i faetonów ciągnionych przez wychudzone konie. Dziś zatrzymałem się w Posillipo, żeby się przyjrzeć systematycznej rozbiórce porzuconej półciężarówki. Mali chłopcy wracający do domów z kawałkami metalu o najróżniejszych rozmiarach i kształtach przypominali mrówki znoszące liście do gniazda. Pięćdziesiąt metrów dalej gustownie ubrana dama w kapeluszu z piórkiem kucnęła, żeby wydoić kozę. Na plaży dwaj rybacy związali linami kilkoro drzwi ocalonych z ruin, złożyli na nich sieci i szykowali się do wypłynięcia na połów. Z nieodgadnionych powodów nadal obowiązywał zakaz używania łodzi, ale w obwieszczeniu nie było słowa o tratwach. Każdy radzi sobie, jak potrafi. [s. 49-50]
Tak jak dla Normana Lewisa pasjonujące było obserwowanie zmagań zniszczonego wojną Neapolu, tak dla czytelnika pasjonujące jest czytać ich zapis. Natomiast jeszcze ciekawsze są relacje o zmaganiach samego autora z miastem czyli Sycylijczykami. Lewis jako brytyjski oficer został wraz z kolegami przydzielony do armii amerykańskiej, która jesienią 1943 r. wkroczyła do południowych Włoch i zaczęła marsz na północ. Garstka Brytyjczyków odpowiadała za porządek i bezpieczeństwo w wyzwolonych miastach, co w ówczesnych warunkach było właściwie niewykonalne. Po pierwsze, oficerowie w żaden sposób nie byli przygotowani do zadania: brakowało kadr, podstawowego sprzętu (broni, samochodów) i konkretnych wytycznych. Trudno jest też wprowadzać ład, jeśli nie zna się języka tubylców. Po drugie, zetknięcie chłodnych, sformalizowanych Brytyjczyków ze spontanicznymi i pomysłowymi Włochami było prawdziwym szokiem kulturowym dla tych pierwszych, tak więc współpraca siłą rzeczy nie mogła przebiegać bezkolizyjnie.
Pamiętnik (obejmujący okres od września 1943 r. do października 1944 r.) obfituje w barwne epizody i gdyby zapiski Lewisa zekranizować, powstałaby pierwszorzędna tragikomedia. Walka o przeżycie w Neapolu przybiera bowiem często absurdalne formy i tak na przykład dziesiątki mieszkańców zabiegają o „posadę” informatora aliantów w nadziei na otrzymanie stałego wiktu, kobiety z tych samych powodów chcą wydawać się za mąż za cudzoziemskich żołnierzy. Pomysłowość Włochów nie zna granic: w restauracjach konina udaje ryby, hrabiny zamieniają sale balowe w swoich zrujnowanych pałacach w poletka warzywne, panowie o nobliwej prezencji dorabiają na pogrzebach jako wujkowie z Rzymu (dla zapewnienia szczęścia rodzinie zmarłego), co bardziej zdeterminowani handlują kośćmi skradzionymi z okolicznych katakumb. Jest i śmiesznie, i strasznie.
„Zwykła” codzienność Brytyjskiego żołnierza upływa pod znakiem zwalczania handlu na czarnym rynku, galopującej korupcji i prostytucji oraz potyczek z rosnącą w siłę camorrą. Wojna wciąż trwa, więc od czasu do czasu zdarzają się jeszcze naloty i ataki faszystów, lojalność mieszkańców również stoi pod znakiem zapytania. Na domiar złego wybucha epidemia tyfusu i duru brzusznego, tymczasem w marcu 1944 r. dochodzi do potężnej erupcji Wezuwiusza. A skoro nie pomogły modlitwy i święty January, tym bardziej Lewis i jego koledzy niewiele mogli zdziałać, prawda? Swoją drogą opowieść o próbach zmiany patrona miasta w czasach napoleońskich to jeden z najzabawniejszych fragmentów w książce – po prostu palce lizać.
Pamiętnik Lewisa jest w moim odczuciu bezsprzecznie fascynującą lekturą. Z jednej strony podglądamy młodego żołnierza, który stara się dobrze wypełniać obowiązki i jednocześnie pomagać Sycylijczykom, z drugiej obserwujemy niezwykle żywotne społeczeństwo, które wykorzystuje wszystkie możliwe środki (od uroku osobistego po zabobony), aby przetrwać oraz – mimo niesprzyjających okoliczności – umilić sobie trudne życie. Podczas lektury daje się czasem wyczuć rozgoryczenie i złość autora na przełożonych, niekiedy jest to autentyczne przerażenie skutkami bezsensownych przepisów. Widać też, jak stopniowo zaczyna podziwiać Włochów za ich człowieczeństwo i kulturę, za zaradność i hart ducha. Co dziwne, Lewis nie pisze nic o swoim życiu prywatnym, choć jak się okazuje, podczas pobytu we Włoszech był mężem Włoszki. Niezwykła książka, zdecydowanie jedna z najlepszych (jeśli nie najlepsza), jaką ostatnio czytałam.
_____________________________________________________________________
Norman Lewis Neapol’44. Pamiętnik oficera wywiadu z okupowanych Włoch
przeł. Janusz Ruszkowski
Wyd. Czarne, Wołowiec 2014
fajnie przeczytać tak dobrą opinię o tej książce! tutaj należy ona do klasyki reportażu i prawdę powiedziawszy trochę się jej bałam, ale widzę, że nie mam czego ;)
OdpowiedzUsuńJa też się bałam, głównie ze względu na "oficera wywiadu" (którego zresztą nie ma w tytule oryginalnym) i książkę wypożyczyłam bez przekonania, a potem nie mogłam się od niej oderwać.;) Mam kłopot ze stylem autora, po polsku brzmi nieco płasko, a Brytyjczycy piszą, że jest inaczej.;(
UsuńMam nadzieję, że Czarne przetłumaczy inne reportaże Lewisa (wydali też "Grobowiec w Sewilli"), narobiłam sobie smaku.
Wszystkie zniszczone miasta wyglądają podobnie.
OdpowiedzUsuńSzkoda że Warszawa się nie doczekała takiego reportażu, Brandysy i Gojawiczyńskie to jednak nie to.
Dokładnie o tym samym pomyślałam - tak mogło wyglądać życie w powojennej Warszawie albo Gdańsku. Reportaż warszawski byłby pożądany, zdecydowanie. Do tej pory zastanawia mnie (i wzrusza), że ludzie ciągnęli do tych gruzów i próbowali na nowo się zagnieździć. Doprawdy godne podziwu, choć pewnie ie to leży w naturze ludzkiej.
UsuńI tak a propos naszej niedawnej rozmowy o książkach, do których się wraca: "Neapol'44" taką będzie, chce go nawet mieć na własność.;)
No właśnie, ciągnęli, a literacko tak niewiele z tego zostało. Dąbrowskiej nowelki mi się jeszcze przypomniały i czołówka serialu "Dom".
OdpowiedzUsuńTo, że chcesz nabyć Neapol jest najwyższą rekomendacją:)
Nic mi nie przychodzi do głowy, jeśli chodzi o powojenną Warszawę, tylko jakieś przebłyski z dzienników przeróżnych pisarzy. Serial "Dom" daje pewne pojęcie, fakt. Jest jedyny w swoim rodzaju, a temat/okres daje przecież możliwości na stworzenie kilku takich seriali.
UsuńTak, to prawdziwa rekomendacja. We wtorek wypożyczyłam "Neapol'44" po raz drugi z biblioteki i widzę, że muszę go mieć.;)
Tu zaszła zmiana Dąbrowskiej, Miasto niepokonane Brandysa, Stolica Gojawiczyńskiej. Jeszcze film Robinson warszawski, słaby, ale przynajmniej kręcony w autentycznej scenerii.
UsuńZdaje się, że odbija nam się czkawką ówczesny narzucany powoli urzędowy optymizm, Cały naród buduje swoją stolicę i takie klimaty. Żadne tam reportaże o czarnym rynku w grę nie wchodziły. Tyrmand się wyłamał, ale trochę później.
Chyba najpierw sięgnęłabym po Gojawiczyńską, z recenzji Koczowniczki wynika, że może mieć ciekawe tło. Do obadania. "Zmianę" Dąbrowskiej czytałam na pewno w podstawówce, niestety nic z niej nie pamiętam.;( Robinsona próbowałam kiedyś obejrzeć, na próbie się skończyło.
UsuńGdyby nie propaganda nowej Polski i właśnie ten optymizm, Warszawa mogłaby wyglądać dzisiaj zupełnie inaczej... Oglądając różne "Przygody na Mariensztacie" zawsze zastanawiam się nad tym, jak bardzo ludzie wierzyli w sukces i jak starali się mu pomóc.
Przypomniała mi się jeszcze scena opisana przez L. Wujec w wywiadzie: hucznie oddano do użytku odbudowany Plac Konstytucji, a gdy LW zapuściła się w sąsiednie uliczki, zobaczyła ruiny. Okazało się, że zdążono zbudować tylko fronty kamienic przy Placu.
Przez Stolicę nie przebrnąłem, jakoś mnie nie wciągnęła. Gdyby nie wojna i powstanie, to w ogóle mielibyśmy inne miasto, plany Starzyńskiego były wielkie. A co frontonów - to normalka. Jak Gierek miał przyjechać, to też malowano tylko fronty domów przy rynku, bo dalej się gość nie zapuszczał. Wieś potiomkinowska wiecznie żywa :)
UsuńCzyli "Stolica" nudnawa jest?:( Specjalnie biegać za nią nie będę, wszystko zależy od zasobów bibliotecznych.
UsuńMasz rację, ładne frontony, prowizoryczne łatanie dziur itp. to zwykła rzecz, także dzisiaj. Zresztą: czymże jest malowanie frontów przy malowaniu trawy?:)
Mnie Stolica lekko podśmiardywała socrealistycznie, ale może potem się poprawia, bo nie wyszedłem poza początek.
UsuńTo malowanie trawy to chyba urban legend :)
Liczę się z socrealistycznym klimatem, on może być nawet dużym urozmaiceniem.;)
UsuńMalowanie trawy podobno miało miejsce w Chinach za czasów Mao, tak mówiono u nas w liceum.;)
Ciekawe, czy to można jakoś sprawdzić, bo u nas tak mówiono o ZSRR :P
UsuńCzyli coś jest na rzeczy.;) Jak się okazuje, w Chinach do tej pory stosuje się tę technikę.;))))))
UsuńZgroza :P
UsuńOt, dbają o "imydż".;(
Usuń"Stolica" istotnie napisana została w nieco nudny, monotonny sposób, typowy dla Gojawiczyńskiej. Podczas czytania tej książki ani razu nie wstrzymywałam oddechu z wrażenia i nie zastanawiałam się, co będzie na następnej stronie. Ale tło jest ciekawe, więc można przeczytać, choć radziłabym raczej nie kupować, tylko wypożyczyć.
Usuń"Bardziej zdeterminowani handlują kośćmi skradzionymi z okolicznych katakumb" - pomysłowość ludzka jest niewyczerpana :) Postaram się przeczytać ten pamiętnik.
Chyba zaprotestuję, że Gojawiczyńska pisze nudno i monotonnie, w Dziewczętach z Nowolipek ten jej na pozór mało błyskotliwy styl pozwala jednak wydobyć sporo emocji. Chociaż z drugiej strony, w Kracie już jej nie wyszło, tam faktycznie głównie monotonia :)
UsuńWypowiadałam się tylko na podstawie "Stolicy" i "Kraty", bo "Dziewczęta z Nowolipek" słabo pamiętam :)
UsuńTe książki są rzetelnie napisane, ale - czegoś im brakuje. Gojawiczyńska nie umiała ożywić tekstu, poza tym w tych książkach nie było jednego głównego bohatera, tylko wielu. Trudno było zapamiętać, kto jest kim.
Być może tematy autorce nie podeszły, dla mnie ona jest jednak pisarką "od psychologii", a nie od panoram. Krata była dużym rozczarowaniem, uważałem, że dużo więcej emocji i prawdy zawierały wspomnienia więźniów Pawiaka niż to literackie przetworzenie.
UsuńMnie nawet nie udało się odkryć, w którą bohaterkę "Kraty" Gojawiczyńska przelała swoje emocje, bo o wszystkich pisała z równie małym zaangażowaniem.
Usuń@ Koczowniczko
UsuńDo lektury "Neapolu'44" zachęcam, po stokroć warto. Za kilka dni zamieszczę fragment dotyczący tego, co Włosi jadali pod koniec wojny - również ciekawy.
@ ZWL
"Dziewczęta z Nowolipek" i "Rajska jabłoń" zdecydowanie wywoływały emocje. Czytałam je chyba w liceum i do dzisiaj dobrze wspominam obie książki. Bohaterki miały tak różne charaktery i życiorysy, że trudno o nich zapomnieć.
@Koczowniczko, zupełnie tego nie rozumiem, może jednak bolesne przeżycia były nie do oddania na papierze.
Usuń@Aniu, no właśnie, człowiek się angażował w losy dziewcząt, a w losy więźniarek jakoś nie umiałem się wczuć.
To ciekawe, zazwyczaj czytelnik rzadko pozostaje obojętny na niedolę więźniów, zwłaszcza z czasów wojny. Tu na dodatek autorka znała realia z autopsji...
UsuńByć może książce zaszkodziło zbytnie rozproszenie; tak jak pisała Koczowniczka, Gojawiczyńska nie skupiła się właściwie na nikim konkretnie; może studium psychologiczne jednej więźniarki wyszłoby lepiej niż próba jakiejś panoramy. Powinnaś kiedyś zajrzeć do "Kraty" i się przekonać osobiście.
UsuńJuż się zaopatrzyłam w egzemplarz, więc może w weekend chociaż przejrzę.;)
UsuńMiałam ochotę na tę książkę, kiedy zobaczyłam jej zapowiedź na stronie Czarnego. Potem przeczytałam "Grobowiec z Sewilli" i mi przeszło ;). Naczytałam się, że Norman Lewis to klasyka reportażu angielskiego, a Grobowiec był taki sobie. Może Neapol jest lepszy, jak się pojawi w bibliotece to się pewnie skuszę, ale nadziei nie mam wielkich (co paradoksalnie może pomóc).
OdpowiedzUsuńNaturalnie "Grobowiec" mam już w planach, po Twojej uwadze nie będę nastawiała się na arcydzieło reportażu.;) Siłą "Neapolu'44" jest nietuzinkowa sceneria i bohaterowie, w zasadzie to samograj. Zachęcam gorąco do lektury.;)
UsuńW Grobowcu najciekawsze były opisy z początku wojny domowej, więc kiedy Lewis ma co do opisywania to jest nieźle. Skoro w Neapolu znalazł ciekawych ludzi to może jego trochę płaski styl (zgadzam się z twoim spostrzeżenim) tego nie popsuje. :)
UsuńW Neapolu znalazł głównie ciekawe postaci.;)
UsuńO wojnie domowej w Hiszpanii prawie nic nie czytałam, więc tym bardziej czuję się zachęcona do lektury "Grobowca...". Styl Lewisa jest płaski, czasami trudno dociec, jak bardzo jest zły lub rozżalony. A przecież są pisarze, których chłodny, pozornie beznamiętny styl potrafi wzbudzić silne emocje u czytelnika.
Nie jestem wielkim fanem reportażu, ale pozycję traktującą o odbudowujących się po trudach wojny Włoszech z chęcią bym przeczytał, szczególnie, że zawiera dość ciekawy punkt widzenia - chłodny, ułożony Brytyjczyk w zakręconym, typowo południowowłoskim mieście. Zapowiada się wybornie :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że tę książkę można czytać jak beletrystykę, to w końcu pamiętnik, być może w pewnym stopniu ubarwiony przez autora. Mnie co prawda się wydaje, że więcej tu przemilczeń niż zmyślania, ale to mógłby uściślić tylko autor.;)
UsuńZachęcam do lektury, w "Neapolu'44" nie można się nudzić.;)