Bez bicia się przyznaję, że o Ludwice Wujec do niedawna absolutnie nic nie wiedziałam. Kojarzyłam nazwisko jej męża i to wszystko. O lekturze „Związków przyjacielskich” zdecydowały dobre wrażenia z wywiadu z Andą Rottenberg wydanego w tej samej serii oraz okładkowa zapowiedź, w której wspominano o dzieciństwie Ludwiki Wujec (1941) wśród komunistów na sowieckim Uralu oraz dorastaniu w powojennej Łodzi i w Warszawie. Komunizm to obecnie coś tak niepopularnego, że tym bardziej chce się o nim czytać.
Wspomniani komuniści to przede wszystkim rodzice Wujec, których poglądy polityczne wyniknęły z biedy i niezgody na nierówność społeczną, z jaką stykali się przed wojną. Po 1945 r. sytuacja uległa zmianie i choć matka głównej bohaterki (ojciec zginął w walkach) aktywistką nigdy nie była, wyczulenie na niesprawiedliwość jej pozostało i najwyraźniej udzieliło się także córce. Daje się zauważyć właściwie na każdym etapie życia pani Ludwiki: najpierw podczas studiów, a później już nieprzerwanie od czasu strajków w Ursusie w 1976 r., kiedy zaangażowała się w pomoc rodzinom represjonowanych robotników i prace KOR-u.
W ocenie Wujec był to fantastyczny okres, właśnie ze względu na działalność dla dobra ogółu i przyjaźnie:
[...] człowiek miał świadomość, że bardzo konkretnie w sposób namacalny, pomaga komuś, kto jest absolutnie nieszczęśliwy, porzucony i nikt inny mu nie pomoże. Że za ta pomocą idzie myślenie i zaczynamy widzieć, co dalej robić. A jednocześnie to wszystko razem spojone było przyjaźniami i bardzo fajnym życiem towarzyskim, dzięki tym więziom włączali się coraz to nowi ludzie. [s. 104]
Przyjaźnie przydawały się naturalnie i w kolejnych latach: podczas redagowania „Robotnika”, w stanie wojennym, podczas obrad Okrągłego Stołu, pierwszych wolnych wyborów i trudnego okresu transformacji. Wiele z nich przetrwało, niektóre niestety nie, drogi kilkorga przyjaciół rozeszły się nawet dość mocno. W ogóle interesujące jest zobaczyć, jak potoczyły się losy dawnych działaczy: liczne grono pozostało w polityce, ktoś został naukowcem, ktoś księgarzem, część osób wyemigrowała. Z największym szacunkiem Wujec mówi o Tadeuszu Mazowieckim i Jacku Kuroniu, swoistych nauczycielach i wzorcach.
Ten wywiad czyta się z niekłamanym zainteresowaniem w dużej mierze dlatego, że stanowi pierwszorzędne uzupełnienie znanych faktów. Jest w nim mowa o kulisach ważnych wydarzeń oraz o codziennej, żmudnej pracy opozycjonistów (z czasem legalnych polityków), a więc o tworzeniu siatki rozmaitych kontaktów, o wypracowywaniu metod konspiracji, o redagowaniu gazety w warunkach domowych, czy o spotkaniach z SB. Działania bywały czasami nieudolne, na szczęście można opowiadać o nich dzisiaj anegdotycznie. I tu trzeba zaznaczyć, że zabawnych momentów w opowieściach Wujec jest dużo, działaczka daleka jest od podniosłego tonu i kombatanctwa. Weźmy przykład z okresu internowania:
Pomagało nam całkiem sporo osób. Pamiętam taką scenę – wzywa mnie oddziałowa i pyta: – Gdzie to upoważnienie? Ja nie wiem, o co chodzi. – No, na prawo do odbioru kartek żywnościowych dla dziecka. I proszę się pospieszyć i szybko wypełnić, bo pani Kalina czeka! A to Kalina Jędrusik, jeździła do Olszynki i przekazywała paczki i takie polecenia. Jak wchodziła, to miała takie wejście wielkiej damy, one wszystkie padały plackiem po prostu – no coś takiego, sama Kalina Jędrusik przyszła! Więc jak Kalina kazała, to się trzeba spieszyć! [s. 203]
Otóż to: pomagało całkiem sporo osób, nawet bardzo dużo i nie tylko w stanie wojennym. Pomagali znani i anonimowi, sympatycy „Solidarności” i ci, którzy woleli do niczego się nie mieszać, a zdarzało się, że pomoc przychodziła także od osób należących do PZPR (swoją drogą Wujec do 1978 r. także należała do partii). Piękna karta w historii Polaków, aż łza się w oku kręci, zwłaszcza na myśl o obecnym podziale w naszym społeczeństwie i jego głębokiej niechęci do wszystkiego.
Książkę kończyłam czytać w 25. rocznicę pierwszych wolnych wyborów w Polsce i przyznam, że czytając wspomnieniowe artykuły oraz podsumowania, z jednej strony odczuwałam pewną satysfakcję, że wiele pamiętam z tamtego niesamowitego okresu, a z drugiej strony żal, że wiele energii i ludzkiego wysiłku po prostu zmarnowano. Ale ważne, że ludzie tacy jak Ludwika Wujec i rzesze jej podobnych w ogóle były.
__________________________________________________________
Ludwika Wujec, Michał Sutowski Wujec. Związki przyjacielskie
Wyd. Krytyki Politycznej, Warszawa, 2014
Dla mnie pani Wujec również stanowi osobę kompletnie anonimową, chociaż po lekturze Twojego tekstu mam ochotę, by poznać tę osobę nieco lepiej.
OdpowiedzUsuń"Komunizm to obecnie coś tak niepopularnego, że tym bardziej chce się o nim czytać." - mądre stwierdzenie. Wydaje mi się, że w miarę trwania III RP, wraz z kolejnymi wybuchającymi aferami, pojawiającymi się przykładami niekompetencji polityków, urzędników, etc., coraz więcej ludzi zachodzi w głowę, czy zgon PRLu był rzeczywiście dobrym wyborem :)
Coś w tym jest. Powrotu PRL-u nie chciałabym, ale z wiekiem odkrywam u siebie lewicowe przekonania (przynajmniej w pewnym zakresie). Im więcej czytam, słucham i oglądam doniesień z Polski C i D, tym bardziej mnie przygnębia obraz kraju. Są wielkie i duże miasta, a potem przepaść - myślę o szkolnictwie i ofertach pracy.
UsuńWujec słusznie zauważa, że w zasadzie naszym władzom zależy głównie na pozostaniu u steru, konkretnego programu brak. Niestety to prawda.;(
Do lektury mogę tylko zachęcać, wywiad przedstawia solidny kawałek naszej historii.
Dzieje opozycji i Solidarności są pisane z męskiego punktu widzenia, więc dobrze, że można też poczytać coś odmiennego, o Kowalskiej, Mikolajskiej czy Wujcowej. Właśnie się ukazała praca Shany Penn "Sekret Solidarności" (wcześniej wydała "Podziemie kobiet"), poświęcona roli kobiet w prasie podziemnej. Co prawda autorka ma mocno skrzywioną perspektywę, ale prace mogą być dość ciekawe.
OdpowiedzUsuńŚwięte słowa, o Solidarności mówią i piszą głównie mężczyźni. Mam nawet ochotę dla ew. konfrontacji poglądów podetknąć tę książkę mojemu stryjkowi, który mógł mieć styczność z Wujec, ale z racji swoich obecnych sympatii mógłby mieć przekląć.;)
UsuńO książce Penn wspominano kilkakrotnie w wywiadzie, Kowalską i Mikołajską także. Za jakiś czas może zajrzę do "Podziemia kobiet", bo to jednak perspektywa. Dzięki za podpowiedź, przeoczyłam zupełnie ten tytuł.
Obyś tylko wytrzymała stężenie gender w tych książkach:)
UsuńMój umysł skutecznie wypiera ten termin.;) Ale skoro ostrzegasz, może poczytam wcześniej coś znieczulającego.;)
UsuńShana Penn jest dość radykalna w tym względzie, wiesz - patriarchat uciskający kobiety i wtłaczający je w stereotypowe role społeczne.
OdpowiedzUsuńGdyby pożyła z Polkami w PRL-u, może inaczej widziałaby ten problem?:) Pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to książka Wałęsowej - woda na młyn Penn.
UsuńMasz rację. Czytałem jeden jej artykuł i omówienie jej książki i tak to wygląda - ona patrzy na Polki jak Brytyjczyk w XIX wieku na Aborygenów. One nie miały feministycznych poglądów, bo je tłamsił patriarchat itepe., a nie po prostu nie miały siły i czasu na walkę o feministyczne ideały.
UsuńRacja. W sytuacji, gdy w sklepach nic nie ma na półkach, stan wojenny potrwa nie wiadomo jak długo, myśli się o innych sprawach, głównie tych przyziemnych (skala Maslowa się kłania). Ale pamiętam, że np. w kolejkach dużo panów wystawało, może nie po mięso, ale po inne produkty tak.
UsuńMój dziadek, patriarcha bardzo starej daty, regularnie robił zakupy w mieście odległym o 3 km od wsi. Była to chyba jedyna domowa czynność, którą wykonywał, chyba nawet nie wiedział, gdzie leżą jego skarpetki :P
UsuńMój dziadek w zasadzie wszystko robił sam, bo z żoną żył pod jednym dachem, ale w nieformalnej separacji.;( Ciast nie robił, ale gości podjąć potrafił i sałatką, i własnej roboty przetworami. Na medal zasłużył jak nic.;)
UsuńZdecydowanie:) Mój się oddawał pracom polowym :P
UsuńMój głównie stolarskim.;)
Usuń