czwartek, 23 kwietnia 2015

O zbawiennej mocy czytania

Z okazji Światowego Dnia Książki i Praw Autorskich proponuję fragment z najnowszej książki Marka Bieńczyka opowiadający o zbawiennej mocy literatury. Opowieść dotyczy matki pisarza, u której zdiagnozowano depresję.

***

[...] Odkąd pamiętam, zawsze przywoziłem jej gazety codzienne, tygodniki, pisma literackie, chciałem, żeby wiedziała, co się dzieje, żeby przez most wiadomości kontaktowała się ze światem. W kinie była ostatni raz czterdzieści lat temu, w teatrze trzydzieści; nigdy nie słuchała muzyki, nie otwierała książek, nie wstępowała do księgarni. Próbowała czytać moje teksty, bez większego powodzenia. Miała bardzo porządną wojenną maturę; kiedyś powiedziała: - W szkole uczyli mnie, że jest zdanie (kiwałem głową). W zdaniu jest rzeczownik (kiwałem głową), następnie (szukała w myślach)... czasownik (potakiwałem). A dalej (dłuższa chwila milczenia), a dalej jest przymiotnik albo coś o miejscu (potakiwałem). Ale u ciebie, synu, jakoś tego nie widzę. - Masz prawdę, mother.

Zapamiętywała z prasy albo z moich skąpych opowieści nazwiska, wiedziała, wiedziała swoje, przeglądała te papiery znoszone przeze mnie jak słoma do budy. Flałbert, mówiła, pisarz francuski, pisałeś o nim. Marcel Prus, pisarz francuski, tłumaczyłeś go. Olga Tokarczuk, czy ona mieszka jeszcze w górach? Kruszyński, on był w Szwecji. Stasiuk, dużo pisze i używa brzydkich słów. A ten Pilch, jak on się czuje. I Konwicki, co się z nim dzieje, czy on jeszcze żyje. Mógłbym długo cytować, nie wiem, czy ktoś zna nazwiska tylu współczesnych polskich pisarzy. Przynajmniej ktoś w jej wieku, teraz dziewięćdziesiąt trzy jesienie (bo raczej nie wiosny) na karku.


Przychodziło tamtej zimy dużo książek, nie mieściły mi się w mieszkaniu, zacząłem je wywozić do niej, upychać po kątach, nie była zadowolona, wszystko zagracone. Kupki rosły z tygodnia na tydzień, jakby budowane przez nowy miejski gatunek termitów. Zmieniały się pory roku, „mijał czas", jak pisano w powieściach kłębiących się za jej łóżkiem i pod lampą. Nie ruszała się nadal z fotela, nadal żeglowała samotnie w niekończącym się zmierzchu, połykała kolejne mile dusznego oceanu, niemal nie jadła, nie wstawała. Mieszkanie brało górę; niegdyś przebiegane we wszystkich kierunkach, znoszące pokornie jej energię, teraz rosło w siłę, narzucało swą nieruchomość.

Ale któregoś pięknego kwietniowego dnia zauważyłem przy samym fotelu książkę; tydzień później tę samą książkę, tyle że rozłożoną na otwartych stronach. To była powieść Myśliwskiego; pierwszy raz widziałem, by czytała powieść. Kilka dni później zobaczyłem przy fotelu kolejne książki. A potem znowu inne. A potem zaczęła mówić, że coś jej się podobało, a coś nie. Niemal podekscytowana, niemal jak urzeczone czymś dziecko. Zacząłem znosić kolejne książki i znowu kolejne. Czytała, coraz więcej czytała i coraz więcej jadła, jadła czytając, czytała jedząc. Przychodziłem, rzucała się od razu na ciastka i na gazety, Magda Tulli napisała nową książkę, informowała mnie, czy Małgosia Łukasiewicz znowu coś przetłumaczyła, pytała, bo jest z nią wywiad. Patrz, ten Koziołek, on bardzo dużo publikuje. A Markowski już pewnie coś znowu wydał. Bielik-Robson, ona teraz taka popularna. Pewnego razu zastałem ją nad „Tygodnikiem Powszechnym" z czerwonym długopisem w ręku; zaznaczała na moim tekście zdania, które zdawały jej się niegramatyczne albo niezrozumiałe dla niej, czyli dla ogółu czytelników. Zwłaszcza te długie, których sens był odwlekany, uciekał ze zdania w nieznane.

Dwadzieścia kilo zostało odrobione, znowu jadła, a ja znowu dobrze myślałem o literaturze, że może ma jakiś sens, nawet jeśli wszyscy jesteśmy skończeni. Tak, miała sens, na zimne usta matki wracał chwilami uśmiech, coś działo się w oczach, gdy mówiła o tym, co czytała, cień z fotela, zwierzątko z nory były znów tutaj, wśród słów i liter, wśród innych ludzi; wyszły na światło dzienne, wróciły do ludzkiej postaci.

Marek Bieńczyk „Jabłko Olgi, stopy Dawida”, Warszawa 2015, s. 121-123

12 komentarzy:

  1. Ha, któż miałby urzec osobę nieczytającą, jak nie Myśliwski ;-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zwłaszcza że ta osoba pochodzi z podobnego przedziału wiekowego, więc o porozumienie łatwiej.;)

      Usuń
  2. tak sobie wyobrażam swoją emeryturę: w fotelu, z książkami, i jeszcze żeby tak udało się być na bierząco z literackimi sprawami jak pani Bieńczyk, to by było super!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taka emerytura byłaby cudowna, ale od znajomych słyszę, że w tym wieku nie ma się na nic czasu.;(

      Usuń
  3. Mnie Myśliwski raczej od czytania odwiódł. Ale może jeszcze nie dorosłam? A może wzbudzenie chęci do czytania to właśnie kwestia trafienie na właściwą książkę "inicjatorkę" i każdy ma gdzieś ją tam sobie przeznaczoną tylko nie zawsze zdoła odszukać?
    Opowieść Bieńczyka sama w sobie świetna, muszę ja znaleźć w świeżo zakupionym tomie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jednak skusiłaś się na "Jabłko...";) Oby Ci smakowało.
      Myśliwski jest na pewno wielkim stylistą, ale nie każdemu odpowiada i jego styl, i tematyka głownie wiejska. Ale talentu nie można mu odmówić.

      Usuń
  4. Ach, odkrywanie literatury, tj. moment, kiedy zaczyna dostrzegać się w niej coś więcej niż tylko lektury szkolne, to jedna z najpiękniejszych chwil w życiu człowieka :) Piękny fragment, idealnie oddający ducha święta książki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się. Piękny jest także moment, w którym zaczyna się dostrzegać coś więcej poza fabułą.;)

      Usuń
  5. Święta prawda z tą depresją i książkami, czy w ogóle tworami kultury (przynajmniej póki jeszcze nie jest w najgorszym etapie, gdy nawet oddychania się nienawidzi, a co dopiero otworzyć książkę i zmusić się do czytania). Gdy czuję, że mój stan zaczyna się pogarszać na siłę się zmuszam do pożyczania nowych książek, zaczynania nowych seriali, instalowania nowych gier i zwykle jakoś udaje mi się powstrzymać przed wpadnięciem w najgorszy dół. Dlatego też krew mnie zalewa, gdy słyszę nawoływania do zamykania bibliotek, do polowań na piratów jak zwykłych złodziei, bo wiem, że wielu biednych ludzi (NAPRAWDĘ biednych, których nie brakuje tak na świecie, jak i w Polsce) od ponurych aktów desperacji odwodzi tylko imersja w cudzym świecie wyimaginowanym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, literatura i kino potrafią być świetnym antidotum na chorobę i kłopoty. Znam to z autopsji.
      Mnie z kolei dobijają wysokie ceny książek i ebookow. Gdyby były niższe, być może więcej osób by czytało. A zamykanie bibliotek to skandal, po latach odbije nam się czkawką.

      Usuń
  6. Jakie to ładne, kiedy tak wiekowa osoba odkrywa w sobie chęć życia, dzięki czytaniu i odkrywa współuczestnictwo w życiu, dzięki lekturze. Kiedy nie mam o czym rozmawiać ze swoją mamą, kiedy wkurzają mnie jałowe rozmowy o niczym, pytam, co ostatnio przeczytała i wznosimy się na inny poziom i odnajdujemy nić porozumienia, mimo, że czytamy raczej inną literaturę, to zdarzają się nam książki czytane wspólnie i to jest ogromnie miłe doświadczenie. Ciekawa jestem, czy spodobałby się jej Myśliwski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, literatura to chyba dość neutralny temat, jeśli chce się uniknąć innych (oczywiście pod warunkiem, że druga osoba czyta). Moja mama również woli zupełnie inny typ książek niż ja i obawiam się, że Myśliwski trochę by ją znudził.;(
      U matki pisarza zastanowiło mnie, jak staruszka szybko wciągnęła się w czytanie i nabrała rozeznania w nazwiskach. W tym wieku - brawo!

      Usuń