Michel Foucault (1926-1984) był filozofem i intelektualistą światowego formatu. Mało kto wie, że od jesieni 1958 do połowy roku 1959 kierował warszawskim Ośrodkiem Kultury Francuskiej oraz wykładał na uniwersytecie. Fakt ten jest mało znany może dlatego, że Foucault opuścił Warszawę nagle i w niesławie, czego powodem był romans z pewnym chłopcem. A być może dlatego, że w instytucjach i prasie zachowało się wyjątkowo mało śladów tego pobytu.
Po długich poszukiwaniach wiodących m.in. przez archiwa IPN Remigiusz Ryziński wpadł na trop tajemniczego młodzieńca (dziś już nieżyjącego) oraz kilku panów, którzy mieli okazję poznać Foucault w Warszawie lub znali tych, którzy go znali. Książka jest przede wszystkim kroniką żmudnego śledztwa oraz opisem inwigilowanego w PRL-u środowiska homoseksualistów. Najmniej miejsca w tej skądinąd wciągającej opowieści zajmuje sam filozof. Stąd też wynika moje lekkie rozczarowanie lekturą, bo i tytuł, i notka na okładce sugerują zdecydowanie inne rozłożenie akcentów.
Poza tym autor zrobił coś, czego w rodzimych reportażach wyjątkowo nie lubię: główny wątek zagęścił masą informacji i anegdot luźno związanych z właściwym bohaterem, a dziury załatał gdybaniem i domysłami. Skopiował stylistykę oraz chwyty z upodobaniem stosowane przez innych polskich twórców literatury faktu, co w moim odczuciu staje się już nieznośne. Reportaż naprawdę nie musi być „ładniusi”, żeby zainteresować czytelnika.
_____________________________________________________________________________
Remigiusz Ryziński, Foucault w Warszawie, Wyd. Dowody na Istnienie, Warszawa 2017
O! A ja się zastanawiałem, czy najpierw Historia szaleństwa, a potem Ryziński, czy poczytać go sobie przed Foucault. A skala watowania tekstów robi się faktycznie nieznośna, mam głęboki niesmak po Mistrzach kabaretu Mieszkowskiej i dam mu w końcu wyraz.
OdpowiedzUsuńCzytasz w moich myślach - tytuł posta miał brzmieć "Watowany Foucault".;) Wata plus usilne bycie oryginalnym sprowadzają się w końcu do tego, że wielu autorów zaczyna pisać podobnie (a la Szczygieł).
UsuńRyziński nie pisze źle, ale na coś innego liczyłam.
Chętnie poczytam o Mistrzach, a szczególnie o watowaniu - dobrze wiedzieć, że nie jest się samemu.;)
Szczygieł watuje? Ja go mam w kategorii "uroczy gawędziarz" :D
UsuńMam ostre podejrzenia, że autorka Mistrzów skleiła ze swoich dwóch poprzednich książek, jednej o Hemarze, drugiej o Jarosym, na siłę dokładając tezę uzasadniającą połączenie obu panów. Wyszło dziwnie, bez nerwu, płasko i nudnawie. Zabrakło redaktora, który by nad tym zapanował, więc różne "drobiazgi" poumykały :P
Szczygieł przejadł mi się, zamiast gawędy potrzebuję ostatnio w reportażu "mięsa".;)
UsuńKompilacja własnych książek może być faktycznie nudna dla czytelnika znającego źródła. Niestety Mieszkowska nie jest chyba odosobniona w tej praktyce.;( To b. rozczarowujące.
Nawet kompilując własne książki, można to zrobić porządnie, żeby się czytelnik od pierwszego kopa nie orientował :P Nie mam pierwowzorów pod ręką, więc tylko gdybam, ale nasuwa się to samo. Na dodatek trochę to wygląda, jakby autorka nie lubiła swoich bohaterów, bo, zapewnie mimowolnie, naświetla ich od najmniej ciekawej strony, szczególnie Hemara.
UsuńPopiszę tu komentarzy, to będę miał jak znalazł do recenzji :D
Pewnie, że można, to kwestia uczciwości autora.
UsuńZastanawiam się od niedawna, czy warto czytać Argentyńskie przygody Gombrowicza Suchanow, skoro napisała całe dwa grube tomy o WG. Bo raczej korzystała z wcześniejszych "zdobyczy".
Będziesz kompilował?;)
Będę miał szkielet, który sobie obuduję mięsem :D
UsuńW przypadku Jarosyego zastanawiało mnie niemal całkowite nieskorzystanie z książki Grodzieńskiej, przez co o wojennych losach J nie dowiadujemy się prawie nic, a to, czego się dowiadujemy, zostaje powtórzone dwa razy. To jest taki krzywo pozszywany paczwork :P
Co za szczęście, że biografia Gombrowicza mnie w ogóle nie ciągnie, w przeciwieństwie do Sendlerowej Bikont.
Niekorzystanie z książki Grodzieńskiej zaskakuje, nie chodzi przecież o prawa autorskie.
UsuńMnie akurat Sendlerowa nie ciągnie, sama się sobie dziwię, bo to w końcu tematyka mi bliska. Może za rok mi się odmieni.;)
A ja zaryzykuję przy najbliższych zakupach. Chociaż ta seria biograficzna Czarnego jest ponoć tak nierówna, że trochę strach. No ale Bikont, no ale Sendlerowa.
UsuńAutorzy tak różni, że i poziom różny. Dla mnie zaskoczeniem było dopuszczenie Urbanka do tej serii.
UsuńZnam te dylematy.;) Mam teraz tak z Poznaniem Kąckiego.;)
Urbanka ostatnio wymęczyłem Brzechwę i wątpię, bym się zdecydował na coś jeszcze. Matko, jakie to było miałkie.
UsuńA co z Kąckim?
Urbanka znam tylko z "biografii" Tyrmanda i Makuszyńskiego, nie sądziłam, że Brzechwa jest taki męczący.
UsuńPoznań. Miasto grzechu - ukaże się na dniach. Jeśli jest tak dobre jak Maestro i Białystok, to już zacieram ręce.;)
Powiedzmy, że jak się czytało zbiór wspomnień o Brzechwie, to Urbanka można nie czytać. To, że wspominający Brzechwę przyjaciele nieco wylizali obraz, to ok, ale Urbanek jeszcze dodatkowo go doszpachlował.
UsuńA, myślałem, że już czytałaś ten Poznań i Ci nie podszedł.
Wspomnień nie czytałam, a nie powiem, Brzechwa mnie nęci. Cóż, zobaczy się.
UsuńKącki dobrze pisze reportaże - nie watuje.;)
Widzę interesującą promocję na Lepperiadę, chyba się skuszę, jeśli warto.
UsuńAkurat tego nie czytałam, ale skoro pisał Kącki, raczej będzie dobre. Jemu chyba tylko proza kompletnie nie wychodzi.;)
UsuńProzy w ogóle nie biorę pod uwagę :)
UsuńJa też nie, wystarczyły mi opinie.
Usuń"Watowanie" - ciekawe wyrażenie :) Szkoda, że autorowi nie udało się wykorzystać potencjału, jakim dysponowała książka.
OdpowiedzUsuńObawiam się, że bez watowania byłoby za mało materiału na książkę, przynajmniej pod tym tytułem.;(
UsuńZastanawiałam się czy wiemy aż tyle o pobycie Filozofa w stolicy, by starczyło na reportaż. I oto rozwiałaś moje wątpliwości...
OdpowiedzUsuńNa reportaż prasowy materiały byłoby tyle co potrzeba, na książkowy - nie.;(
Usuń