– Kochany diable – krzyczę – pomóż mi, na litość boską! [s. 26]
Na okładce Szkoły klasztornej wydawca straszy ponurą historią o opresyjnej instytucji dążącej do wytępienia indywidualności przy pomocy totalnej kontroli oraz surowych kar, jakby to miał być co najmniej orwellowski 1984 przeniesiony w scenerię katolickiego internatu. Absolutnie tak nie jest, co wyraźnie daje się wyczuć od pierwszych stron, bowiem na relację narratorki składają się głównie cytaty z lekcji, podręczników i religijnych pisemek, w ujęciu Barbary Frischmuth brzmiące ironicznie, a niekiedy nawet komicznie.
Powinnyśmy się cieszyć, że jesteśmy w takich dobrych rękach. Tu wyprowadzą nas na ludzi. Gdy kiedyś stąd odejdziemy, wszystkie drzwi będą stać przed nami otworem i wszędzie będziemy mile widziane. Szkoła cieszy się najlepszą opinią, a naszym pierwszym obowiązkiem jest jej nie zszargać. Nie wolno nam tego robić, bo i nas otoczono tu opieką. Zadbano o nasze ciała, nasze umysły, a nade wszystko o nasze dusze. jesteśmy winne wdzięczność, tak za dobroć, jak i za surowość, gdyż to, czego tu doświadczamy, przeżyły już niezliczone pokolenia przed nami, i ostatecznie wszystkim to wyszło na dobre. [s. 51]
Nauki wpajane wychowankom skupiają się na pobożności, czystości, służbie Bogu i naturalnie mężczyźnie, jako że przygotowują również do roli żony i matki. Długi wykaz odmawianych modlitw, lekcja przyzwoitości czy opis systemu kar nie pozostawiają wątpliwości, że wszelki nadmiar może odbić się czkawką. I tak jest w przypadku głównej bohaterki, która mniej lub bardziej jawnie buntuje się przeciwko klasztornemu porządkowi: a to wymyśla z koleżanką historyjki, a to zabawia się niecnie w Kleopatrę i Antoniusza, kiedy indziej zaś szuka nieprzyzwoitych fragmentów w Biblii. Szkoły klasztornej doprawdy nie należy się bać, miejscami jest zabawna.
W powieści Austriaczki warto pogrzebać, zajrzeć pod powierzchnię tekstu, bo to tylko pozornie prosta opowiastka. Na pospieszną lekturę nie pozwala zresztą sposób narracji – rozdziały stanowią luźny zbiór, zmienia się ich styl (od modlitwy przez kazanie po list), niektóre początkowo zaskakują tematem (np. patrzenie). Całość wybrzmiewa szczególnie diabolicznie (sic) teraz, kiedy od polskich funkcjonariuszy kościoła można usłyszeć niejedną „rewelację” mającą na celu rzekomą troskę o kobiety. Gwoli informacji: książka po raz pierwszy ukazała się ponad pół wieku temu.
_______________________________________________________________________
Barbara Frischmuth, Szkoła klasztorna, tłum. Eliza Borg, Wyd. Od Do, Łódź, 2018
Ja to kiedyś miałem na liście do przeczytania i mi umknęło. To teraz sobie zapiszę na nowo :) Czytałem kiedyś opinię, że to taka ciężka książka, dobrze że rozwiewasz obawy. Czy to naprawdę ma tylko 86 stron?
OdpowiedzUsuńCiężkie? Hm, może byłam w dobrym nastroju, stąd taki, a nie inny odbiór. Najpierw przeczytałam zdanie ze środka "Kochany diable...", więc uznałam, że to nie może być lektura całkiem serio.;) Tak naprawdę można zrobić z tego spektakl w stylu "Opisu obyczajów" wg Kitowicza, ale i coś bardzo serioznego - mnie bliżej było do prześmiewczości.
UsuńTak, książka ma zaledwie 86 stron.
Dzięki. Mnie by ta książka pasowała do kolekcji powieści pensjonarskich, pasjami uwielbiam,a nic nowego się dawno nie trafiło.
UsuńZa dużo pensjonarskich fragmentów tu nie ma, za to te obecne są oryginalne, bo zupełnie inne od tego, co znamy z innych tego typu książek. Gorąco polecam. Żałuję, że książka w ogóle nie była promowana - krótka, a tyle interesującego materiału do analizy.
UsuńPierwsze widzę to wydawnictwo, pewnie jakaś głęboka nisza, nic dziwnego, że nikt nie słyszał. Za to ponoć autorka była wcześniej wydawana i jest warta lektury.
UsuńWydawnictwo błysnęło "Utopkiem" Libery, mają chyba też Bernharda. Zdaje się, że to Sława Lisiecka jak powołała. I chwała jej za to, bo lit. niemieckojęzycznej u nas jest mało.
UsuńZgadza się, Frischmuth wydano u nas wieki temu w serii KIK, już się rozglądam za tymi aż dwoma powieściami.;)
No wiesz, mało który z niemieckojęzyczny pisarzy spoza ekstraligi może się pochwalić aż trzema przekładami :)
UsuńTo prawda. A fajnie byłoby poznać młodych pisarzy. Jest na szczęście jedna jaskółka - Sonia Draga wydała niedawno powieść Jenny Erpenbeck i nie jest to kryminał.;)
UsuńWięc donoś, czy dobre :)
UsuńNie omieszkam.;)
UsuńNie wiem dlaczego, ale takie historie mają dla mnie coś fascynującego w sobie.
OdpowiedzUsuńCoś jest na rzeczy: odosobnienie, wąskie grono, rygor. Duże pole do popisu dla autora/ki.;)
UsuńO proszę, dołączam do grona zaciekawionych ;). Wydawnictwo mi gdzieś mignęło, ale nie wiem czy jeszcze działa?
OdpowiedzUsuńDziała, działa. Myślę, że w tej książce znajdziesz coś dla siebie.;)
UsuńHa, z tą informacją na temat tego, że książka po raz pierwszy ukazała się ponad 50 lat temu to trochę mnie zaskoczyłaś. Na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że autorka zajęła się chwytliwym ostatnio tematem :)
OdpowiedzUsuńTa książka jest b. świeża w przekazie i faktycznie mogłaby powstać dzisiaj. Tym większe brawa dla autorki za awangardowy styl.;)
UsuńBardzo to dobre, potwierdzam, nieodmiennie aktualne też. No i wydawca faktycznie w blurbie pobujał nieco, a szkoda, bo mógł zachęcić do tej książki lepiej, pisząc o jej rzeczywistych walorach.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że i Tobie książka się spodobała.;) Na pewno warto o niej mówić i pisać - nie dość, że tematyka ważna i aktualna, to i styl pisarki bardzo dobry. A blurby, cóż, wciąż piszą je chyba ludzie nieodpowiedni.;(
Usuń