poniedziałek, 28 września 2020

Kentuki

Kentuki wyglądają niewinnie, niektóre przypominają pluszową pandę czy królika, zdarzają się też miniaturowe kruki albo smoki. Pojawiają się w domach na całym świecie: od Meksyku po Hongkong. Zabawka może dawać dużo frajdy, bo dzięki oprogramowaniu i kamerze porusza się i komunikuje. W istocie kryje się za nią anonimowa osoba, losowo przyporządkowana drugiemu nabywcy, z którym zaczynają stanowić parę „pana/pani” i „maskotki”.

Konsekwencją użytkowania kentuki jest dopuszczenie kogoś nieznanego do naszego codziennego życia; niby funkcjonuje jak nowoczesny pluszak, jednak w rzeczywistości ma większe możliwości, jako że niemal stale obserwuje swojego właściciela/właścicielkę, niekiedy w dość intymnych chwilach. Samotnikom to nie przeszkadza, ważniejsza jest okazja do kontaktu z drugą istotą, złudzenie posiadania towarzystwa. Młodzi najczęściej liczą na przygodę i takową przeżyją, choć czasami sytuacja wymknie się spod kontroli. Właśnie – kontroli. Książka Samanty Schweblin pokazuje, że bycie „panem” nie zawsze oznacza pełną władzę nad zabawką, role mogą się niepostrzeżenie odwrócić. I nie chodzi tu o uzależnienie od gadżetów – Kentuki traktuje bardziej o ludzkiej słabości do nowoczesnych technologii oraz lekkomyślnym wystawianiu prywatności na pokaz. Geograficzny rozrzut i mnogość postaci dobrze podkreśla rozmiary i powszechność problemu. 

Książkę Schweblin czytałam z zainteresowaniem, choć do doskonałości jej daleko. Przede wszystkim przeszkadza niedopracowana konstrukcja: niektóre historie kończą się po jednym rozdziale, innym przydałaby się puenta. Czuć, że pod koniec autorce zabrakło pomysłu na zgrabny finał, niekoniecznie wystrzałowy. Mimo niedosytu nie spisuję Kentuki na straty, jest coś świeżego w tej prozie.

 ________________________________________________________ 

Samanta Schweblin, Kentuki, tłum. Tomasz Pindel, Sonia Draga, Katowice, 2020 

 

 

2 komentarze:

  1. Wpadłem na trop tej książki za sprawą osoby tłumacza (ostatnimi czasy mocno doceniam translatorsko-edytorską robotę p. Pindla) i od tej pory mam ją na oku. Trochę mnie rozczarowałaś swoją recenzją, bo miałem nadzieję, że powieść to jakaś literacka perełka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Perełka to nie jest, ale współczesna lit. argentyńska zawsze w cenie.;) Mimo pewnego rozczarowania zachęcam do lektury. Co do tłumacza, to ponoć trafiły mu się tutaj kiksy np. zamiast pieluchy wstawił slipy - no, to już jest duży błąd.

      Usuń