Podszedł do telefonu, wykręcił numer, a metaliczny sygnał w słuchawce przypomniał mu koszmarną pobudkę.
– Halo – usłyszał.
– Josefino, to ja.
– I jak tam wstałeś, co? – zapytała kobieta, a on wyczul, że jest wesoła.
– Lepiej nie mówić, ale to była porządna impreza, nie? Jak tam bestia?
– Jeszcze śpi.
– Niektórym to dobrze.
– A co z tobą? Skąd dzwonisz?
Westchnął i jeszcze raz spojrzał na ulicę. Słońce wciąż przygrzewało z czystego nieba, sobota była taka, że nawet palcem się nie chce kiwnąć, dwa dni temu zamknął sprawę z handlem dewizami, która go wyczerpała przez te wszystkie niekończące się przesłuchania, więc zamierzał przesypiać wszystkie ranki aż do poniedziałku. Ale oczywiście facet musiał się teraz zgubić.
– Z inkubatora, Josefino – poskarżył się, mając na myśli swój gabinet. – Zerwali mnie z łóżka wcześnie. Nie ma sprawiedliwości dla sprawiedliwych, kobieto, słowo daję.
Ona się uśmiechnęła. Zawsze umie się śmiać, co za baba.
– Nawet nie wiesz, co stracisz, chłopcze.
– Something special?
– Nie, nothing special, ale pycha. Słuchaj uważnie: malangas*, które przyniosłeś, ugotowałam z sosem i dodałam sporo czosnku i gorzkich pomarańczy; befsztyczki z wieprzowiny, które zostały z wczoraj, wyobraź sobie, że są pięknie sprawione w marynacie i wyjdzie po dwa na łeb; czarna fasolka, mięciutka, tak jak lubicie, bo się pięknie gotuje i zaraz doleję kapinkę argentyńskiej oliwy, co ją kupiłam w sklepiku; ryż już zdjęłam z ognia, dodałam też czosnku, tak jak ci radził ten kolega z Nikaragui. I sałatka: sałata, pomidorki i rzodkiewki. A i jeszcze legumina z wiórkami kokosowymi i serkiem... Żyjesz tam jeszcze, Condziku?
– No, zaraz tu prasnę na ziemię, Josefino – odpowiedział, czując, że mu się przewraca w zmaltretowanym żołądku. Był fanatykiem suto zastawionych stołów, dałby się posiekać za takie menu i wiedział, że Josefina przygotowuje to jedzenie specjalnie dla niego i dla Chudego, a on tym razem będzie musiał obejść się smakiem.[…]
Leonardo Fuentes Padura, Gorączka w Hawanie, przeł. Tomasz Pindel, Kraków 2009, s. 27
*) malanga - roślina bulwiasta, mająca podobne zastosowanie w kuchni kubańskiej jak ziemniaki
No cóż różne są kulinarne upodobania, ta potrawa jakoś do mnie nie przemawia, połączenie quasi ziemniaków z ryżem, do tego fasola ... jak dla mnie o dwa składniki za dużo. I mimo, że aż mnie ssie z głodu dziś podziękuję.
OdpowiedzUsuńNie przepadam za fasolą, ale to połączenie jest tak niezwyczajne, że spróbowałabym.;)
UsuńDo odważnych świat należy. Smacznego.
UsuńAch, gdyby jeszcze ktoś mi to przyrządził.;)
UsuńOj, trudna byłoby to dla mnie rozmowa telefoniczna, trudna. Na miejscu bohatera miałbym ogromny problem, by spokojnie usiedzieć w inkubatorze, tj. w biurze :)
OdpowiedzUsuńA jednak wytrzymał.;) Józefina zresztą codziennie dobrze gotowała.
UsuńLeguminkę chętnie, ale faktycznie bulwy, ryż i fasolka to ciut przesada :)
OdpowiedzUsuńFaktycznie zapowiada się ciężkostrawne danie, ale jest i sałatka.;)
UsuńSałatki są przereklamowane :)
UsuńRzodkiewkami nie pogardzę obecnie.;)
UsuńJa tylko spieszę donieść, że jednak zagalopowałem się z tym Padurą na własnej półce. Ale od czego jest niezastąpiona WBP? Pomogła z Waltarim i teraz też. Więc już wkrótce zgłębię resztę kulinariów w cyklu :)
OdpowiedzUsuńWarto.;) Ciekawe, czy w kolejnych tomach też tak suto i pomysłowo jedzą.
Usuń