Louise Erdrich po raz kolejny sportretowała to, co zna bardzo dobrze z doświadczenia, czyli małą społeczność Odżibwejów zamieszkujących północne obrzeża Stanów Zjednoczonych. Jej bohaterowie na różne sposoby i z różnym skutkiem próbują przetrwać kryzys roku 2008, inni swoją przyszłość widzą gdzieś indziej, daleko od pól obsianych burakiem cukrowym. Opis bieda-życia jest co najmniej frapujący, nawet jeśli trzeba go momentami traktować z przymrużeniem oka.
Rzeka Czerwona potrafi czytelnika porwać, niestety ostatecznie wydaje się dość płytka. Traci przede wszystkim na nadmiarze wątków, skutkiem czego żaden z nich nie wybrzmiewa wystarczająco mocno. Dość powiedzieć, że materiału wyjściowego starczyłoby na kilka mięsistych powieści, np. o zderzeniu amerykańskiego snu z pazernym kapitalizmem, o indiańskiej Emmie Bovary (francuski klasyk pojawia się w treści kilkukrotnie), czy wreszcie o winie i odkupieniu. Tymczasem u Erdrich poszczególne historie rozmywają się, napięcie spada i do finału docieramy siłą rozpędu.
Nie jest to powieść zła, niemniej do Leków na miłość wydanych u nas blisko 30 lat temu sporo jej brakuje. Zapamiętam ją głównie ze względu na zagadnienia ekologiczne – Amerykanka nie tylko umiejętnie napiętnowała pewne praktyki, ale zaproponowała również rozwiązania. I tu ponownie pojawia się nieoczywisty bohater książki tj. burak cukrowy. Nie ma się z czego śmiać, autorka sensownie wykorzystała warzywo, by powiedzieć to i owo o cukrze.
P.S.
Przekład pozostawia wiele do życzenia, nie tylko dlatego, że pierścionki
powinny być z brylantami, a nie diamentami.
__________________________________________________________________________
Louise Erdrich, Rzeka Czerwona, przeł. Agnieszka Walulik, Warszawa, ArtRage
2025
Ach, jesteś drugą osobą z zaufanych, która nie pała entuzjazmem wobec tej książki. A ja jak zwykle zaryzykowałem zakup w ciemno :P
OdpowiedzUsuń