(...) uważali go za dziwoląga. Wynikało to z faktu, że on czytał książki.
- Dużo tam wyczyta - mówił Kolano ze złością. - A w życiu, i jeszcze długo nie! Na telewizorze to się prawdziwie ukazuje wszystko. Ale książka? Papier. I tyle tego. Żeby jeszcze do nabożeństwa była, bym wybaczył. Że jemu czasu takiego nie żal wieczorami. A to sznur na węgorza można postawić, a to żelazo na boberka i kołnierz na zimową porę jak wymarzony, a to pętlę na sarenkę. A dawną porą, jak jeszcze Ruskie na handel przyjeżdżały, granata można było zakupić, w dzika nocą pizgnąć w kartoflisku. On nie! Tylko się jak ten Żyd nad książką kiwa. A może on i Żyd jaki? [str. 230]
Kanwą opowiadań są wydarzenia z życia własnego (Wieczory autorskie), incydenty uliczne (Misja) oraz oraz historie zasłyszane (Palec Fredry, Proces). Trafiają się również wspomnienia o osobach znanych np. o Elżbiecie Czyżewskiej, Dorocie Terakowskiej, Barbarze Łopieńskiej czy Januszu Szpotańskim. We wszystkich tekstach daje o sobie znać spostrzegawczość autora: Anderman ma oko do drobiazgów i ucho do języka. Jego opowiastki uwielbiam także za zdrową dawkę ironii (i autoironii), która czasem zaczyna się już na poziomie tytułu.
I jeszcze jeden fragment, tym razem z "Wywiadu" czyli tekstu o początkujących dziennikarzach:
- Ma pani męża? - zapytała. - A może facet porzucił panią z drugą? I panią to boli? - zapytała bezradnie, a mnie zrobiło się jej żal.
- Wie pani co? Opowiem pani o moim pierwszym wyjeździe na Zachód. Jeszcze w głębokich czasach komunistycznych.
- Mnie nie było na świecie... - odezwała się bezwiednie.
- To był mój pierwszy wyjazd na festiwal filmowy - powiedziałam.
- O! Może być ciekawie - zainteresowała się. - Zapoznała pani jakichś gwiazdorów?
- Nie, mówię o biennale dokumentu. W Lyonie. Jechałam sama za żelazną kurtynę...
- Za co? To był teatralny festiwal? [str. 197]
A najlepiej po prostu przeczytać wszystkie tomy "Fotografii" Andermana, podobnych smaczków jest tam znacznie więcej;)
Janusz Anderman "Fotografie ostatnie", Wydawnictwo Literackie, Kraków, 2010
:D
OdpowiedzUsuńMam propozycję nazwy dla klubu czytelniczego: Stowarzyszenie Dziwolągów. :)
Żelazna kurtyna i festiwal teatralny też zdecydowanie poprawiają humor. :)
Tiaaa... Przypomniała mi się od razu pewna rozmowa ze znajomą, uważająca się za miłośniczkę i znawczynię filmów, która, zmuszona coś tam gdzieś napisać, prosiła mnie o podanie poprawnej pisowni nazwy "Cannes" i jeszcze przeliterowanie, bo nie mogło jakoś do niej trafić. Ale to tak na marginesie.
OdpowiedzUsuńLirael -->
OdpowiedzUsuńTak, książkożercy (że użyję określenia z Twojego blogu;) to obecnie prawdziwe dziwa natury. Przynajmniej ktoś pracuje na średnią krajową w czytelnictwie;)
Jabłuszko -->
Jak na miłośniczkę filmów to faktycznie niewiarygodne;( Kiedyś Katarzyna Groniec opowiadała o młodym dziennikarzu, który prosił ją o przeliterowanie imienia i nazwiska Jonasza Kofty. Niby jak? Jona z Kofta? itp. Luki w wykształceniu/wiedzy rozumiem, ale brak przygotowania do pracy - nie bardzo;(
Same widzicie, że warto czytać Andermana. Piękny wymyślił też wywiad z samym sobą, który parodiuje dziennikarzy literackich.
Ha, rozmowa Pani redaktor cudowna i szkoda tylko ze taka prawdziwa. A czasem i niepoczątkujacy dziennikarze niestety poleniaja podobne gafy.
OdpowiedzUsuńMasz rację, choć z drugiej strony - nikt nie jest doskonały;) Ale przygotowywać do roboty się trzeba;)
OdpowiedzUsuń