Jak sama autorka pisze, książka powstała jako lekarstwo na depresję i inne trudne przeżycia. Splatają się w niej trzy główne wątki: historia poszukiwania przodków, autobiografia i próby odnalezienia zaginionego syna. Rodzina okazała się nadzwyczaj rozległa i interesująca: ze strony matki Rosjanki - prawosławna, ze strony ojca Polaka - żydowska. Niesamowite jest, jak wiele faktów udało się ustalić i do ilu osób dotrzeć. Pod koniec można się już pogubić, kto był czyim kuzynem, niemniej ilość nazwisk robi wrażenie.
Dla mnie najciekawsza była postać samej Rottenberg, której dorastanie w Legnicy przypadło na okres siermiężnego PRL-u. Od zawsze niepokorna, naznaczona wojenną traumą rodziców, nie zapowiadała się na znawcę sztuki. O swoim dzieciństwie pisze dużo i barwnie, natomiast o dorosłym życiu raczej oględnie. Szkoda, bo same wspomnienia dotyczące chwilami tak burzliwej pracy w Zachęcie - i świecie sztuki w ogóle - na pewno starczyłyby na osobną książkę.
Najbardziej bolesny jest naturalnie ostatni wątek - Rottenberg przez lata zmagała się z narkotykowym uzależnieniem syna, czyli jak określają to specjaliści - była współuzależniona. Do tego doszło zaginięcie syna w 1998 r., wyjaśnione dopiero po ok. 10 latach. Przejmujące są skromne uwagi o własnych odczuciach, ale też imponuje wyważone podejście do problemu. Autorka jest świadoma, że macierzyństwo jej się nie udało i ma odwagę to przyznać.
W książce uderzył mnie jej ton - miejscami oschły, miejscami (auto)ironiczny. I chociaż autorka mogłaby wylać swoje żale pod adresem niektórych instytucji i osób, nie czyni tego. Więcej tu kontrolowanej złości niż pretensji. Rottenberg z godnością przyjmuje kolejne ciosy od życia, w miarę potrzeby wycofuje się, obiera nowy kierunek. Za to właśnie - oraz za niepokorność - bardzo sobie ją cenię (za dokonania zawodowe również).
Lektura - mimo nadmiaru szczegółów dot. rodziny - bardzo udana: wciągająca i pięknie napisana. Chyba zacznę uważniej przyglądać się sprzedawczyniom w sklepach cukierniczo-winnych (był taki epizod w życiu AR) - może wśród nich ukrywa się kolejna znakomita kuratorka wystaw? ;))))
Anda Rottenberg "Proszę bardzo", Wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2010
Przeczytałam i byłam zachwycona. Stylem, ujęciem tematu, oszczędna prozą...Bardzo dobra książka :)
OdpowiedzUsuńTej książce towarzyszy tak pozytywny odbiór, a mnie mimo wszystko niebyt kusi. Sama nie wiem - może dlatego, że nie interesuje mnie sama autorka? To książka o czasach i ludziach czy pani Rottenberg przede wszystkim? Bez zainteresowania jej osobą warto sięgnąć?
OdpowiedzUsuńthe book -->
OdpowiedzUsuńPrawda? ;))) Lektura b. satysfakcjonująca.
maiooffka -->
Mnie zachwyty nieco zniechęcały (cóż, tak mam;))), ale zaczęłam czytać u koleżanki i nie mogłam się oderwać.
Dla mnie postać AR była ciekawa od czasu, kiedy zaczęto ją b. nieelegancko atakować za niektóre wystawy w Zachęcie. Lubię tam chodzić (choć np. obierania ziemniaków nie uważam za sztukę godną pokazywania w galerii;), więc to również zdecydowało o odbiorze.
Oczywiście w książce najwięcej jest pani AR, ale są tu opowieści o innych osobach. A czasy są b. dobrze, choć oszczędnie, pokazane. Mnie wciągnął wątek syna i bezsilności rodzica wobec choroby dziecka. Najlepiej przeczytać pierwszy rozdział i zdecydować:)
Nie wiem dlaczego, ale przed przeczytaniem Twojej recenzji zakładałam, że ta książka jest porażająco smutna. Teraz mam wielką ochotę ją przeczytać!
OdpowiedzUsuńCóż, w sobotę kolejna wizyta w osiedlowej bibliotece! :)
Smutna nie jest, bo autorka jest osobą dzielną i nie użala się nad sobą, ale optymizmem też nie wieje;(
OdpowiedzUsuńNa pewno warto przeczytać.
Świetna książka! Anda Rottenberg zaskoczyła mnie mile swoją autentycznością i szczerością. Zawsze myślałam o niej, że jest kobietą silną i zdecydowaną, a tutaj - niespodzianka: ile w niej niepewności, lęku, udręki... Bardzo podobała mi się również historia z poszukiwaniem przodków, pomysłowo i z werwą prowadzona. Opowieść o uzależnieniu syna czasami mnie irytowała. Zresztą, nie sama opowieść, ile jej bohater - chłopaczysko nie zdobyło mojej sympatii. Mogę to zrzucić jedynie na karb tego, że podobni ludzie - sami tak naprawdę nie wiedzący, czego chcą i genetycznie niemal usposobieni do zatruwania życia innym - okrutnie mnie denerwują. Stąd taki mój, a nie inny odbiór wątku z synem pani Rottenberg. Czytałam i nieraz mruknęło mi się pod nosem: "Kobieto, daj sobie z nim spokój! Niech sam sobie radzi". No, ale nie jestem matką, więc łatwo mi się irytować.
OdpowiedzUsuńO tak, z boku pewne sprawy wyglądają łatwo: rzuć tego alkoholika/narkomana/złodzieja itp. Tymczasem od środka sytuacja jest b. skomplikowana. Trudno przecież pogodzić się z tym, że bliska nam osoba ewidentnie marnuje sobie życie, a w przypadku matek jest to chyba tym bardziej dotkliwe. Dlatego też słusznie mówi się tu o współuzależnieniu.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za recenzję tej książki. Po raz kolejny przeczytałam coś, co poleciłaś i po raz kolejny się nie zawiodłam. Zaczynam uzależniać się od tego bloga ;)
OdpowiedzUsuńA wracając do samej książki, rzeczywiście jest dobra. Każdy z wątków nadałby się na osobną książkę, ale połączenie ich sprawiło, że nie można się oderwać.
Wygląda na to, że mamy podobne gusty;) Dziękuję za miłe słowa.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście książka wciąga - zaczęłam ją czytać u koleżanki i musiała mi ją pożyczyć;))) Dość często wracam myślami do tej lektury.
dzień dobry, chętnie odkupie tę książkę, może ktoś? Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńMoja była pożyczona.;( Niedawno widziałam ją w księgarni sieci Dedalus.
Usuń