Oglądając niedawno „Romea i Julię” w stołecznym Teatrze Powszechnym, kilkakrotnie pomyślałam: pora umierać. Nie ma co ukrywać – latka lecą, z upływem czasu zmieniają się upodobania i sposób postrzegania świata. I tak zamiast współczuć nieszczęśliwie zakochanym nastolatkom, najchętniej wlepiłabym obojgu parę klapów na goły tyłek. Bo cóż to za nieznośna parka: nabuzowany hormonami i używkami Romeo rozbija się w mieście z koleżkami, zblazowana Julia błąka się z kolei po domu bez ładu i składu. Nic, tylko ręce załamać. Patrzyłam, słuchałam i marzyłam tylko o tym, żeby wreszcie zażyli stosowną miksturę i można było pójść do domu.
Moje wrażenia z teatru są naturalnie bardzo subiektywne, dyktowane najwyraźniej postępującym procesem starzenia się.;) „Romeo i Julia” należy do typu historii, które należy poznawać w młodym wieku, kiedy jest się jeszcze idealistą i łatwiej o identyfikację z głównymi bohaterami. Być może dlatego akurat ten dramat Szekspira od lat podświadomie omijałam – ostatnią oglądaną przez mnie adaptacją był film Baza Luhrmanna z Leonardo di Caprio i Claire Danes, którego premiera miała miejsce w 1996 r. Co mnie zatem skłoniło do obejrzenia inscenizacji w reż. Grażyny Kani? Krótko mówiąc - obrazki.;)
Scenografia Stephana Testi przyciągała uwagę na fotografiach promujących spektakl, robiła też duże wrażenie w teatrze. Urzekła mnie sceniczna monochromatyczność i minimalizm skontrastowane z ogromnym, kiczowatym neonem LOVE. Niezłym pomysłem było usadowienie wszystkich bohaterów na długiej kanapie (wykorzystywanej również jako balkon) i poniekąd zmuszenie do uczestniczenia, choćby niemego, w wydarzeniach. Dalej było różnie. O ile Romeo (Jacek Beler) mógłby dzisiaj być rozrabiaką lubującym się w alkoholu i narkotykach, Julia (Maria Katarzyna Zielińska) znudzoną pannicą, niania (Eliza Borowska) kochanką pana domu, a ojciec Laurenty (Jacek Braciak) fanem marihuany, niezbyt przekonała mnie katalepsja pani Montecchi (Maria Robaszkiewicz) czy sponiewieranie pani Capuletti (Anna Moskal) – za dużo tu nadinterpretacji. Podobało mi się natomiast obsadzenie Aleksandry Bożek w roli Tybalta, co dodało tej postaci intrygującej niejednoznaczności. Co do nadmiaru krzyku i obscenicznych epizodów mam wątpliwości, ale przyjmuję, że prowadzenie postaci „po bandzie” było zamierzonym działaniem reżyserki.
Abstrahując od mojego utyskiwania we wstępie, trzeba przyznać, że „Romeo i Julia” odczytani jako dramat (o) śmierci w wersji Grażyny Kani układają się w dość spójną całość. Z jednej strony oglądamy mit kochanków z Werony pozbawiony romantycznego lukru, wręcz sprowadzony do bardzo gorzkiej wizji, z drugiej mocno daje się odczuć dążenie bohaterów do zatracenia i autodestrukcji. Pesymistycznej atmosfery nie odmienią ani dowcipne, ani wibrujące ruchem i światłem epizody, uwypuklą co najwyżej ponury stan rzeczy. Interpretacja interesująca i mimo pewnych zastrzeżeń do przyjęcia, co niestety nie ulżyło mojemu znużeniu podczas oglądania spektaklu.Podsumowując - nie było najgorzej.
*******************************************************************************************
William Szekspir “Romeo i Julia” w przekładzie Stanisława Barańczaka
Teatr Powszechny w Warszawie
adaptacja i reżyseria Grażyna Kania
scenografia Stephan Testi
kostiumy Martyna Kander
muzyka Jan Duszyński
występują: Jacek Beler (Romeo), Katarzyna Maria Zielińska (Julia), Kazimierz Kaczor (Pan Capuletti), Maria Robaszkiewicz (Pani Capuletti), Mariusz Benoit (Pan Montecchi), Anna Moskal (Pani Montecchi), Sławomir Pacek (Merkucjo), Michał Sitarski (Benvolio), Aleksandra Bożek (Tybalt), Elżbieta Borowska (Marta), Jacek Braciak (Ojciec Laurenty), Mariusz Wojciechowski (Parys), Andrzej Mastalerz (głos Księcia)
premiera 31 maja 2013 roku
zdjęcia pochodzą ze strony Teatru
Anko, Twoje wrażenie z teatru nie są "dyktowane procesem starzenia się" ale poczuciem estetyki i dobrym gustem :-).
OdpowiedzUsuńNie jestem pewna, w końcu lubię b. nowoczesne adaptacje klasyki.;) Tu raczej chodzi o zmianę percepcji - prawdopodobnie 20 lat temu lepiej wczułabym się w problemy głównych bohaterów. Dzisiaj patrzę na nie z perspektywy bliższej ich rodzicom.
UsuńJa w tej mierze jestem niepoprawnym konserwatystą :-) trzeba dużo odwagi i wiary we własne możliwości by modernizować Szekspira :-)
UsuńSzekspir jest na tyle uniwersalny, że szkoda byłoby go grać wciąż na elżbietańską modłę, na dodatek w kostiumach z epoki. To by było straszne.;) Na ogół podobają mi się unowocześnione wersje klasyki, lubię, kiedy sztuka dotyka współczesnych problemów.
UsuńTo pewnie okopiemy się na z góry upatrzonych pozycjach :-) wydaje mi się, że urok i wartość klasyki polega właśnie na tym, że jest ponadczasowa i niepotrzebuje "dostosowania". Tekst sprzed 400 lat w nowoczesnym sztafażu chyba z definicji wypada mało naturalnie, no i kostiumy z epoki wypadłyby pewnie dużo drożej :-).
UsuńMnie nie przeszkadza poetycki Szekspir w dekoracjach z XXI wieku, przynajmniej ten w Powszechnym, gdzie wykorzystano przekład Barańczaka. Bo np. podczas "Burzy" w Polskim (przekład Kamińskiego) zupełnie nie mogłam skupić się na kwestiach aktorów. Różnie bywa.
UsuńPopieram Marlowa :-) Omijam ten spektakl szerokim łukiem od dłuższego czasu i widzę, że bardzo słusznie. Na razie jestem zła na Powszechny za odwołanie niedzielnego "Wariata i zakonnicy". A "Romeo i Julię".. zostawmy romantykom. Bo to nie kwestia wieku, uwierz. Pamiętam, że ta sztuka nigdy do mnie przemawiała. Nawet gdy byłam nastolatką i broniłam Romantyków (i romantyków) rękami i nogami :) Zaś nadinterpretacje trochę zaczynają działać mi na nerwy..
OdpowiedzUsuńSkoro już tak szukamy w pamięci, to muszę się z Tobą zgodzić - "Romeo i Julia" nigdy mnie zbytnio nie porywali.;)
UsuńCo do nadinterpretacji dodam, że reżyserka zapożyczyła pewne pomysły z Klaty: np. wstępny monolog Laurentego mówiony po angielsku, neon i parę innych rzeczy. Takie przynajmniej miałam nieznośne odczucie.
Z interpretacji Romea i Julii to wyłącznie kowbojska w wersji Ewy Lach (Romeo, Julia i błąd szeryfa) :D
OdpowiedzUsuńA scena: Chcesz już iść odegrana strawestowana na kilka sposobów w "Pól serio" Saramonowicza?:))))
UsuńPrzeceniasz mnie, pamiętam co najwyżej przypominanie sobie dalszego ciągu monologu (Chcesz już iść? Jeszcze ranek nie tak bliski, Słowik to, a nie skowronek się zrywa) w Podróży za jeden uśmiech:)
UsuńI tak sporo pamiętasz, mało kto skojarzyłby dzisiaj ten fragment.
UsuńPróbka z filmu tutaj: http://www.youtube.com/watch?v=RYm920cqzyU
Tyle razy to oglądałem, że samo się utrwaliło:) A fragment całkiem niezły.
UsuńPrzypomniało mi się, że b. dobrą, acz luźno potraktowaną adaptacją był musical "West Side Story" (1961). Jak nie przepadam za tym gatunkiem filmowym, tak muzyka i choreografia były tu porywające. Ścieżki dźwiękowej słuchałam później godzinami.;)
UsuńWest Side Story słabo pamiętam, natomiast tego rodzaju przeróbki to już są zupełnie nowe dzieła i Szekspirem raczej niewiele mają wspólnego poza zarysem fabuły.
UsuńProblematyka pozostaje ta sama.
UsuńW Romeo i Julii to liczy się głównie wiersz, no jakaż tam problematyka:) West Side Story dodało akcenty społeczne i za to chwała twórcom.
UsuńWłaśnie - tło społeczne w WSS było bardzo interesujące, także dla oka.;)
UsuńAż sobie pooglądam tę estetycznie interesującą walkę o słuszną sprawę :)
UsuńJa też, ja też!:)
UsuńTo zacznijmy od tego: http://www.youtube.com/watch?v=-BQMgCy-n6U Zupełnie nie pamiętałem, że Somewhere jest z tego musicalu, a w wykonaniu Barbry Streisand to jest absolutne arcydzieło:D
UsuńA słyszałeś Somewhere w wykonaniu Toma Waitsa? To dopiero jest wersja! Za każdym odsłuchem mam przed oczami smutnego buldoga.;)
UsuńNie znam, ale zaraz poznam:)
UsuńNa swój sposób chwyta za serce, bo Streisand to wiadomo - chwyta chyba za wszystkie organy.;)
UsuńOj tak, Barbra chwyta. No i teraz przez Ciebie złapałem fazę na Streisand i będę cierpiał aż do powrotu do domu, kiedy sobie będę mógł posłuchać :(
UsuńAle jakie miłe są to cierpienia.;)
UsuńEch, muszę sobie kupić drugi komplet słuchawek i zostawić w pracy.
UsuńNo tak, nie na wszystkich działa urok Barbry.;(
UsuńNiepojęte zupełnie, ale prawdziwe :D
Usuń;D
UsuńPodobne recenzje utwierdzają mnie w przekonaniu, że omijając teatr wcale tak wiele nie tracę ;-)
OdpowiedzUsuńZałożę się, że znalazłby się chociaż jeden spektakl we Wrocławiu, który by Ci się spodobał.;) Poza tym na moich odczuciach zaważyła umiarkowana sympatia do dramatu Szekspira.
UsuńNawet tak nie mów! Tracisz mnóstwo! Zdarzają się kiepskie sztuki, ale są też i genialne, po których człowiek wychodzi z głową pełną myśli, bijącym sercem i mrowiącymi od braw dłońmi. I ten klimat... wszyscy pięknie ubrani, doceniający sztukę... Ja chodzę tylko do teatru Rzeszowskiego, ale jestem w 90% zachwycona!
Usuń@ Angela
UsuńDzięki za tak gorące słowa poparcia dla teatru. Bez względu na jakość spektakli, tkwi w nich zawsze jakaś magia.
Przejrzałam repertuar Twojego miejskiego teatru - całkiem urozmaicony. To dość niezwykłe, nawet w stołecznych teatrach.;)
Zawsze będe bronić, jestem to winna teatrowi za tyle wzruszeń, nawet jeśli czasami siedzenie mnie bolało:D
UsuńJa do teatru w Rzeszowie jestem już bardzo przyzwyczajona, znam aktorów, jednego nawet osobiście (chwalem siem), jestem na prawie wszystkich spektaklach i rzeczywiście wydaję mi się, że są naprawdę na poziomie i bardzo urozmaicone. Bywało tak, że jechałam do Krakowa na spektakl, byłam rozczarowana i płakałam, że ja chcę "moich" aktorów :D
Ze spektaklami bywa tak jak z mocno reklamowanymi książkami, np. krzyczy sie, że wystąpi taki-a-taki z serialu/filmu takiego-a-takiego, my jedziemy z wywieszonymi jęzorami i ... wracamy. Chodź nie jest to regułą oczywiście:)
Całkowicie się z Tobą zgadzam w kwestii reklamy - spektakle są często traktowane jak inne produkty. Prawdą jest też, że często zatrudnia się znane nazwiska (nie: aktorów), żeby zapewnić sobie publiczność. Z drugiej strony całe rzesze widzów chodzą właśnie na nazwiska. Lubię obejrzeć spektakle z nieznanymi twarzami, bez obciążania pamięci ich wcześniejszych ról - łatwiej wtedy wczuć się w spektakl.
UsuńKlapsy na goły tylek? Czy zdaje sobie Pani sprawę, że to teraz karalne;)?
OdpowiedzUsuńKlapsy? Klapy!;) Nawet byłam zaskoczona, że nikt nie podniósł tej kwestii.;)
UsuńTyp inscenizacji kompletnie nie w moim stylu, ale wydaje mi się, że może być atrakcyjny dla niektórych gimnazjalistów i licealistów, którzy generalnie za teatrem szczególnie nie przepadają.
OdpowiedzUsuńZ wersji uwspółcześnionych "Romea i Julii" bardzo lubię "West Side Story", oglądałam wiele razy, niektóre dialogi i piosenki znam wręcz na pamięć. :)
Ha! Nie doczytawszy komentarzy do końca, wspomniałam wyżej ZWL właśnie o West Side Story - dla mnie to też było duże przeżycie, mimo że oglądałam film w telewizji. Chyba zakręcę się wokół płyty.
UsuńCo do "Romea i Julii" w Powszechnym - siedziały koło mnie dwie gimnazjalistki, jedna była b. znudzona, druga jakoś trwała.