piątek, 1 listopada 2013

Patrząc poprzez czas, wskroś zdarzeń

Ostatnio nie miałam szczęścia do Stasiuka i jego najnowsza książka właściwie też nie powinna przypaść mi do gustu. „Nie ma ekspresów przy żółtych drogach” obejmuje teksty drukowane wcześniej w Tygodniku Powszechnym, rozrzucone w czasie i w przestrzeni. Ten misz-masz, o dziwo, urzekł mnie, nawet bardzo. Spodobała mi się przede wszystkim zaduma nad przemijaniem i niespieszna wędrówka po miejscach oddalonych od turystycznych szlaków. Do tego mocno obecna melancholia, o której autor pisze m.in. następująco:
To jest bezmierna melancholia strefy umiarkowanej. To jest środkowoeuropejski spleen czterech pór roku, gdy zimne bez przerwy zamienia się w ciepłe, mokre w suche, a jasne w zachmurzone, a potem odwrotnie i tak do samej śmierci, bez żadnej nadziei na odmianę. To jest smutek Słowiańszczyzny, gdzie gdy coś się zaczyna, to zaraz się kończy albo zmienia we własne przeciwieństwo i żadna ostateczność nie jest ostateczna.


Stasiuk nieustannie pochyla się nad brzydotą i burością, patrzy na miejsca "poprzez czas, wskroś zdarzeń, na przestrzał tego wszystkiego, co było". Jest w tym szacunek dla przeszłości, pokora wobec słowiańskiej natury (która czasem potraf także irytować, fakt), jest i sympatia. Porównując zapiski pisarza z różnych stron świata łatwo zauważyć, że o niebo lepiej czuje się w zapyziałym miasteczku rumuńskim czy na mongolskim stepie niż w uporządkowanych, eleganckich miastach Europy Zachodniej. To szczególne upodobanie do nieładu dobrze tłumaczy fragment dotyczący podróży do Stanów Zjednoczonych:
Od pierwszego wejrzenia pokochałem ten kraj. Za to, że się nie przejmuje, że w gruncie rzeczy jest czystą energią, która ma gdzieś formę. No, za barbarię pokochałem Amerykę. I za to samo kocham Polskę. Za to, że ma gdzieś, żeby być ładna. Że jest cudnym Proteuszem strefy umiarkowanej i szuka odpowiedniego wcielenia, ale go nie znajduje, więc porzuca kolejne jak wąż wylinkę. I pewnie nie odnajdzie swej ostatecznej postaci nigdy. I buduje swoją tandetę niczym piękna, wielka i dzika Ameryka. Tyle że buduje ją nie z paździerza, ale z prawdziwego muru. Ponieważ Polska nie ma dokąd pójść. Nie porzuci swych budowli. Zostanie z nimi do końca.
I choć chwilami Stasiuk – być może z rozpędu - stawia karkołomne tezy i za daleko posuwa się w skojarzeniach, w „Nie ma ekspresów…” więcej znajduję tekstów świetnych niż słabych. To prosta i niespieszna, a jednocześnie bardzo plastyczna proza, która pozwala razem z autorem oglądać jego świat i czuć się w nim dobrze. Aż się nie chce wracać do rzeczywistości.

_________________________________________________________________________

Andrzej Stasiuk „Nie ma ekspresów przy żółtych drogach”, Wyd. Czarne, Wołowiec 2013
_________________________________________________________________________


22 komentarze:

  1. fajnie przeczytać pozytywną opinię o tej książce, bo Stasiuk publikujący co rok coś nowego chwilami mnie przeraża. aż się boję, że przy tym tempie pisania, autor w pewnym momencie po prostu musi rozczarować i tych jego nowszych książek na razie nie czytam. może czas się przełamać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznaję, że kilka tekstów jest zbieżnych np. z zawartością "Grochowa", ale nawet to nie przeszkodziło mi w lekturze. Liczyłam na sprawozdania z wyprawy do Mongolii, niestety na te przyjdzie mi jeszcze najwyraźniej poczekać. Książka znakomicie wycisza, to też mi podpasowało.;)

      Usuń
  2. Mnie urzekł tytuł. :) Ale o tym, dyskusja już była.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tytuł jest wymowny moim zdaniem. Mnie też urzekł.;)

      Usuń
    2. Krążę koło Stasiuka, krążę i jakoś tak....... Wychodzi, że go nie czytam.

      Usuń
    3. Pomyślę, jak temu zaradzić;)

      Usuń
    4. To, broń boże, było bez podtekstów!

      Usuń
  3. Wprawdzie Edmund de Waal pisze, że "melancholia sprzyja mętniactwu; jest ucieczką od konkretu, duszącym brakiem koncentracji", ale ja ją bardzo lubię i wydaje mi się, że wersja Stasiuka bardzo by mi odpowiadała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ucieczka od konkretu - być może, mętniactwo - raczej nie, przynajmniej w przypadku Stasiuka.;) Pokazuje wszystko jak na dłoni, bez zbędnych upiększeń, co uważam za siłę tych tekstów. Moim zdaniem idealna lektura na obecną porę roku.

      Usuń
    2. Właśnie sprawdziłam, w oryginale autor używa słowa "vagueness", a to jednak łagodniejsze określenie niż "mętniactwo". :)

      Usuń
    3. Zdecydowanie łagodniejsze. Zachęcam do skonfrontowania opinii de Waala z tekstami Stasiuka.;)

      Usuń
    4. W przeciwieństwie do de Waala nie mam nic przeciwko melancholii, a wręcz przeciwnie, więc postaram się skonfrontować. :)

      Usuń
    5. Nie wyobrażam sobie życia bez odrobiny melancholii.;)

      Usuń
    6. Ja też. :) Bieńczyk chyba napisał na ten temat książkę.

      Usuń
    7. Zgadza się. Bo przecież nie chodzi tu o chodzenie z głową w chmurach, tylko o refleksję, zatrzymanie się. Co niestety mało pasuje do obecnych czasów.;(

      Usuń
    8. Masz rację, a szczególnie nie pasuje do naszego stylu podróżowania. Dziś prawdziwych flâneurów już nie ma... :D Na szczęście jednak jeszcze zdarzają się. :)

      Usuń
    9. Przyznam, że rozumiem ciągoty Stasiuka - lubię duże miasta, ale pustynie, stepy i inne bezludzia mają też mnie pociągają. I coraz bardziej małe wioski. Chyba się starzeję.;)

      Usuń
    10. Chyba raczej wręcz przeciwnie, takie ciągoty do bezdroży świadczą o pokrewieństwie z Włóczykijem, a on jest wiecznie młody. :)

      Usuń
  4. Och, Stasiuk, Stasiuk... Gdy czytam jego książki, rozpływam się. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie z tym rozpływaniem się różnie bywa, ale ponieważ autor (takie mam wrażenie) coraz bardziej łagodnieje i staje się melancholijny, może częściej będę odnajdywać się w jego książkach. Tak czy inaczej, jest to jeden z nielicznych autorów, których czytam od początku ich kariery. Zdarzają się pomyłki, ale ogólny poziom jest dobry.

      Usuń