W piątkowej Gazecie Wyborczej zamieszczono wywiad z Januszem Górskim, grafikiem, projektantem książek, profesorem Gdańskiej ASP oraz współzałożycielem wydawnictwa słowo/obraz. Oto kilka fragmentów tej ciekawej rozmowy zatytułowanej "Dlaczego Polacy wolą brzydkie":
Marek Górlikowski: Pięć najgorszych i najlepszych pod względem graficznym książek w ostatnim roku?Janusz Górski: Nie namówi mnie pan na znęcanie się nad niedobrymi okładkami. Często brzydkie projekty są rozsądnym wyborem z punktu widzenia wydawcy. Dobrze zaprojektowana okładka nie zawsze sprzedaje książkę, często wręcz przeciwnie, kieruje do czytelnika sygnał: to jest książka trudna, jej lektura wymaga większego wysiłku niż ta, którą chciałbyś kupić.Złe są okładki nieczytelne albo tak banalne, że mimowolnie omijamy je wzrokiem. Zdarzyło się, że zaprojektowano serię książek, których górne połowy były puste, a wszystko, co ważne, znalazło się na dole i jakiś księgarz idiota tak je ułożył na wystawie, że przykrywając dół każdej książki kolejnym tomem, zbudował białą ścianę.Boi się pan oceniać konkretnie, bo jest częścią tego rynku jako wydawca i projektant książek?- Jeżeli wydawca robi brzydką okładkę, to ja jako człowiek, który stracił wiele pieniędzy na wydawaniu książek, całkowicie to rozumiem. On chce tę książkę sprzedać, chce dotrzeć do swego czytelnika, a ten woli brzydkie.Dlaczego lubimy brzydkie?- Kończyłem architekturę. Na pierwszych zajęciach z urbanistyki dostaliśmy zadanie: naszkicuj widok z okna rodzinnego domu. Większość rysunków wypełniały jakieś bloki, chaotycznie ustawione niewiadomego przeznaczenia budynki. Profesor powiedział: teraz widzicie, dlaczego tak trudno będzie wam zostać dobrymi projektantami. Coś w tym jest. […]
***
W dalszej wywiadu części mowa jest m.in. o wpływie tradycji romantycznej oraz wystroju kościołów na gust Polaków i wreszcie o starannie opracowywanych książkach, w tym o pierwszej wydanej wspólnie ze Stanisławem Rośkiem w 1995 r.:
Co to było?- „Paryskie pasaże” Krzysztofa Rutkowskiego. Chcieliśmy, by była inna niż wszystkie na rynku. Pierwszą decyzją był wybór czcionek. W tamtych latach książki łamało się niemal wyłącznie Timesem, ja wybrałem nieznane tu wtedy fonty Gamma i Esprit zaprojektowane przez Jovicę Veljovicia. Następnie papier - byłem chyba pierwszym polskim grafikiem, który do druku wysokonakładowej książki użył kremowego papieru objętościowego i barwionego kartonu ozdobnego. Materiały sprowadzano dla nas z zagranicy.Pamiętam, jakie wrażenie zrobiły wtedy na mnie reprodukcje zdjęć przyklejone do kartek „Paryskich pasaży”.- To dzieło przypadku, bo na tym drogim papierze objętościowym nie udało się dobrze wydrukować zdjęć. Zdecydowałem się te arkusze wyrzucić i zrobić je jeszcze raz ręcznie, wklejając ilustracje na papierze kredowym.I był sukces?- Finansowo była to zupełna klęska. „Paryskie pasaże” i inne książki, które wtedy wydaliśmy, pochłonęły pieniądze na mieszkanie mojego syna. Rynek był nieprzygotowany na takie ekstrawagancje, a ja byłem idealistą. Myślałem, że da się połączyć pasję wydawania ładnych i dobrych książek z zarabianiem pieniędzy.
Całość wywiadu TU.
Pamiętam, że właśnie Paryskie pasaże i Requiem dla moich ulic zachwyciły mnie swoją oprawą graficzną, ale już wtedy pomyślałam, że to musiał być bardzo kosztowny proces. Nie wiem, jak inni, ja z reguły nie idę do księgarni w poszukiwaniu czegoś, tylko patrzę, czy na półkach nie ma tego, czego szukam od dawna, coś, co czytałam, a chciałabym mieć, albo co chciałabym przeczytać i szata graficzna choć ważna to jednak nie decyduje u mnie o wyborze. Czyli jednak liczy się słowo. No i ostatnimi czasy, aby czcionka nie była zbyt mała. Nie przepadam też za przypisami na końcu książki, nie wymagam ich na marginesie, ale przynajmniej na tej samej stronie, co tekst. No i nie lubię nietłumaczonych zwrotów obcojęzycznych. Ja rozumiem, że inteligentny człowiek powinien znać języki, ale niestety nie każdy je zna, zna na poziomie literackim, albo też zna nie te, które akurat są cytowane.
OdpowiedzUsuńTa granatowa seria słowa/obrazu cieszyła oko, fakt. Dzisiaj widzę, że cena książek Rutkowskiego, Chwina itd. była zaniżona w stosunku do wartości egzemplarza jako przedmiotu.
UsuńDla mnie również treść ma większe znaczenie, ale do ładnie wydanych książek mam słabość, niektóre po prostu lubię brać do ręki np. prozę z serii Karakteru, przynajmniej do ub. roku, teraz ma słabsze okładki. Czcionka też jest ważna, w słowie/obrazie do dzisiaj jest przyjazna dla oka.
Zgadzam się co do przypisów, coraz częściej ich brakuje. Języki językami, ale literaturą interesują się np. ludzie starsi, którzy nie mieli szczęścia uczyć się żadnych języków zachodnich, to też powinno się brać pod uwagę.
Okładka to wizytówka książki i powinna być graficznie ciekawa, bo wtedy zachęca do wzięcia książki do ręki. Jak sądzę wydawcy po prostu trafiają w gust większości głównie czytelniczek, tak jak twórcy dzisiaj funkcjonujących kabaretów, które całymi masami produkują się w tv.....mnie skecze, gdy czasem kuknę, żenują a cała sala ryczy ze śmiechu.
OdpowiedzUsuńO gustach się podobno nie dyskutuje, ale jedno widać ....one są coraz gorsze.
I nie sądzę, by na to miał wpływ wystrój kościołów. Te gusta kreują polskie media....
Media kreują, choć ponoć odpowiadają na potrzeby odbiorcy. Myślę jednak, że jak się człowiek przez wieki napatrzył na kiepskie obrazki w kościele i po domach (u mnie w rodzinie było tego sporo), może mieć słabość do pewnego typu malarstwa. Zwłaszcza ktoś, komu nie pokazano innych przykładów.
UsuńMoim zdaniem większość społeczeństwa (nie tylko polskiego) zazwyczaj ciągnie do rzeczy popularnych, zwykłych, znajomych - czy to będzie ubiór, sztuka czy literatura. Ludzi lubiących rzeczy oryginalne, odstające od normy będzie zawsze dużo mniej. Tak już po prostu jest.;)
Dla mnie ocenianie książki po okładce to trochę, jak ocenianie człowieka po powierzchowności, co prawda często to robimy, ale jakże niesłusznie. Wszak powinno decydować wnętrze. No tak, ale też zdaję sobie sprawę, że nie jestem typem reprezentatywnego nabywcy książek :) Co do kabaretów to zgodzę się z Anią- i mnie one już dość dawno przestały śmieszyć, z niewielkimi wyjątkami większość jest dla mnie niezrozumiała- tzn. reakcja publiczności jest niepojęta. Ale czy to znak czasów, czy może też zawsze tak było, w końcu istniała tzw. niższa sztuka którą rozbawiano pospólstwo. A dziś większość to pospólstwo:)
OdpowiedzUsuńA wystrój kościołów też jest bardzo różny od wysublimowanego do .. troszkę naiwnego, tyle, że tutaj staram się zawsze patrzeć na to, jako wyraz wiary rzemieślnika i wtedy nawet najbardziej naiwne obrazy czy rzeźby w moich oczach godne są oglądania. :)
Najczęściej jestem zażenowana, oglądając popisy kabaretów, ale skoro ktoś to lubi, niech się bawi. Całkowicie się z Tobą zgadzam co do ulubienia tzw. niższej sztuki przez rzesze ludzi, ale nie widzę w tym nic złego. Tak było i będzie, w średniowieczu tłumy ciągnęły na rynek, żeby oglądać popisy akrobatów i śmieszne scenki. To jest raczej dość głęboka ludzka potrzeba.
UsuńMnie chyba bardziej razi pseudo-nowoczesny styl malarstwa religijnego niż naiwny, w mojej okolicy jest kilka koszmarów. Cóż, ktoś zaakceptował projekt i dał do wykonania.
Możemy narzekać, ale dopóki nie zmieni się sposób nauczania plastyki i literatury, pewnie długo jeszcze przeważać będą mało gustowne projekty okładek, domów oraz kiepska proza itp. Nie ma pomysłu (a może potrzeby?) na to, żeby młodemu człowiekowi pokazać różnicę między kiczem a dziełem sztuki.
Ja z zasady unikam okładek typu zdjęcie kobiecej twarzy, bo wiem czego mogę się po takiej książce spodziewać - raczej romansidła. Podobnie mam z wizerunkami wojowników, często rysunkowymi i w złym guście - to fantasy lub science fiction. Kryminały też mają specyficzne, ciemne okładki z elementami czerwonymi. Te okładki mówią nam o tym co znajduje się w środku, choć często są mylące, np. okładki opowiadań Alice Munro czy tetralogia Eleny Ferrante. Podobnie działają okładki estetyczne czy minimalistyczne - informują, że wewnątrz mamy do czynienia z czymś wartościowym. Oczywiście nie jest tak, że cała literatura tzw. gatunkowa jest zła, a ta z ambicjami zawsze dobra, jednak okładki stanowią pewną wskazówkę, choćby czego unikać. Brzydkiej okładki nie ruszę, jeśli książka jest wydana byle jak, to można się spodziewać także słabej redakcji, korekty czy tłumaczenia, to się niestety sprawdza. Lata książek spod lady i szalonych lat 90tych mamy już dawno za sobą, czas zacząć przywiązywać wagę do okładek, estetyka kształtuje gusta, także czytelnicze.
OdpowiedzUsuńZgadza się. Uważam, że polscy wydawcy (poza Dwiema Siostrami) zrobili Munro krzywdę, wydając ją w tak kiczowaty sposób. Ferrante to mniejszy kaliber, ale też się nie wysilono. Za to Kundera, Calvino, Keret mają okładki jak się patrzy.
UsuńRzeczywiście okładki ze zdjęciem kobiety wiele mówią, mnie akurat też odstraszają. Gdyby jednak stopniowo zacząć podnosić estetyczną poprzeczkę, może upodobania czytelniczek trochę by się zmieniły. Chyba Polacy nie są przypadkiem beznadziejnym?:)
Myślę, że poprawę już widać. Także w gustach czytelniczych. Na listach bestsellerów coraz częściej pojawiają się na przykład książki promowane przez trójkową audycję "Z najwyższej półki", czyli co najmniej dobre. Wydawnictwa coraz bardziej dbają o wygląd okładek, np. Czarne, Marginesy czy Wiatr od morza trzymają poziom estetyczny praktycznie od początku istnienia. Dawno nie widziałam tak ładnie wydanych książek jak te z ostatnich 2 - 3 lat, jest zdecydowanie lepiej niż 10 lat temu. Mam nadzieję, że ten trend się utrzyma i będzie jeszcze lepiej.
UsuńJest lepiej i też mam nadzieję, że przynajmniej nie będzie gorzej.;)
UsuńDo list bestsellerów podchodzę sceptycznie - zawsze podejrzewam, że stoi za tym potężna akcja promocyjna wydawnictw czyli pieniądze. Na tych listach w zasadzie nie ma książek z wydawnictw niszowych np. z ww. słowa/obraz/terytoria czy Biura Literackiego, które wydają rzeczy wartościowe.
To prawda, ale też te wydawnictwa wydają książki dla czytelnika specyficznego, raczej polonisty czy kulturoznawcy, a nie masowego odbiorcy, to szczególnie dotyczy poezji, której w Polsce nikt nie czyta, bo nie potrafi, nie wie jak (szkoda, bo to przecież w dzisiejszym zabieganym świecie idealny gatunek literacki do szybkiego czytania). Myślę, że wspomniane wydawnictwa oraz inne niszowe jeszcze nie do końca nauczyły się wykorzystywać współczesne narzędzia promocji. Aby książki się sprzedawały trzeba o nich mówić, choćby tylko na blogu, instagramie czy facebooku. Inaczej tylko zainteresowani tematem się o nich dowiedzą, czyli garstka. Nie ma się też co obrażać na promocję jako taką, jeśli w książce jest wartość, to zostanie na tych listach na długo - patrz "Księgi Jakubowe", książka niełatwa, licząca 1000 stron, droga, a ludzie wciąż ją kupują. Co do wpływu pieniędzy na listy bestsellerów - częściowo masz rację, ale w praktyce najważniejsze jest przesłanie egzemplarza recenzenckiego do właściwych osób, które, jeśli im się książka spodoba, pochwalą ją - rekomendacja redaktora Nogasia czy kilku popularnych blogerek książkowych daje więcej zysku niż pieniądze wydane na ekspozycję w sieci księgarni. Może Twoja rekomendacja dla publikacji np. któregoś z niszowych wydawnictw też ma taką moc, warto sprawdzić. ;)
UsuńZgadzam się - czasami promocja nie wymaga wielkich nakładów i choć za FB nie przepadam, uważam, że często jest skuteczniejszy o newsletterów itp. Dlatego dziwi mnie, że niektóre wydawnictwa nie wykorzystują tej drogi (Czytelnik chyba w ogóle nie istnieje na FB). A przecież nie chodzi o konkursy i rozdawanie książek.
UsuńPoezja to zupełnie inna bajka, trzeba mieć dużo szczęścia (i uporu), żeby ją jako tako wypromować.
Co do Nogasia - owszem, ma siłę rażenia, której ulegają nawet ci rzadko czytający. Niestety czasem okazuje się, że rzekome arcydzieło takowym nie jest - znam to z opowieści znajomych, z autopsji zresztą także.;(
Ech, czytając fragmenty tego wywiadu, człowiek ma ochotę tylko głośno westchnąć. Posiadam w tomu kilka książek wydawnictwa słowo/obraz terytoria - wszystkie z przemyślanymi, twardymi okładkami i większość nabyta w śmiesznie niskich cenach (głównie w składach taniej książki). Szkoda, że publikowanie dzieł wartościowych (czyli siłą rzeczy na ogół niszowych) to zajęcie dla pasjonatów, którzy są gotowi poświęcić na to wszystkie oszczędności.
OdpowiedzUsuńA co do okładek to ja szczerze nie znoszę okładek filmowych, które nierzadko zastępuję przemyślane i ciekawe koncepty.
Moje egzemplarze wydawnictwa słowo/obraz terytoria też pochodzą głównie z tanich księgarń. Za każdym razem, gdy widzę tam kolejne tytuły, zastanawiam się, czemu spotkał ja teki los.;( Podejrzewam, że to kwestia braku funduszy na promocję. Wydawanie książek to jednak drogie hobby.
UsuńAbsolutnie się z Tobą zgadzam, filmowe okładki są okropne. Brr!
Chyba muszę odnaleźć moje Pasaze i przyjrzeć się im dokładniej i z większym szacunkiem 😊
OdpowiedzUsuńWczoraj wyciągałam swój.;) Przyjemnie się je trzyma w rękach i jeszcze przyjemniej czyta.
UsuńPatrząc na wybory rodziców w "mojej" bibliotece nie dziwię się w ogóle, że dorośli ludzie wolą kicz niż, jeśli już nawet nie sztukę wysoką, to coś z tzw. środka :)
OdpowiedzUsuńU mnie nie jest lepiej, króluje literatura (a więc i okładki) pop.
UsuńMam na półce trzy książki: Henemanna, Castorpa i Weisera Dawidka, to piękne książki, również jako dzieło sztuki wizualnej. Jako wzrokowiec przywiązuję wagę i do okładki i do czcionki. Do tej pory na przykład nie mogę zmusić się do przeczytania książki Miłosz w Krakowie (Znak), odrzuca mnie czcionka i łamanie tekstu :) I o ile straszącą mnie okładkę Morfiny mogłam zasłonić szarym papierem to brzydkiej czcionki i niechlujnie złamanego tekstu zasłonić się nie da. No więc cierpię. Estetycznie, ma się rozumieć :)
OdpowiedzUsuńTak, Chwin i Huelle (oraz Rutkowski) są świetnie wydane, dorzuciłabym jeszcze "Wiedeń 1913" Szaroty.
UsuńZnam te cierpienia.;( Mam tak z Munro, niektórymi okładkami Czarnego. Pamiętam, że nawet Twardochowi okładka "Morfiny" się nie podobała (tak powiedział w programie tvp) i tego nie rozumiem - czyżby nie miał wpływu na oprawę swojej powieści?
Znak nie ma najlepszej ręki do okładek, a całkiem niezłą ofertę mają.
Rzeczywiście Znak ma dobrą rękę do książek, nie spotkałam też u nich problemów z redakcją tekstów. Więc może wielbicielką Znaku nie jestem, ale ich książki kupuję. A tak na marginesies: przeczytałam prawie cały blog. I dodaję natychmiast, że z przyjemnością przeczytałam.
UsuńZnak ma niezłą serię polskiej prozy, okładki też całkiem gustowne. Ale tęsknię do tych z serii "50 na 50-lecie", były b. udane.
UsuńCały blog? Jestem pod wrażeniem i miło mi.;)
cały...Bardzo lubię czytać ;)
UsuńW takim razie zapraszam ponownie.;)
Usuńdla mnie wygląd ma znaczenie, dlatego tak lubię między innymi serię NYRB ;) słowo/obraz też cenię (ostatnio miałam nawet w ręku wyżej wspomnianą książkę Piotra Szaroty, ale odłożyłam i teraz żałuję). są też tytuły, które bardzo chciałabym mieć, ale nie mogę się zmusić do ich kupna, ze względu na kosmzarne okładki właśnie, na przykład książki Elizabeth Strout w Anglii wydane są moim zdaniem koszmarnie, więc poważnie się zastanawiam nad sprowadzeniem sobie chociaż jednej w amerykańskim wydaniu (szczęśliwie mam taką możliwość).
OdpowiedzUsuńKsiążka Szaroty jest b. dobra, chciałoby się więcej takich czytać.
UsuńPrzejrzałam angielskie wydania Strout - faktycznie nie są najładniejsze.;( Ale np. nowsze wydania Munro (z kobietami na okładkach) w serii Vintage też nie zachwycają.;( NYRB jest cudna, no i macie jeszcze Persephone Books. Pozazdrościć.
Do pięknego wydania trzeba ambitnego wydawcy. Z jednej strony dzieła trudne, ambitne czy mniej znane są w zasadzie skazane na finansową klapę, a z drugiej dzieła wielkich i znanych sprzedadzą się niezależnie od okładki. Czytelnicy traktują eleganckie, wysmakowane wydanie raczej jako dodatek niż cel sam w sobie.
OdpowiedzUsuńQbuś
Z grubsza zgadzam się.
UsuńŁadne wydania nie są celem, ale niektóre są tak świetne, że jeśli mam wybór: ebook lub książka, kupuję wersję papierową. I widzę też po własnym zbiorze, że paskudnie wydanych książek pozbywam się z mniejszymi oporami.