czwartek, 18 marca 2021

Księga samotnic

Gdyby tytuł oryginalny tj. Das Schlampenbuch przetłumaczyć wiernie, mielibyśmy nie Księgę samotnic, a co najmniej księgę suk lub zołz. Mowa bowiem o kobietach, które nie wahają się wziąć spraw w swoje ręce i w chwilach krytycznych stanowczo reagować. Nawet jeśli niektóre dają sobą pomiatać, nie trwa to wiecznie, a wtedy biada dręczyciel(k)om.

Bohaterki opowiadań Mileny Moser są bardzo różnorodne: młode i starsze, zamożne i ledwo wiążące koniec z końcem, atrakcyjne i nie. Wiele z nich żyje samotnie, ale tylko niektóre tęsknią za męskim towarzystwem, ponieważ na ogół czerpią satysfakcję z pracy, hobby czy macierzyństwa. W zasadzie mężczyźni wnoszą w ich życie więcej niepożądanego zamieszania niż pożytku, zdarza się, że lukę towarzyską znakomicie wypełnia przyjaciółka. Ot, kobiety jakich wiele, ze zwykłymi problemami i marzeniami, tyle że bywają ździebko nieprzewidywalne.;) Polubiłam je wszystkie bez wyjątku: ofiarę hormonów i tramwajarkę, popychaną przez wszystkich Emmę, emerytowaną Lizę, która zgłosiła się do telewizyjnego show oraz kilkanaście pozostałych. 

Opowiadania Szwajcarki są przewrotne, dowcipne i mimo dawki przemocy bardzo przyjemne w odbiorze. A ponieważ sprawiedliwości na ogół staje się zadość, czyta się je z podwójną satysfakcją. To literatura rozrywkowa na przyzwoitym poziomie, lektura na pewno nie jest stratą czasu.

 _____________________________________________________________________________ 

Milena Moser, Księga samotnic, przeł. Alicja Buras, Wyd. Noir sur Blanc, Kraków 1996 

 

28 komentarzy:

  1. Zupełnie bez związku z literaturą tytuł oryginału przypomniał mi słowo "szlompa", z upodobaniem używane regionalnie na Mazurach na określenie pewnego gatunku starszych pań. Głowiłem się jako dziecko, od czego to pochodzi i dopiero dużo później mi się wyjaśniło :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No proszę, jak to różne słówka krążą.;) Szlompy vel szlampy nie słyszałam w Polsce, ale brzmienie nie pozostawia wątpliwości, że chodzi o coś/kogoś niefajnego. Niemiecki pod tym względem jest przydatny.;)

      Usuń
    2. To można ładnie wysyczeć komuś za plecami. Zastanawiam się, czy to był świeży nabytek, czy pozostałość po niemieckich czasach, widzę, że słowniki je notują, ale bez określenia, od kiedy funkcjonuje.

      Usuń
    3. Obstawiam pozostałości.
      U mnie w domu słyszałam od czasu do czasu lampucerę i raszplę, ale tu już znaczenie jest inne tj. mocno nieatrakcyjna kobieta. I tak brzmią. Niestety nigdy nie słyszałam pejoratywnych określeń mężczyzn.:(

      Usuń
    4. Ale w domu nie słyszałaś czy w ogóle? Bo o facecie to najłagodniej, że złamas, a potem już chyba uruchamia się pełna anatomia :P

      Usuń
    5. Chodzi mi o określenia mężczyzn zapożyczone z niemieckiego.;) Absztyfikant (uwielbiam;)) to chyba jedyne, ale łagodne.

      Usuń
    6. A, z niemieckiego. Widać polski był wystarczająco bogaty i nie szukano po zagranicach :)

      Usuń
  2. hmm, serio ta lektura jest stratą czasu? Czy też maleńkie słówko gdzieś umknęło? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No popatrz, a tak się pilnowałam, żeby nie zgubić NIE przy skracaniu tekstu.;))) Dzięki za zwrócenie uwagi. A książkę polecam, ma swój urok.

      Usuń
    2. U mnie literówki i pomyłki zdarzają się często, nie przejmuj się :). Przy okazji się dowiedziałam ze Twoje teksty zawdzięczają kondensację i zgrabność cięciom Autorki ;)

      Usuń
    3. Przecież Twoje też są skondensowane.;) Może nawet bardziej?;)

      Usuń
    4. Serio? Mi się wydaje że przegadane i mało konkretne

      Usuń
    5. W ogóle nie są przegadane.;))) Podoba mi się, że za dużo nie zdradzasz z treści i zahaczasz czasem o bardzo różne rzeczy. Nie takie sztywniactwo jak u mnie.;)))

      Usuń
  3. Z tym mi się właśnie kojarzy Noir sur Blanc. Z ciekawymi książkami autorek i autorów niekoniecznie znanych. Po panią Moser prawdopodobnie sięgnę, tyle, że znajomość z jej twórczością chciałbym rozpocząć od "Wyspy sprzątaczek" (też Noir sur Blanc).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, Noir opublikowało sporo niszowych i jednocześnie dobrych książek, ta jest na pewno jedną z nich.
      "Wyspę..." zostawiłam sobie na później, lubię poznawać autorkę/autora od opowiadań.;)

      Usuń
    2. O, właśnie się zastanawiałam skąd znam nazwisko pisarki! A tu dzięki Ambrose dowiaduję się, że to autorka dawno temu przeze mnie czytanej Wyspy Sprzątaczek! Całkiem dobrze wspominanej przeze mnie do dziś.

      Usuń
    3. W takim razie cieszę się, że przed lockdownem zdążyłam Wyspę wypożyczyć. Przeglądałam i zapowiada się nieźle.

      Usuń
  4. Takiego mi narobiłaś smaku na tę lekturę, że jak nie przepadam za opowiadaniami zamówię. Mam wielką ochot na coś lekkiego i niegłupiego.
    Absztyfikant też lubię to określenie- i zawsze wydawało mi się, że oznacza ono starającego się, takiego, co to mówiło się u nas dawniej, że smali cholewki. A z powyższej wymiany zdań wnoszę, że to raczej pejoratywne określenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest właśnie coś lekkiego i niegłupiego. Po pierwszym opowiadaniu miałam wrażenie, że ot, błahostka, ale z każdym kolejnym przekonywałam się, że nie do końca.;) Polecam, historyjki Moser dały mi sporo przyjemności.
      Ależ tak, absztyfikant to starający się, to było moje luźne skojarzenie - że z niemieckiego i na mężczyznę, i chyba niekoniecznie pozytywne (w mojej rodzinie to słowo miało posmak co najmniej ironiczny).

      Usuń
  5. Extra. Moja lista książek, które chcę przeczytać nigdy się nie zamknie, ino czy mi życia starczy, żeby to wszystko przeczytać? Ciężkie jest życie mola książkowego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obawiam się, że po zwiedzaniu blogów każda lista "do przeczytania" z tygodnia na tydzień się rozrasta.;) Końca nie widać. Pogodziłam się, że duża część książek zalegających w domu zostanie przeze mnie nieprzeczytana.;( A przecież i tak będę kupować kolejne.;(((

      Usuń
    2. Ha! Zapomniałam o tym, że to tak jest, ale już mi pamięć wróciła. Czytam blogi i spisuję. Nosz to przecież się nigdy nie skończy!!! A do tego jeszcze w Dyskusyjnym Klubie Książkowym też się zawsze trafią jakieś polecajki. Szkoda, że nie mam więcej par oczu ;)

      Usuń
    3. Więcej par oczu i czasu.;) Nie mówiąc o przestrzeni na składowanie książek w domu. Jak żyć, jak żyć?:)

      Usuń
  6. O, niedawno czytałam tę książkę. :) Najbardziej podobały mi się opowiadania „Ratowniczka”, „Wycieczka”, „Kombinat sprawności fizycznej”, „Fryzura”, „Syndrom przedmiesiączkowy”. Polubiłaś wszystkie bohaterki bez wyjątku? A ja nie, jakoś nie potrafiłam polubić i zrozumieć tych, które mordowały, i to często z błahych powodów. Owszem, miały powody do frustracji, ale żeby zaraz wyciągać nóż?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Traktowałam je z przymrużeniem oka, więc polubiłam.;) Niektórych nie rozumiem np. kobiety z syndromem czy ofiary hormonów, ale przecież nie muszę, to tylko literatura.;)
      Wszystkie wymienione przez Ciebie tytuły od razu przypominają mi konkretne historie, tych bohaterek nie da się zapomnieć.

      Usuń
    2. Ha, ofiary hormonów też nie rozumiałam. :) Odniosłam wrażenie, że w „Księdze samotnic” jest dużo nawiązań do „Siedemnastu miłych pań” Patricii Highsmith. Oba zbiorki zawierają po siedemnaście opowiadań, a to raczej nie może być przypadek, bohaterkami obu są dziwne, niezbyt dobre kobiety, w obu jest dużo czarnego humoru, ironii i suspensu.

      Usuń
    3. Ooo, narobiłaś mi smaku, Agnieszko.;) Pamiętam Twoją recenzję i myślę, że za jakiś czas sięgnę po Highsmith. Dziękuję za przypomnienie.

      Usuń