Na krótko przed wpół do ósmej wszystko byto gotowe. Nakryłam stół dla dwóch osób. Postanowiłam, że przy przekąsce — awokado i krewetki, do tego resztka korzennego wina — spróbuję z nim porozmawiać. Chciałam dać mu jeszcze jedną szansę, choćby ze względu na to zamglone spojrzenie jego szarych oczu, które mnie tak często i zawsze tak całkowicie wytrącało z równowagi. Potem wniosę główne danie, a wtedy niby przypadkiem wejdzie Bettina. Punktualnie o wpół do ósmej rozległ się dzwonek u drzwi. Otworzyłam. Z uśmiechem wręczył mi butelkę wina marki Rioja na której wisiała jeszcze metka z ceną. Sześć franków siedemdziesiąt pięć centymów.
— Ach, to nie było konieczne — szepnęłam i poprosiłam go do środka. Drgnął, gdy zobaczył odświętnie nakryty stół. Nie oszczędzałam na świecach ani na świeżych kwiatach. Nie chciałam mu w końcu niczego ułatwiać. — Nie powinnaś była robić sobie tyle zachodu... — Wydawał się zażenowany, jakby w jakiś nieokreślony sposób czuł się winny.
— Ależ jakiego zachodu? No wiesz! — uśmiechnęłam się łagodnie.
Usiadł, wziął serwetkę i rozłożył na brzuchu jak fartuch rentgenowski. Potem odsunął na bok lichtarz i pochylił się nad stołem. Patrzył na mnie surowym wzrokiem.
— Moja droga, chyba zdajesz sobie sprawę, że urządzając to cale przyjęcie niczego na mnie nie wymusisz. To znaczy, ja się oczywiście cieszę z twojego zaproszenia, ale to niczego między nami nie zmieni.
Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Patrzyłam, jak nieufnie wącha sos i gmera widelcem w krewetkach. Irytowało mnie to. No dobrze, krewetki nie były może do końca rozmrożone, a na sos składały się wydobyte z niezbyt czystych butelek resztki dodatku do koktajli i dietetyczna przyprawa do sałatek. Ale kim on w końcu był, by uważać, że może sobie pozwolić na takie grymasy?
Dosyć brutalnie zabrałam mu talerz i zaniosłam do kuchni.
„Poczekaj, musisz jeszcze spróbować głównego dania", pomyślałam. Wyjęłam półmisek z piecyka i postawiłam na stole.
— Poulet à la mode de femmes offensées — oznajmiłam dumnie.
Westchnął z wrażenia. Francuskiego oczywiście nie znał.
Kurę na sposób udręczonych kobiet przygotowałyśmy następująco: najpierw natarłyśmy ją depilatorem i pozostawiły przez godzinę na balkonie w wieczornym słońcu, potem starannie ją podzieliłyśmy, jako tako obgotowały, doprawiając wywar wszystkimi możliwymi dodatkami z naszej apteczki. Były tam rozgniecione tabletki przeczyszczające, maść na trądzik, valium i środki nasenne. Żeby usunąć lekko kwaskowy zapach i nieapetyczny wygląd, dodałyśmy po krótkim wahaniu dużą puszkę ananasa i wspaniałomyślnie doprawiły curry.
Nałożyłam mu pełen talerz.
— Robert — powiedziałam — musimy porozmawiać.
Milena Moser, Księga samotnic, przeł. Alicja Buras, Wyd. Noir sur Blanc, Kraków 1996, s. 65-66
Haha, chociaż ten ananas bardzo nęci, to chyba jednak nie skuszę się na przygotowanie takiego obiadku :)
OdpowiedzUsuńRyzykowny przepis, to fakt.;) Niemniej cały fragment oddaje charakter opowiadań Moser.
UsuńNie wiem co zrobił Robert, ale czuje że zasłużył na to danie
OdpowiedzUsuńOj, tak.;) Okazuje się, że zemsta smakuje czasem na gorąco.;)
Usuń