piątek, 2 lipca 2021

Mała księga

Mała księga to dla mnie kolejna przypadkowa lektura. Gdyby nie kiermasz starych egzemplarzy w bibliotece, długo pewnie o niej bym się jeszcze nie dowiedziała. Kazimierz Brandys (1916-2000) opisał w niej dzieciństwo spędzone w Łodzi, przy czym już na pierwszej stronie sugeruje, że jego zapiski należy traktować z przymrużeniem oka – już na wstępie przedstawia się bowiem jako osobnik, który według zodiakalnej klasyfikacji głównie męczy siebie i innych.

Małemu Kaziowi rzeczywiście zdarzało się dręczyć babcinego kanarka, szantażować starszego brata Mariana i dokuczać kolegom, co wyznaje karnie, acz z humorem. Nie był złotym dzieckiem, raczej przeciętnym chłopcem, który niezbyt dobrze radził sobie i w szkole, i podczas zabaw z rówieśnikami. Posłuszny był tylko pozornie, w duchu buntował się przeciwko narzucanym zasadom, od czasu do czasu dając upust gniewowi. Kiedy indziej zachowywał się po prostu tchórzliwie, jak to dziecko. 
 
Brandys niejednokrotnie obśmiewa swoją chłopięcą naiwność, gdy wspomina m.in. pierwszą przygodę erotyczną (miał wówczas pięć lat;)), rzekomo mistrzowski popis gry na fortepianie, podsłuchiwanie weteranów w parku albo hołd złożony ulubionemu nauczycielowi. Obok zabawnych historii są też w Księdze… passusy wzruszająco piękne, na przykład o odkrywaniu literatury i kina, podziwie dla brata, albo ostatnich wakacjach przed przeprowadzką do Warszawy. Weźmy taki fragment:  
 
Możliwe, że rodzinę nosi się w sobie. Bywają dni, kiedy czuję ich z bliska, jakby nagle ożyli. To nie jest sprawa myślenia, raczej obecności. Są. Przyszli. Ruszają i mówią. Potem nadchodzą inne dni, pracuję; rozmawiam, zasypiam – nie ma ich, żyję bez przodków. Albo mi się tylko tak zdaje, bo niewykluczone, że oni są przy mnie zawsze i że przeżywam ich bez sekundy przerwy. W ten sposób duchy moich przodków czuwają nade mną. [s. 61] 
 
A rodzinę autor miał liczną i jak najbardziej godną uwiecznienia. Były w niej duże fortuny i bankructwa, małżeństwa z rozsądku i mezalianse, były też wielkie zdrady, oszustwa i zwykła nieczułość i tragiczne śmierci. Życiorysy ciotek i wujów bardzo różnią się od siebie – można odnieść wrażenie, że rodzina składała się wyłącznie z oryginałów. Zapewne nie do końca tak było, ale dzięki kunsztowi Brandysa chce się w to wierzyć.
 
_____________________________________________________ 
Kazimierz Brandys Mała księga, Czytelnik, Warszawa 1975 
 
 

14 komentarzy:

  1. Znaczy, pisze tylko o dzieciństwie, a o okresie wojennym nie wspomina? Ciekawa jestem tej książki, a szczególnie fragmentów o odkrywaniu literatury i nazwisk pisarzy, którzy go zauroczyli. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisze głównie o dzieciństwie i rodzinie z tamtego okresu. Ale np. wspominając nową żonę wuja, opisuje też ostatnią wizytę u niej w getcie (swoją drogą niesamowita scena). W podobny sposób dopowiada losy kilku osób.
      Autorzy książek to głównie klasycy lit. dziecięcej m.in. Stevenson.

      Usuń
  2. O, ależ to się świetnie zapowiada, chociaż Łódź to nie moja bajka, ale już dzieciństwa jak najbardziej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łodzi jest tam mało, ogranicza się zresztą do Marynowa, jeśli już. Ale dzieciństwo pięknie opisane, Tobie też może się spodobać.;)

      Usuń
    2. Na Łodzi mi nie zależy, już sobie wbiłem w obserwowane aukcje.

      Usuń
    3. Zatem dobrej lektury życzę.;)

      Usuń
    4. Ha, a mnie Łódź jako miasto fascynuje i przyznaję, że książka kusi, by po nią sięgnąć, m.in. z racji tego wątku. A i sama postać Brandysa jako raczej zapomnianego pisarza, aż prosi się o poznanie.

      Usuń
    5. W takim razie polecam, na pewno znajdziesz w tej książce coś dla siebie.;)

      Usuń
    6. Jak raz siedzę w Łodzi. Oczywiście w przenośnym sensie, książkowym, bo czytam "Łódź. Miasto po przejściach" :) Skonfrontowałbym z Brandysem na świeżo :P

      Usuń
    7. Konfrontuj, jak najbardziej.;) Twoja książka dobra? Wiem, że różnie o niej piszą.

      Usuń
    8. Średnia. Z jednej strony sporo wiedzy o mieście dla kogoś kto Łodzi nie zna (jak np. ja), z drugiej brak uaktualnień (zdarzają się króciutkie dopełnienia) do tekstów pisanych w latach 90tych czyni ją cokolwiek przebrzmiałą :P

      Usuń
    9. Czyli pomysł na książkę nie do końca dobrze zrealizowany. Szkoda, bo mogło powstać coś b. dobrego, Łódź na to zasługuje.

      Usuń
    10. Jest co prawda kilka współczesnych tekstów, ale jakoś między jednymi a drugimi nie ma chemii albo po prostu ja jej nie zauważyłem :)

      Usuń
    11. Przeglądałam tę książkę i miała podobne wrażenie niestety. Cóż, trzeba zaczekać na lepszych autorów.

      Usuń