To nie jest powieść, która rzuca na kolana albo jest porywająca. Ma jednak w sobie coś hipnotycznego, co każe czytać dalej. Może to zasługa stylu - rwanej, chłodnej narracji i niespiesznej akcji, a może tematu - Niemców odwiedzających Polskę 60 lat po wojnie. Na szczęście nie jest to powieść o trudnych relacjach polsko-niemieckich czy Holokauście. Owszem, historia jest tu obecna, ale w tle; zgodnie z tytułem chodzi o Lenę.
Ma 39 lat, jest aktorką, sprawia wrażenie kobiety wciąż przed czymś uciekającej. Nie goniącej za czymś, lecz właśnie uciekającej. Żyje bez stałego adresu, mężczyzny i miejsca pracy. Nagłe decyzje, często niezrozumiałe dla innych, przychodzą jej dość łatwo. Jest zdystansowana i nieuchwytna, taki rys jest w postaci widocznej na okładce. Wiele wskazuje na to, że styl życia Leny jest formą obrony przed ewentualnym zranieniem, tego jednak nawet ona sama nie jest pewna:
Czy to był strach przed utratą miłości, co w tej chwili wydawała jej się wielka? A może przed koniecznością rezygnacji z życia, w którym czasem chętnie traciła panowanie nad tym, że w ogóle żyje. Które było szybkie i pełne przygód, i nieubłagane, i w którym lubiła brać nieregularności za nieumiarkowanie. Za coś, z czym było jej do twarzy, co czyniło ją niebezpieczna i równocześnie bezbronną. [s. 292]
Trudno jest żyć nie umiejąc zaufać najważniejszej osobie. I chyba właśnie zawiłe meandry miłości zostały pokazane w powieści najlepiej: niepewność, zazdrość, zmyślenia mylone z rzeczywistością, wycofanie. Mnie to w każdym razie przekonuje. Lena nie jest ujmująca czy sympatyczna, ale jako postać literacka z pewnością interesująca. Ba! Można ją odebrać także jako irytującą, zwłaszcza że do wielu spraw podchodzi nieszablonowo.
W książce są jeszcze dwie ważne postaci: Dahlmann, znajomy matki Leny i niemiecki ksiądz pracujący w Polsce. O ile ten pierwszy odgrywa dość istotną rolę w powieści, o tyle ten drugi wydaje się bez znaczenia i miałam wrażenie, że autorce zabrakło na niego pomysłu. Pewne braki widać także w samej historii Dahlmanna - przydałby się jakiś mocny akcent na koniec, coś, co by spuentowało jego dziwactwa. Ciekawostką było dla mnie ujęcie naszego kraju z niemieckiej perspektywy, Polska klasy B została nieźle uchwycona. Lekturę zaliczam do udanych: bez fajerwerków, ale na przyzwoitym poziomie.
Judith Kuckart, "Miłość Leny", Wydawnictwo Czarne, 2004
Ta książkę zwróciła moją uwagę swoją okładką i tytułem - takie sentymentalne mi się wydały. W dobrym tego słowa znaczeniu ;) A teraz piszesz, że warto dla treści również. Dopisuję do przydługiej listy planów.
OdpowiedzUsuńA mnie takie tytuły raczej zniechęcają, bo jednak kojarzą się z romansidłami:) Ta powieść na szczęście taka nie jest. Ale zaznaczam, że nie wszystkim się spodoba;)
OdpowiedzUsuńJa mam chyba dość pokrętne ścieżki myślowe, ponieważ wydało mi się, że tytuł to jakaś przewrotna, antymiłosna deklaracja autorki - takie wyzwanie dla czytelnika ;) Jak wiele może okładka, prawda?
OdpowiedzUsuńTrafiłaś w sedno sprawy;)))) Lena zdecydowanie odróżnia zakochanie od miłości. I o ile czytelnikowi jej miłość może wydać się kulawa, o tyle jest to b. prawdziwy obraz tego jakże skomplikowanego uczucia o wielu zabarwieniach;)))
OdpowiedzUsuńAle w końcu miłość to czasem orka na ugorze, prawda? ;)
Czytalam wieki temu, ale pamietam, ze zmeczyla mnie ta ksiazka niemozebnie, wydala mi sie pozbawiona wiekszego sensu i w koncu dalam jej ocene 2.
OdpowiedzUsuńAle naprawde ciekawie jest przeczytac, ze ktos w niej jakis sens odnalazl ;-).
O, aż tak Cię zmęczyła?;) Może to główna bohaterka zaważyła na Twojej ocenie, bo potrafiła irytować.
UsuńZ tego, co pamiętam, dość dobrze czytało mi się tę powieść, pora na ponowne przejrzenie półek z lit. niemiecką.;)