To nie była kwestia zazdrości czy strachu. Moi rodzice nigdy nie spali w osobnych łóżkach, nie wyjeżdżali na wakacje ze "starymi przyjaciółmi" ani nie ranili się bardziej od innych mężów i żon. To było coś subtelniejszego. Matka szanowała siłę ojca, jego wytrwałość, była mu wdzięczna za taktowne wzięcie na siebie roli przeznaczonej dla niej, ale zarazem nienawidziła go za to. A ponieważ miała świadomość, że to niesprawiedliwe, kochała go - czy raczej: próbowała kochać. A ponieważ wiedziała, że i on ma tego świadomość - próbowała bezskutecznie. [s. 70]
Cytat przywodzi mi na myśl atmosferę dramatów Czechowa z ich niespełnionymi miłościami, rozczarowaniami, rezygnacją i cichym cierpieniem. I tak poniekąd jest w rodzinie narratora - jego rodzice wyemigrowali z Czech w 1948 r. do Stanów Zjednoczonych, kilka lat później urodził im się syn. Otoczony troską i miłością chłopiec zauważa jednak, że małżeństwo rodziców nie jest szczęśliwe. Wie, że położył się na nim cień mężczyzny, którego matka znała podczas wojny i który był dla niej bardzo ważny. Niestety zginął, a kobieta związała się z tym, który był w niej zakochany od dawna.
Istotnie, była niesprawiedliwa. Kochał ją wtedy - i prawdopodobnie kochał nadal. Mogła wyliczyć jego zalety, przymioty ważkie i faktyczne. Każdy mógł je potwierdzić. I gdyby tych dwóch mężczyzn zamienić w domy albo samochody, zapewne on okazałby się tym lepszym. Ale to nie miało znaczenia, ponieważ mimo wielu plusów mój ojciec miał jeden niezaprzeczalny minus - nie był tym drugim. I tego nie mogła mu wybaczyć. Sprawiedliwość nie miała tu nic do rzeczy. [s. 255]
Matka najwyraźniej nie mogła uwolnić się od przeszłości i być może dlatego jej syn tak bardzo chciał poznać jej historię. Nie było mu to dane, więc na podstawie zaledwie kilku faktów (a właściwie pogłosek) stworzył własną, dość barwną i tragiczną, wersję. Co wcale nie dziwi, skoro od najmłodszych lat ojciec karmił go nie tylko tradycyjnymi bajkami czeskimi, ale także opowieściami z dziejów rodziny czy o starożytnych filozofach. Świat prawdy i fikcji intensywnie się u Slouki przeplata i znakomicie widać to zwłaszcza w trzeciej części książki czyli powieści narratora, gdzie pojawiają się postaci spotkane przez niego podczas poszukiwań w Pradze.
"Widzialny świat" to jedna z najpiękniejszych książek o miłości, jakie czytałam - o miłości niespełnionej, o miłości "pomimo" i o niezwykłej miłości dziecka do rodziców. Również o niemożności pokochania i ciągłej tęsknocie. Duża w tym zasługa stylu i języka, czego nie są w stanie zepsuć nawet karygodne błędy translatorskie (np. zoolog zamiast zoo, lody zamiast lizaka czy nabierka zamiast łyżki). Podoba mi się także pomysł powieści w powieści zmuszający do wertowania wcześniejszych rozdziałów w poszukiwaniu pierwowzorów pojawiających się w niej osób. Myślę, że jest to książka, do której można wielokrotnie wracać choćby ze względu na niektóre fragmenty, bo ciekawych opowieści i cytatów wartych podkreślenia jest tu sporo.
Po opowiadaniach Sany Krasikov "Jeszcze rok" to kolejna - moim zdaniem - wyjątkowo dobra pozycja w nowej serii Wydawnictwa Czarnego "Proza świata". Dodatkowym plusem są dla mnie okładki autorstwa Agnieszki Pasierskiej, bo te wcześniejsze, wykonane przez Kamila Targosza niespecjalnie przypadły mi do gustu. A inne tytuły zapowiadane w tym cyklu są bardzo obiecujące, już się cieszę na niektóre z nich;).
Mark Slouka, "Widzialny świat", tłu. Sebastian Musielak, Wydawnictwo Czarne, 2010
Mnie zachęciłaś, jak najbardziej :) Nie słyszałam jak dotąd o tym pisarzu, ale chwała Wydawnictwu Czarnemu, że bierze na warsztat takie perełki.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło :)
Dla mnie ten pan też był odkryciem, ale że Czech z pochodzenia, a więc "sąsiad", to czemu nie dać mu szansy? A książka jest doprawdy piękna, można cytować do bólu;)
OdpowiedzUsuńNie przepadam za ksiazkami o milosci jako temacie przewodnim, ale ta brzmi bardzo smakowicie, i to milosc zapewne, jak piszesz, niebanalnie ukazana. Chetnie siegne po te powiesc.
OdpowiedzUsuńA z serii wyd. Czarne polecam goraco zbior opowiadan "Tysiac lat zarliwych modlitw". Powiesc "Wloczedzy" Yiyun Li mam natomiast na polce, w wydaniu angielskim, ale jeszcze nie mialam okazji na lekture.
Pozdrawiam serdecznie!
Oby Ci się spodobała, choć jeden recenzent pisał, że to ckliwe klimaty;) Dla mnie to książka do powolnego smakowania, czego i Tobie życzę.
OdpowiedzUsuńCzytasz w moich myślach - cierpliwie czekam na obie książki Yiyun Li;)
Dodam jeszcze, że Ciebie może zainteresować jeszcze u Slouki wątek emigracyjny;)
OdpowiedzUsuńWitam serdecznie! To pierwsza tak entuzjastyczna ocena książki Marka Slouki - i pierwsza, w której ktoś napisał coś o tłumaczeniu - pomijając zresztą, zgodnie z rozpowszechnionym dziś w sieci zwyczajem, nazwisko tłumacza. Rad bym się z Panią poróżnić nieco o te "karygodne" błędy.
OdpowiedzUsuńNajpierw rzecz oczywista: zoolog to dawna, choć rzadka nazwa ogrodu zoologicznego, o czym zaświadcza nie tylko moja pamięć - na którą nie zawsze można liczyć, fakt - ale i starsze słowniki języka polskiego. Proszę więc zawsze dokładnie sprawdzać, czy nieznane Pani słowo nie występuje czasem w słowniku. Tym bardziej - nim Pani zarzuci bezimiennemu tłumaczowi publicznie - i to jak publicznie! - błąd w sztuce. I po dwakroć tym bardziej - że można je znaleźć w postaci elektronicznej w zasobach sieciowych.
Pomylenie łyżki z nabierką jest możliwe, ale nie widzę miejsca w tekście, gdzie by to mogło nastąpić. Proszę mi przypomnieć.
Na koniec sprawa najtrudniejsza, czyli lizaki i lody. Inkryminowany fragment - "kręcone lody... gęstniejące w pomarszczone muszle" (bo zdaje się, że o niego chodzi) - to nie jest raczej kategoria kardynalnych błędów, ale interpretacji obrazu - i to interpretacji takiej, która pozwala czytelnikowi przekładu odtworzyć obraz w oryginalnym tekście w miarę dokładnie. Nie twierdzę, że nie dałoby się tego obrazu zachować z użyciem polskiego słowa "lizak", ale mnie to jakoś nie wychodziło, więc wybrałem wreszcie kręcone lody, bo lizaki z kolorowymi, spiralnymi smugami - nawet jeśli kiedyś u nas istniały (ja pamiętam z dzieciństwa tylko lizaki jednokolorowe lub z kwiatkami)- już dawno zaniknęły i obraz byłby nieczytelny lub miał aurę "dziwnego"; natomiast kręcone lody są czytelne - bo "widzialne" - nawet dla młodszych czytelników. Tyle na temat karygodnych błędów w "Widzialnym świecie" ma do powiedzenia Pani - i Pani licznym, jak sądzę, czytelnikom - tłumacz tej książki, Sebastian Musielak. A pisze to tylko dlatego, że nie chciałby, by po lekturze Pani recenzji odnieśli wrażenie, że mają do czynienia z przekładem pod jakimś względem niedopatrzonym czy niechlujnym. Pozdrawiam i życzę jeszcze wielu dobrych lektur.
Widzę, że w dzieciństwie jadaliśmy takie same lizaki;)
OdpowiedzUsuńA teraz na serio:
Ma Pan rację - nazwisko tłumacza powinno się w podobnych notkach również zamieszczać. Uzupełniłam i od dzisiaj będę to robić regularnie. Co do błędów (przyznaję, że powinnam była zaznaczyć - stylistycznych), widzę to następująco:
1. Wbrew Pana twierdzeniu spotkałam się ze słowem zoolog w odniesieniu do ogrodu zoologicznego i nawet nie przyszło mi do głowy, że pomylił Pan miejsce z naukowcem. Nie rozumiem natomiast, dlaczego coś tak prostego jak the London zoo (s. 213 w wydaniu 'The Visible World', Portobello Books Ltd, 2008) trzeba komplikować. Jak sam Pan zauważył, zoolog to nazwa dawna i rzadka, a powieść - może zgodzi się Pan ze mną - napisana jest językiem współczesnym i prostym, metafory są tu niemal nieobecne, a archaizmów nie dostrzegłam. Stąd mój opór i pytanie: po co "przerabiać" autora?
2. Nabierka (s. 220 w polskim wydaniu) to w oryginale (s. 187) ladle. Oczywiście czepiam się, to jest drobiazg - raczej każdy czytelnik zrozumie, czym nabiera się zupę i skojarzy nabierkę z chochlą bądź łyżką.
3. Jestem w stanie zaakceptować Pańskie rozwiązanie co do lollipop swirls jako kręconych lodów, przełknę nawet lalkopodobny twór (s. 250) w miejsce stringed puppet-like thing (s. 214 w oryginale) - zakładam, że chodzi o tzw. pajacyki z drewnianych listewek na sznurku, ale np. bożonarodzeniowy tort (s. 144) traktuję jako przekłamanie. Gdyby sprawdził Pan źródła, o których sam Pan wspomina, plus informacje o zwyczajach świątecznych Czechów, być może uznałby Pan, że chodzi o ciasto (w oryg. Christmas cake s. 118). Te same słowniki sugerują również, że polski odpowiednik słowa fat to nie tylko tłusty, ale i pełen, tak więc dog fat with worms (w oryginale s. 46) to nie pies tłusty od robaków, jak Pan pisze (strona do sprawdzenia, nie mam przy sobie polskiego tłumaczenia), ale zarobaczony. Od pasożytów zazwyczaj się chudnie, nie tyje;). Pozwolę sobie nie zgodzić się także z Pana polskim odpowiednikiem the forester's shack (s. 180 w oryginale) - coś, co ma ściany, ganek, drzwi, okno, a wewnątrz palenisko (to można przeczytać w dalszej treści) to z pewnością więcej niż szałas (s. 213 w polskiej wersji) - jeśli nie leśniczówka, to z pewnością chata. I na pewno wyrażenie oznaczające niezdanie egzaminu to nie uleją (s. 203 w polskiej wersji), a obleją cię. Na szczęście to tylko drobny błąd stylistyczny;)
4. Pisze Pan o czytelności, zwłaszcza dla młodszych czytelników. Rozumiem, ze dlatego m.in. parachutists tłumaczy Pan kilkakrotnie jako cichociemnych. OK. Idąc tym tropem myślę, że określenie wrzeciądz (s. 161) w miejsce np. zapadki (w oryginale latch) nie będzie już tak czytelne dla młodzieży, choć to oczywiście żaden błąd. Jelśi już upraszczać (czemu przeczy m.in. wybór zoologa zamiast zoo;)), to równie dobrze zamiast Silly Putty, plastycznej masy (tak to chyba brzmiało w wersji polskiej s.124) śmiało można użyć plasteliny.
Być może zagalopowałam się używając słowa "karygodny", teraz widzę, że bardziej adekwatne byłoby "rażące". Nic na to nie poradzę, ale podczas lektury - prawie w całości bardzo dobrze przetłumaczonego przez Pana tekstu - ww. fragmenty były dla mnie prawdziwym zgrzytem. Zdaję sobie sprawę, że tłumaczenie to nie matematyka i nie ma prostych rozwiązań, a Pan jako tłumacz dokonał takich, a nie innych wyborów. Niektóre z nich mi się nie podobały, to wszystko. Tłumacz może się pomylić, a czytelnik to wytknąć. Ale podkreślam, że całościowo Pańska praca jest w moim odczuciu dopracowana.
Dziękuję za uwagi, dyskusje o kruczkach translatorskich uwielbiam;)
Pozdrawiam serdecznie;)
Dziękuję za kolejną porcję :) Rzadki to rarytas spotkać czytelnika nie tylko tak wnikliwego, ale piszącego na tyle donośnie, by jego uwagi trafiły do tłumacza. Wielkie dzięki za to. Mimo różnic w interpretacji niektórych sformułowań pisarza, a zatem - wyborów tłumacza :)
OdpowiedzUsuńPrzykro mi, że nie mam tyle czasu na omawianie niuansów swojej pracy, ile chciałbym, by móc usatysfakcjonować Panią czy innych potencjalnych czytelników Pani blogu równie błyskotliwą ripostą; będzie więc krótko - stosunkowo :)
Najpierw uwaga wstępna: przekład nie został zmiękczony na potrzeby młodzieży; trochę Pani nadinterpretowała moją uwagę o czytelności kręconych lodów. Dlatego też w tekście jest i zoolog, i wrzeciądz, i może jeszcze parę innych słów, o których Pani nie wspomniała. I słusznie Pani spostrzegła, że archaizmów w oryginale nie ma; nie zgodzę się natomiast zupełnie z tym brakiem metafor; Slouka naprodukował ich sporo i to mocno zaważyło na językowym śladzie tego dzieła: znajomy "nosiciel" języka angielskiego uznał wręcz Sloukę za wydziwaczonego i niezrozumiałego.
Wspomniane "archaizmy" czy chyba słuszniej: wyrazy wychodzące z użycia wstawiłem celowo - w narracji cofniętej w czasie do okresu wojny, a więc do "Powieści". To wybór tłumacza, o którym Pani pisze, i oczywiście wolno czytelnikowi go zawetować (szkoda, że post factum) - niektórym może w oczach zazgrzytać. Ale ilu tłumaczy - tyle tłumaczeń, a liczba ta wzrasta z kwadratem przypływu krytyków znających (rzadko dobrze) język oryginału.
Natomiast tłumacz uznał, że należy dążyć do zachowania owego osobliwego, „wydziwaczonego” języka Slouki, bo stanowi on o wyjątkowości „Widzialnego świata” - i dlatego niedopuszczalny jest moim zdaniem ani proponowany przez Panią skrót myślowy z "zarobaczonym" psem, ani inne podobne zabiegi „kompresujące” (które można by zaproponować w wielu niewymienionych przez Panią miejscach). Anglosasi mają na zarobaczenie celne słowa i wyrażenia, więc skoro psina u Slouki jest "fat with worms", a nie, dajmy na to "infested with worms", jak to często w tym języku bywa, to mamy tu do czynienia z wyrażeniem wyraźnie nacechowanym i ten biedny szczeniak po prostu MUSI być "gruby od robaków" (bo tak napisałem, nie "tłusty"), a nie zwyczajnie "zarobaczony". I moim zdaniem - Pani nie musi się zgadzać, ale wielu przyzna mi rację - ten obraz jest zdecydowanie bardziej trójwymiarowy (i dynamiczny!) niż płaskie zarobaczenie.
CDN.
Przykładem innego zabiegu translatorskiego jest ów trudny dla Pani do przełknięcia „lalkopodobny twór”; sęk w tym, że tak dokładnie nie wiadomo, co to jest „stringed puppet-like thing”, a nazwać to trzeba - i to krótko.
OdpowiedzUsuńOsobna kwestia to rzecz mało chyba uświadamiana przez czytelników, a mianowicie - rozbicie dzielnicowe polszczyzny, i tu mamy dwa dobre przykłady. To, co dla Pani jest dziwne i rażące - dla mnie i dla wielu czytelników z Poznania czy Wielkopolski będzie najzupełniej oczywiste. I dlatego „nabierka”, która nie jest niczym innym jak Pani chochlą czy chochelką, nie jest błędem stylistycznym. Błędem byłoby natomiast nazywanie - przynajmniej w tych stronach Polski - nabierki czy chochli (w oryginale „ladle”) łyżką, jak Pani proponuje. Łyżka - w normalnych warunkach, nie w podziemiach cerkwi u Slouki - służy do jedzenia zupy z talerza, a nabierka - do jej nakładania (nabierania) z garnka czy wazy. To nie są synonimy. Podobnie proponowane przez Panią „ciasto” na „tort” nieszczególnie mnie przekonuje, bo dla mnie ciasto to nie jakiś konkretny wyrób domowy czy cukierniczy, ale nazwa ogólna: ciastem jest i placek, i tort, i sernik, i szarlotka; także drożdżówki. Podobnie „ulewanie” i „oblewanie” - to tylko odmiany regionalne lub różnice stopnia kolokwialności. Doskonała jak zawsze redakcja „Czarnego” nawet się nad tym nie pochyliła; to też coś mówi.
A z ciastami świątecznymi podobnie jak ze wszystkim: nie przypuszczam, by w Czechach czy na Słowacji jadło się tylko i wyłącznie owo tajemnicze ciasto nie będące tortem. Z tego, co mi wiadomo w krajach tych na Boże Narodzenie poza vanocką jada się tradycyjnie małe ciasteczka; o plackach i tortach nic mi nie wiadomo. A tu proszę - mamy „Christmas cake”. Który, na dodatek, kroi się tak, że kawałek przypomina „wedge”; nigdy nie widziałem placka krojonego w taki sposób. Jeśli ciasto nazywa się „cake” i wykrawa się z niego kawałki w kształcie klina, to może to być tylko tort. A na marginesie: proszę choćby pomyśleć o różnorodności „tradycyjnych” potraw świątecznych na naszych stołach: dla jednych zupa rybna, dla drugich barszcz, dla jeszcze innych - grzybowa. Jeden woli księdza, drugi organistę.
CDN.
A szałas? Oczywiście, szałas nie ma okien i paleniska, a więc i komina - tako rzecze słownik, choćby najnowszy uniwersalny; ale i Doroszewski. Ale z drugiej strony - „shack” to ani leśniczówka, ani nawet skromna chata - to po prostu taka sklecona z byle czego prowizorka, taki... szałas właśnie :) I myślę, że czytelnik będzie mieć lepszy obraz tej chatynki, jeśli zobaczy ją jako „szałas z oknem i paleniskiem”, choćby to brzmiało jak masło czosnkowe.
OdpowiedzUsuńNo i na koniec: Silly Putty to nie plastelina, ale w tak onirycznej poniekąd prozie można się było pokusić o ich utożsamienie. Nie zdecydowałem się. Wiele by mówić na temat realiów... To już chyba temat na osobny blog... :)
Tyle w rozdziale „Posłowie - od tłumacza”, (z konieczności zamieszczony w odcinkach), który powstał dzięki Pani wnikliwości, a w odpowiedzi na dość pochopną, w odczuciu tłumacza, ocenę niektórych jego rozwiązań: najpierw karygodnych, a później rażących błędów stylistycznych i na dokładkę - jednego przekłamania; nazwijmy go „domniemanym czeskim błędem”. Tłumacz oczywiście na takie określenia chętnie się nie zgodzi i będzie z nimi polemizować. Do wyborów się przyznaje i do poprawiania autora; nie przyznaje się natomiast do robienia tego bezmyślnie. Jeśli Pani skutki tych wyborów zgrzytają - doskonała to uwaga dla tłumacza do przemyślenia, choć wiadomo, że nie każdego będzie razić to samo. Gdyby się jednak pokazało więcej podobnych głosów i potwierdziły zgrzytliwe miejsca - Pani uwaga potwierdziłaby znaną prawdę, że nie każda myśl jest dobra :)
Kłaniam się.
Odnoszę wrażenie, że zależy Panu przede wszystkim na uznaniu własnych racji i cokolwiek bym napisała, spotka się to z jakimś sprytnym wytłumaczeniem. A to regionalizmy, a to redakcja Czarnego (czyżby była nieomylna?). Szkoda.
OdpowiedzUsuńA z innej beczki - czy jadł Pan kiedyś sernik na zimno? Przeważnie jest podawany właśnie w formie określanej w jęz. angielskim jako wedge. I każde ciasto upieczone w okrągłej blaszce będzie miało taki kształt, nie tylko tort.
Pozdrowienia
o, jaka wspaniala dyskusja! a mnie tyle czasu nie bylo na necie...
OdpowiedzUsuńwlacze sie jako osoba, kt czesto zarabia na chleb tlumaczeniami - choc o tortach jeszcze nigdy nie musialam. ale kiedys dopadly mnie kiszonki oraz jalówki, jak tlumaczylam cos dla rolników
zgadzam sie, ze tlumacz decyduje na pewna konwencje i taki, a nie inny dobór wyrazów. natomiast wiem z autopsji, ze czasami mozna nieswiadomie palnac glupstwo! wiec uwazny czytelnik to skarb, a nie pain in the ass. jak mi sie spodobalo tlumaczenie tytulu carsten'a jensen'a, to mi anka znakomicie podsunela "zatopionych" - zawsze co dwie glowy, to nie jedna
pozwole sobie przyczepic sie do "shack'a". otóz z okresu mojej pracy w US pamietam, ze domek typu campingowy, znajdujacy sie na skraju podobozu dziewczyn nazywany byl C-shack. nie byl to zaden szalas ani lesniczówka - po prostu drewniany domek, nowy i ladny
poza tym jestem z krakowa i nabierak to dla mnie ewentualnie skrzyzowanie nabieracza z nieborakiem - zupelnie nie chochla. skadinad chochla nazywana bywa tez lyzka wazowa, patrz np.: http://www.twenga.pl/dir-Dom,Sztucce,Lyzka-wazowa
no i nie zabralo sie "sie" przy decyduje oraz "nie" przy spodobalo - sorry for that!
OdpowiedzUsuńDzięki za głos w dyskusji, co trzy głowy, to nie jedna;) Ciekawe uwagi;)
OdpowiedzUsuńw szwedzkim slowniku na necie znalazlam jeszcze jedno tlumaczenie "shack", a mianowicie "chalpa" (kåk) w zargonie architektów czy konserwatorów. czyli innymi slowy: dom!
OdpowiedzUsuńOtóż to - domek;)
OdpowiedzUsuń