Niedaleko Berlina było sobie jezioro, a nad nim dom z ogrodem. Posesja zmieniała właścicieli i swój wygląd, jedynie ogrodnik pozostawał ten sam. Pięknie tu było i spokojnie. Lata mijały, historia przetaczała się przez okolicę odciskając większe piętno na ludziach niż na miejscu. I właśnie o przemijaniu i nietrwałości życia ludzkiego jest w moim odczuciu ta powieść.
Podczas lektury miałam wrażenie, że prawdziwymi bohaterami "Klucza" są dom nad jeziorem i czas. Owszem, poznajemy 12 osób związanych z letniskiem, ale są one zaledwie punktami na osi czasu. Ich życiorysy służą tak naprawdę zaznaczeniu pewnych wydarzeń historycznych, które w końcu tez mają charakter przejściowy. Rozwój przemysłu, narodziny nazizmu i antysemityzmu, II wojna światowa, przegrana Niemiec, wypędzenia, socjalizm, zburzenie muru berlińskiego, reprywatyzacja - to wszystko staje się udziałem kolejnych mieszkańców domu. I o ile budynek z przyległościami całkiem nieźle przetrwał zawieruchę XX wieku, o tyle ludzie okazali się mniej odporni na zmiany. Jasne staje się, że człowiek pojawia się na świecie tylko "na chwilę", miejsca były już przed nim i długo jeszcze pozostaną.
Erpenbeck pisze wyjątkowo oszczędnie, nawet przysłówki należą w powieści do rzadkości. Nakreślone życiorysy są mgliste i fragmentaryczne, postaci - z wyjątkiem pierwszych właścicieli tj. rodziny żydowskiej - są bezimienne. Zupełnie inaczej napisane zostały rozdziały zatytułowane "Ogrodnik"(swoją drogą bardzo ciekawa i zagadkowa postać): tu autorka szczegółowo wymienia czynności wykonywane w trosce o dom i ogród. Można wnioskować, że mieszkańcy tylko uzupełniają całość, są rekwizytami. Ciekawe jest również umieszczenie historii domu w specyficznych ramach: początek stanowi opis kształtowania się terenu od zarania dziejów, a koniec - rozbiórka budynku.
Po "Południcy" Julii Franck to moje kolejne udane spotkanie z prozą młodych literatów (a właściwie literatek) niemieckich. "Klucz do ogrodu" jest książką o nieprzeciętnej "urodzie", z gatunku tych głęboko zapadających w pamięć.
Jenny Erpenbeck, "Klucz do ogrodu", Wydawnictwo W.A.B., 2010
Nigdy wcześniej nie słyszałam o tej książce, a szkoda, bo zapowiada się świetnie! Zresztą ta seria wydawnicza rzadko zawodzi.
OdpowiedzUsuńMotyw ogrodu w literaturze jest mi bliski, tak więc będę pamiętać o tej powieści na pewno.
Bardzo Ci dziękuję!
P.S.
Najwyraźniej moda na nazewnictwo anglojęzyczne nie ominęła również Niemiec - vide imię autorki.
zwrociłam na okładke uwage jakis czas temu i intuicyjnie jakos przeczuwałam ze bedzie dobre. Nie kupilam jej co prawda, ale jak spotkam w bibliotece, to na pewno siegne. Dzieki za ta recenzje
OdpowiedzUsuńzapraszam do łancuszkowej zabawy. Szczegoły u mnie ;)
OdpowiedzUsuńWłaśnie w tym tygodniu książka ta do mnie dotarła w ramach zamówienia, więc są spore szanse na przeczytanie i porównanie opinii :)
OdpowiedzUsuńTakie dobre słowo o przyszłej lekturze podsyca apetyt, nie powiem.
Lirael -->
OdpowiedzUsuńTak, seria świetna, a autorka też mi była nieznana. Okazuje się, że Czarne wydało wcześniej jej "Słownik". Jeśli lubisz ogrody, to raczej będziesz usatysfakcjonowana;)
Ciekawi mnie, czy imię autorki wymawia się również z angielskiego;)
2lewastrona -->
Faktycznie okładka przyciąga wzrok, te z czarno-białymi zdjęciami mają swój urok. Jednak akurat to zdjęcie niezbyt pasuje mi do wyobrażenia o niem. domku letniskowym;) Ale co tam! Książka jest i tak dobra;)
peek-a-boo -->
Zajrzę na pewno;)
maioofka -->
Czekam cierpliwie na recenzję. Książka ma moim zdaniem sporo smaczków, na których opisanie czasu mi zabrakło;)
Wydaje mi się, że bogatsza skala pozwala oceniać rzetelniej i faktycznie, unika się wówczas połówek, plusików etc. A poza tym w przypadku sześciostopniowych ocen mam jednoznaczne skojarzenia ze szkołą. :)
OdpowiedzUsuńCóż, perspektywa postawienia stopnia chociażby Proustowi jest perwersyjnie kusząca, ale to już trąci lekką zawodową dewiacją. :)
Mimo wszystko konformistycznie pozostanę przy 1-6, aby utrzymać "kompatybilność" z Bibblionetką.
Słoneczne pozdrowienia!
Na jednym z anglojęzycznych blogów ktoś ma system ocen: przeczytana/przejrzana/porzucona + kupiona/wypożyczona. Też ciekawie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam równie słonecznie;)
Literatura zdecydowanie nie w moim guście, ja nawet Manna nie trawię, także na studiach nie potrafiłam przejść całkiem spokojnie nad logicznością postrzegania świata przez Germanów; niemniej po przeczytaniu twojej recenzji poczułam dziwny ścisk pod żebrami na myśl, być może to całkowicie absurdalne, że przedmioty martwe wcale nie są takie martwe, że może stale jesteśmy obserwowani i oceniani. To wiele tłumaczy, przynajmniej mnie, która zawsze czuje niepokój, smutek, żal i zawstydzenie, kiedy mijam np rozsypujący się budynek. Kiedyś żyli w nim jacyś ludzie, bawiły się przed nim dzieci a w oknach stały donice z kwiatami i powiewały białe firanki... Domy też potrafią mieć dusze. Ten wątek przypadł mi do gustu :)
OdpowiedzUsuńPs: Znowu mam straszne zaległości, ale tłumaczę swą nieobecność permanentnym brakiem czasu na cokolwiek. Będę nadrabiać, spokojna głowa :) Pozdrawiam ciepło :)
oruszyłaś b. ciekawy temat - rzeczy. Dla mnie przedmioty mają duszę, pięknie pisał o nich m.in. Chwin w "Hanemannie". Ostatnio nawet pomyślałam, że taki przedmiot jak książka mógłby mieć swój paszport, bo niektóre egzemplarze wędrują po świecie i mają ciekawe życiorysy;)
OdpowiedzUsuńCo do opuszczonych domów - też mijam kilka w swojej okolicy np. drewniane albo ze starej, czerwonej cegły i poruszają mnie zwłaszcza pozostawione w nich firanki - teraz już podarte i szare. Nastraja mnie to dość melancholijnie.
W kwestii lit. niemieckiej - to moje prywatne wyzwanie czytelnicze;), będzie jej więcej na tym blogu. Na studiach czytałam jej sporo, potem niestety przestałam, a szkoda.
Pozdrowienia.
I wcale nie zauważam zaległości z Twojej strony - przynajmniej na Twoim blogu;)))