czwartek, 3 lutego 2011

Państwo Maytree - Annie Dillard

Mam bardzo mieszane wrażenia po lekturze. Z jednej strony w tej niezwykłej historii pewnego małżeństwa z Cape Cod są fragmenty dowcipne jak ten:

- Czy miłość może trwać długo? - zapytała prosto z mostu Lou. (Ludzie z prowincji lubią filozofować, gotowi są powiedzieć wszystko i o wszystko zapytać),
- Och, kochanie! Nie, taka namiętność, która sprawia, że serce ci wali jak młotem, nigdy nie trwa długo. Najwyżej półtora roku. Ale potem przychodzi coś lepszego.
Lou czekała, żeby Reevadare dokończyła tę myśl.
- Kochankowie! [str. 39]
Z drugiej strony sporo tu także poezji, ocierającej się czasami o patos - przynajmniej w moim odczuciu:

Rozbijała się na rafach pościeli jak statek albo wzlatywała w górę niczym ogłuszony dynamitem okoń. Otwierała oczy i widziała, do którego brzegu wreszcie dobiła. Leżała na łóżku rozciągnięta jak delikatna błonka. [str. 44]


Jakby tego było mało książka aż prosi się o dobrego redaktora, który uprościłby konstrukcję powieści (mamy np. i prolog, i jego kontynuację w formie przedmowy) i poprawił błędy rzeczowe: smukłe ramiona (str. 14) dwa akapity dalej stają się pulchne, główna bohaterka raz ma 29 lat (str. 20), a kilka minut później - 23. Słońce też dość dziwnie "kursuje" na przylądku - po kilku godzinach od świtu już zaczyna zachodzić za horyzont, mimo że to wczesna jesień.

Przyznam, że przez pierwsze 78 stron (tyle trwają tu wstępy) głównie się zżymałam, na szczęście z chwilą dobrnięcia do "powieści właściwej" całość okazała się więcej niż znośna. Młodych Lou i Toby'ego poznajemy po drugiej wojnie światowej, meandry ich związku będziemy śledzić przez kilkadziesiąt lat. W książce najważniejsza jest miłość - autorka odmienia ja przez wszystkie przypadki, każe bohaterom prowadzić dywagacje na jej temat. Trochę to irytuje, ale warto wytrwać, historia mimo pewnych zgrzytów jest bardzo interesująca. Szczególnie ciekawie opisane zostały stare lata państwa Maytree. Kolejne fazy starzenia się, a więc stopniową utratę formy, niedomaganie i wreszcie powolne umieranie, Dillard przedstawiła z dużym wyczuciem - bez sentymentu, ale też ze zrozumieniem. Dla mnie były to najlepsze fragmenty powieści.

Dużym plusem "Państwa Maytree" są sugestywne opisy otoczenia, a Cape Cod - ze względu na swoją malowniczość - na pewno tylko na takie zasługuje. Mimo wcześniej wspomnianych niedociągnięć całość czyta się bardzo dobrze, w dużej mierze dzięki humorystycznym akcentom. Przeczytać nie zawadzi.

Annie Dillard "Państwo Maytree", tłum. Maciej Świerkocki, Wydawnictwo Literackie, Kraków, 2010

2 komentarze:

  1. Piekna okładka..po takiej ksiazce mozna duzo sie spodziewać...

    OdpowiedzUsuń
  2. O tak, okładka zachęca. Z przyjemnością przeglądałam zdjęcia z Cape Cod w sieci - bajeczne miejsce;)

    OdpowiedzUsuń