piątek, 19 kwietnia 2013

Klub Czytelniczy (odc. 28) - Nie tylko pomarańcze

Pod koniec moja matka odwiedzała mnie dość często, ale był to akurat bardzo gorący czas w kościele. Planowali kampanię bożonarodzeniową. Kiedy nie mogła przyjść sama, wysyłała ojca, zwykle z listem i paroma pomarańczami.
„Jedyny owoc”, zawsze powtarzała.
Sałatka owocowa, ciasto owocowe, koktajl owocowy, owocowy poncz. Diabelski owoc, owoc namiętności, zgniły owoc, niedzielny deser owocowy.
Tylko pomarańcze, to jedyny owoc.
[s. 41]


Pytania na dziś:

1. Jakie są Wasze wrażenia z lektury?

2. Z czego wynikają kłopoty małej Jeanette w szkole?

3. Co główna bohaterka zawdzięcza matce?

4. Autorka wykorzystała w fabule baśnie i legendy. Co wnoszą do historii? Podobał Wam się ten zabieg?

5. W finale matka głównej bohaterki stwierdza, że ostatecznie na świecie istnieją nie tylko pomarańcze (s. 185). Czy jej poglądy uległy zmianie? Jeśli tak, w jakim stopniu?

6. Jakie miejsce zajmują w powieści mężczyźni?

7. Wasze pytania



Zapraszam do dyskusji.


173 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Przynadziei, dlaczego tak uważasz? Pytania są bardzo ciekawe.

      Usuń
    2. śmiałem się, bo i powieść napisana tak, że pewne refleksje same się nasuwają. ale więcej napiszę muszę jutro na spokojnie

      Usuń
  2. 1. Jakie są Wasze wrażenia z lektury?
    Średnie. Nie podobała mi się przedmowa. Odniosłam wrażenie, że autorka jest osobą bardzo nieskromną:
    Ani strukturą, ani stylem, ani treścią Nie tylko pomarancze... nie przypominały żadnej innej powieści.
    Nie tylko pomarańcze... to niebezpieczna powieść. Obnaża ona świętość życia rodzinnego jako grę pozorów; ilustruje przykładem, że to, co Kościół nazywa miłością, jest w gruncie rzeczy psychozą; śmie ona również sugerować, że niedogodności, jakich w życiu doświadczają homoseksualiści, nie są wynikiem ich perwersji, lecz perwersji innych ludzi. Co gorsza, robi to z taką dawką humoru i lekkością... itd.
    Kurcze, jak ja nie lubię, kiedy pisarz analizuje i wychwala swoje właśne dzieło i w łopatologiczny sposób narzuca czytelnikom, jak ma je odbierać! Od analizy jesteśmy my, czytelnicy.

    4. Autorka wykorzystała w fabule baśnie i legendy. Co wnoszą do historii? Podobał Wam się ten zabieg?
    Wklejone w tekst historie baśniowe i legendy niespecjalnie przypadły mi do gustu. W ogóle nie miałam chęci, by zastanawiać się, co oznaczają. Nie lubię takich wstawek.

    7. Wasze pytania.
    Dlaczego matka bohaterki trzymała w albumie ze zdjęciami, na stronie Starzy Absztyfikanci, zdjęcie ładnej kobiety?
    Nad resztą pytań potem pomyślę :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koczowniczko, pomyślałam dokładnie o tym samym. Mam silne podejrzenia, że matkę Jeanette coś z tą kobietą łączyło - zwłaszcza że szybko usunęła to zdjęcie (zamiast np. gdzieś je przełożyć).

      Usuń
    2. Może matka była zauroczona tą kobietą, na mężczyzn najwyraźniej nie zwraca uwagi. Duchownych nie liczę.;)

      Usuń
    3. Może. Mogła też je łączyć po prostu przyjaźń, ale w takim razie nie widzę powodu, dla którego nie można o tym powiedzieć córce.

      Usuń
    4. Być może ta znajomość była jej z różnych względów nie na rękę.

      Usuń
    5. Tak, ja też myślę, że matkę bohaterki łączyło coś z tą kobietą. Może także miała ciągotki lesbijskie? I dlaczego nie chciała urodzić własnego dziecka? "Była bardzo rozgoryczona tym, że Dziewica Maryja ją ubiegła".

      Usuń
    6. Znając jej poglądy, mogła w ogóle nie współżyć z mężem.;)

      Usuń
    7. Aniu, wydaje mi się, że tak właśnie było.

      Usuń
    8. Koczowniczko, a ja się zastanawiam, czy Jeanette faktycznie była lesbijką.

      Usuń
    9. Dlaczego tak sądzisz, Eireann? Ona miała przecież romans z jakąś dziewczyną (imienia nie pamiętam).

      Usuń
    10. Czytając przedmowę miałam dokładnie takie same wrażenia jak Wy! :) W pełni się zgadzam, ten tekst robi fatalne wrażenie. Mojego marsowego oblicza nie rozpogodziły nawet zafarbowane majtki, które zapewne miały trochę spuścić powietrza z tej nadętej przemowy. Mam nadzieję, że ten wstęp został napisany trochę z przymrużeniem oka, ale szczerze mówiąc nie jestem przekonana.
      Gdybym miała opierać się tylko na przedmowie, uznałabym autorkę za osobę bardzo, ale to bardzo pewną siebie, przekonaną o tym,że tępawy czytelnik sam nie przeniknie głębi jej myśli i należy go lekko protekcjonalnym tonem poinstruować, że oto trzyma w dłoniach dzieło wybitne. Brrr... nie znoszę czegoś takiego.

      A propos ciekawego pytania Koczowniczki:
      Zdjęcie tej kobiety, siostry jej chłopaka, znalazło się w albumie wśród fotografii absztyfikantów. Owszem, mogło się tam zaplątać przypadkiem, ale znaczące jest to, że po rozmowie z Jeanette matka je natychmiast potajemnie stamtąd usunęła.
      Wydaje mi się, że chodziło o jakąś namiętność, tym bardziej, że któraś z członkiń wspólnoty w rozmowie z Jeanette robi aluzję do doświadczeń jej matki z kobietami.
      Dla mnie szokujące było to, że to matka złożyła oficjalny donos na Jeanette, po tym, jak dziewczyna szczerze opowiedziała jej o swojej przyjaźni z Melanie. Matka nie udzieliła jej żadnego wsparcia, a ewidentnie było widać, że Jeanette jest w tym wszystkim zagubiona. Matka chciała przyłapać dziewczyny na gorącym uczynku, co jej się nie udało, więc spokojnie udała się do wspólnoty i naskarżyła na córkę, doskonale zdając sobie sprawę, na co ją naraża. Dla mnie to było po prostu straszne.
      Zastanawiam się, czy ona przypadkiem nie była zazdrosna o Jeanette? Czy ten donos nie był formą zemsty?

      Usuń
    11. @ Lirael

      Mnie się wydaje, że moralność była dla matki ważniejsza niż lojalność wobec własnego dziecka.
      Mogła być zazdrosna, a jakże. Tak jak była zazdrosna o znajomość Jeanette z Elsie, którą to dziewczynka była prawie zafascynowana.

      Usuń
    12. Oj, wydaje mi się, że z tą moralnością nie było u matki aż tak różowo, jak sugerowałaby wersja oficjalna.

      Usuń
    13. Koczowniczko, ze względu na sekwencję wydarzeń, która do tego doprowadziła. Najpierw Jeanette widzi wokół siebie dziwacznych mężczyzn i słyszy negatywne opinie o nich, np. jedna z sąsiadek twierdzi że "poślubiła świnię", i że tego nie da się przewidzieć, dopóki będzie za późno. Następnie opowieść matki o Pierze - choroba karą za pójście za głosem miłości, i przy okazji napomnienia, aby nikomu nie pozwoliła się "Tam" dotykać (nikomu - w domyśle: mężczyźnie). Do tego wszystkiego brak wsparcia emocjonalnego od matki - nie tylko w okresie dorastania, ale od samego początku. Myślę, że zarówno w związku z Melanie, jak i w późniejszych (tam chyba była jeszcze Katie?...) próbowała zbudować podobną relację jak z matką, tylko zdrowszą, oczekiwała od niej właśnie tego wsparcia emocjonalnego, prawdziwej przyjaźni. Bo matka nie była nigdy z nią, tylko przeciw niej.

      Usuń
    14. @ Lirael
      Tak, złożenie donosu na własną córkę to coś strasznego. Jak również zamknięcie dziecka na 36 godzin w pokoju bez oświetlenia i bez jedzenia. I pobicie Jeanette w chwili, kiedy ta wyraziła chęć zobaczenia się ze swoją matką biologiczną:
      "Nie skończyłam jeszcze mówić, kiedy poczułam uderzenie, które owinęło się wokół mojej głowy jak bandaż. Upadłam na linoleum..."
      Ta kobieta to jakiś potwór...

      Usuń
    15. Lirael, świetnie to ujęłaś, to jest właśnie ta zdrada, o której mówi Jeanette: "przez zdradę rozumiem obietnicę trzymania twojej strony, a potem wzięcie strony kogoś innego". Masz rację, że to potworne; tak bezwzględnie zawieść zaufanie dziecka (bądź co bądź).

      Usuń
    16. @Eireann
      Bardzo ciekawe jest to, co piszesz! Istotnie, nie zwróciłam wcześniej na to uwagi, ale Jeanette wpojono wstręt do mężczyzn.

      Usuń
    17. ~ Ania
      Złożenie donosu na własne dziecko według mnie nie ma nic wspólnego z moralnością. Poza tym przeszłość matki traktowana jest dość mgliście, poza epizodem francuskim niewiele o niej wiemy, ale to nie są tematy, które porusza się w tej rodzinie z odprężonym uśmiechem. Przeczuwam jakieś symboliczne szkielety w szafie. Poza tym, jak wspominałam, jedna z pań robi uwagę na temat relacji matki z kobietami, które fanatyczna wspólnota uznawała za obrzydliwe i grzeszne, no i to tajemnicze zdjęcie dziewczyny wśród absztyfikantów.

      ~ Eireann
      Ta pani to jedna z bardziej koszmarnych postaci literackich, z jakimi ostatnio się zetknęłam. :( Zastanawiam się, w jakim stopniu odzwierciedla cechy matki samej autorki. Mam nadzieję, że Zacofany w lekturze podzieli się wrażeniami po przeczytaniu autobiografii. Zgodność imion nastraja mnie pesymistycznie.

      ~ Koczowniczka
      W dodatku to było przecież adoptowane dziecko, które miało prawo oczekiwać szczególnej opieki. Dziwię się, że rodzina nie była zupełnie monitorowana przez opiekę społeczną. Psychologowi wystarczyłoby chyba 5 minut rozmowy z małą Jeanette, żeby stwierdzić, że coś jest nie tak.

      Usuń
    18. to, co Kościół nazywa miłością, jest w gruncie rzeczy psychozą; śmie ona również sugerować, że niedogodności, jakich w życiu doświadczają homoseksualiści, nie są wynikiem ich perwersji, lecz perwersji innych ludzi....
      no właśnie a Ania jeszcze się pyta czemu pytania są tendencyjne, skoro autorka wszystko tak perfidnie wyłożyła już w przedmowie. nie dość, że to przerysowane, na dodatek jeszcze musi być podkreślone, żeby nikt nie przegapił

      Usuń
    19. @Lirael
      Tak, to dziwne, że nikt nie sprawdzał, czy adoptowanemu dziecku nie dzieje się krzywda.
      Zresztą zbyt często jest tak, że ci, których zadaniem jest sprawdzanie warunków, w jakich żyje dziecko, nie umieją dostrzec sygnałów świadczących o tym, że dzieje się coś złego. Jeżeli w domu jest czysto, jeżeli jest nowoczesny telewizor i nowe meble, to znaczy, że wszystko w porządku - to ich sposób myślenia.
      A i u nas sprawa rodzin zastępczych i adopcji nie jest dobrze kontrolowana. We wrześniu było głośno o rodzinie zastępczej z Pucka. Dziewczynka zabita, trzyletni chłopczyk pobity na śmierć. Rodzice przeszli odpowiednie szkolenie i zdaniem pracowników opieki społecznej doskonale wywiązywali się ze swojej roli... Nikt nie zauważył niczego złego.

      Usuń
    20. @ Lirael

      Zakładam, że matka Jeanette odcięła się od swojej tajemniczej i być może "grzesznej" przeszłości, i stała się świętoszkowata. Dlatego też w imię wyznawanej religii i jej przykazań zadenuncjowała własne dziecko. Trudno mi uwierzyć, że kierowała się zazdrością. Prędzej lękiem o to, co ludzie powiedzieliby, gdyby się dowiedzieli przed nią.

      @ przynadziei
      Moja rada jest następująca: spróbuj nie skupiać się na tym, co podkreślone, tylko poszukać drugiego dna.;) Ta książka ma naprawdę wiele do zaoferowania.

      Usuń
    21. ~ Przynadziei
      Faktycznie, przerażające w tym wszystkim jest to, że nad psychozą powiewają sztandary miłości i bogobojności.

      ~ Koczowniczka
      Słyszałam o sytuacji w Pucku, boleśnie przeżywałam wiadomości na ten temat. Dziwię się, że tego, co tam się dzieje, nie zauważył też nikt z otoczenia tej rodziny, ale widocznie wszyscy woleli udawać, że jest OK. Takie rzeczy budzą we mnie bezsilną wściekłość, a z racji pracy niestety wiem, że dzieją się naprawdę.

      ~ Ania
      Podstawą tej religii jest wybaczenie grzechów, nie przekonuje mnie ta motywacja jej postępowania.
      Zauważ, że po tym, jak Jeanette wyznała jej, że ma w głowie mętlik w związku z Melanie, ona w żaden sposób nie próbowała z nią o tym porozmawiać, nie próbowała jej pomóc, po prostu czyhała na moment, kiedy przyłapie dziewczyny na gorącym uczynku, tak jakby liczyła na potknięcie córki.
      Absolutnie nie przekonuje mnie też argument, że bała się, co ludzie powiedzą - przecież ujawnienie skłonności Jeanette wiązało się z publicznym obwieszczeniem, modłami i egzorcyzmami w których uczestniczyła cała wspólnota. To nie był pierwszy przypadek, niewykluczone, że sama matka była kiedyś bohaterką takich wydarzeń.

      Usuń
    22. Zgadza się, nie rozmawiała. Obawiam się, że ona w ogóle nie umiała rozmawiać z córką, a ta sytuacja najwyraźniej ją przerosła. Nie mam jednak wrażenia, że matka czyhała na przyłapanie córki na gorącym uczynku, odbieram to raczej jako działanie prewencyjne (moim rodzicom zdarzało się zachować podobnie;)).
      O wybaczaniu grzechów już nawet nie myślę, doświadczenie pokazuje, że najgorętsi wyznawcy różnych wiar akurat z tym mają największy problem. I z zauważeniem belki we własnym oku.;(

      Usuń
  3. Ad 1
    Jestem zdania, że analiza i objaśnianie własnych utworów powinno być zakazane.;)
    Wstępy czytam po zakończeniu lektury, żeby się nie sugerować i chyba dobrze zrobiłam.;)

    Ad 4
    Fakt, nie każdy lubi takie zabawy.

    Ad 7
    Ciekawe pytanie! Muszę pomyśleć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie, analiza i objaśnianie własnych utworów powinno być zakazane. Czuję niechęć do pisarzy, którzy tak robią.
      Wstępy... hm, jeśli umieszczone były na początku książki, czytałam je od razu, ale teraz widzę, że trzeba zmienić metodę czytania. Najpierw utwór, potem wszelkie wstępy, przedmowy i inne wyjaśnienia.

      Usuń
    2. Właśnie. Wolę nawet posłowia redaktora czy tłumacza, a nie autora.

      Usuń
    3. Mnie wstęp popsuł lekturę, szczególnie te brednie o spiralnej fabule, czy jakoś tak. Nie ma to jak sobie dorobić ideologię do w gruncie rzeczy prostej historii. Straciłem sympatię do autorki i potem nie mogłem się już wczuć w jej historię, bohaterka była mi doskonale obojętna. Natomiast jej matka wydaje się dużo ciekawszą postacią.

      Usuń
    4. Wcale mnie nie dziwi, wstęp popsuł Ci lekturę, on może tak właśnie działać. Przyznam, że do tej pory nie bardzo wiem, o co chodzi ze spiralnym czytaniem.;(

      Usuń
    5. Też uznałam, że to w sumie prosta narracja, ale przy drugim czytaniu dostrzegam tę spiralę, więc niech autorce będzie ;-)

      Usuń
    6. Wyjaśnijcie prostemu człowiekowi, o co chodzi z tą spiralą:)

      Usuń
    7. Wydaje mi się, że Winterson chodzi o wybieganie w przyszłość (bo narracja rzeczywiście nie jest chronologiczna), i podążanie za skojarzeniami, tak jakby jedna historia zawarta w rozdziale była pretekstem do opowiedzenia następnej. Bo nie wiem, o co innego mogłoby chodzić ;-).
      Mam też wrażenie, że koniec każdego rozdziału mógłby być końcem całej opowieści.
      Aniu, a czy w oryginale jest użyte to samo słowo? Spirala?

      Usuń
    8. No jeśli tylko o to chodzi, to autorka przesadziła z autoreklamą:)

      Usuń
    9. Możliwe :-). Aczkolwiek pisze też, że w następnych książkach dopracowała tę technikę; to może tam jest lepiej ;-)

      Usuń
    10. Mam pod ręką tylko jej biografię, którą przeczytam, zanim ostatecznie skreślę autorkę jako wzdętą pozerkę:P

      Usuń
    11. :-D A ja nie wiem, czy będę dalej drążyć temat ;-). Winterson to chyba jednak nie moja bajka. Ale nie przesądzam.

      Usuń
    12. Właśnie zacząłem autobiografię Winterson. Książka wyjaśnia zaraz na początku trochę wątpliwości, które się tu pojawiły, np. kwestię odrzucenia w szkole. Nie chcę zapeszać, ale zapowiada się dużo lepiej niż Pomarańcze.

      Usuń
    13. Kusząco to zabrzmiało... idę spać, może do rana mi przejdzie ;-)

      Usuń
    14. Myślę, że "spiralność" może oznaczać też powracanie pewnych motywów. W powieści są fragmenty, które się powtarzają. Oprócz (moim zdaniem stanowczo zbyt natrętnego) motywu pomarańczy to na przykład uwagi o tym, że opowieść jest jak kocia kołyska lub hamak, wzmianki o "Dziwnych losach Jane Eyre", czy anegdota o Keatsie, który dla poprawienia nastroju zakładał świeżą koszulę.

      Usuń
    15. Wszystkich gorąco zachęcam do lektury "Zapisane na ciele". Powinno się to czytać w oryginale (polski przekład psuje pewien efekt tej powieści), ale co tam. Dla mnie była to jedna z najlepszych książek o miłości.

      @ Eireann

      Tak, w oryginale mówi się o spirali.

      @ Lirael

      Powracającym motywem jest także kamień. W oryginale wciąż pojawia się stone: kamyk noszony w kieszeni, skała, w której tkwi miecz króla Artura, kamienny ogród itp.

      Usuń
    16. Masz rację, często powraca motyw brązowego kamyczka, a wcześniej była mowa o tym, że aura matki jest brązowa. Może ten kamyk symbolizuje obecność matki w życiu Jeanette, nawet gdy fizycznie była nieobecna?

      Usuń
    17. Coś jest na rzeczy.;) Moim zdaniem kamyk nawiązuje do kamyka z historii o Winnet, tego podarowanego przez ptaka, który nie mógł uciec z nią z zamku. Ma dodawać dziewczynce siły, a ten noszony przez Jeanette w kieszeni jest przecież rodzajem amuletu.

      Usuń
    18. no i jeszcze serce z kamienia...

      Usuń
    19. I jeszcze kamienie, którymi obrzucono biblijną grzesznicę.

      Usuń
  4. Ad. 1. Czytało mi się szybko (chyba głównie dzięki humorowi) i nawet dość przyjemnie, ale nie jestem pewna, czy sięgnę po kolejne książki Winterson. W każdym razie spiralną narrację zauważyłam dopiero podczas drugiego czytania/przeglądania, gdy chciałam ją sobie przypomnieć do dyskusji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie trochę ciężko, bo uparłam się czytać tym razem w oryginale.;) Miało to swoje dobre strony, bo Winterson traci w przekładzie. To widać już po jednym z pierwszych zdań: my father liked wrestling and my mother liked to wrestle.
      Humor Winterson b. mi się podoba, gra słowna też. A o spiralnym czytaniu wolałam nie myśleć.;)

      Usuń
    2. Rzeczywiście to zdanie w oryginale brzmi pięknie :-)

      Usuń
    3. Mnie też odpowiada sardoniczno-liryczne poczucie humoru Winterson i żałowałam, że dawkowała je dość oszczędnie. Kapitalne były na przykład wzmianki o ślimakach. :) No i śliwki! "Spostrzegłam oddalające się kształty pani Spencer i pani Sparrow, spadały z nich dojrzałe śliwki oburzenia" (s. 53).

      Usuń
    4. Poczucie humoru Winterson kojarzy mi się z tym u Atwood.;)

      Usuń
    5. Tak, według mnie w wersji Winterson jest odrobinę bardziej poetyckie. :)

      Usuń
    6. Wreszcie jakieś dobre słowo pod adresem autorki.;)

      Usuń
    7. Podobały mi się jeszcze liczne wzmianki o literaturze i Prerafaelitach. :)

      Usuń
    8. Mnie też! Zdziwiłam się natomiast, że matka chodziła do kina.;)

      Usuń
  5. Ad. 2. Jeanette nie umie nawiązywać kontaktu z rówieśnikami - to wydaje mi się główną przyczyną jej osamotnienia w szkole. Poza tym jej życie w domu wygląda inaczej niż większości szkolnych koleżanek i kolegów, chyba brak im wspólnych doświadczeń, jakiejś nici porozumienia, np. znajomości tych samych zabaw.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się. A co powiesz na reakcję nauczycielek?

      Usuń
    2. Dostrzegam przejaw dobrej woli - "Jeanette, sądzimy, że masz kłopoty w szkole"; to jakby wstęp do "jeśli zechcesz, pomożemy ci je rozwiązać". Tyle, że dziewczynka zamknęła się na tę pomoc, a może tylko nie umiała o nią poprosić.

      Usuń
    3. Mnie się widzi, że nauczycielki nie były przygotowane na taką uczennicę. Mała Jeanette jest b. oczytana, co widać po jej pracach. Rozumiem, że panie miały dość jej skrętu religijnego, ale nie uznać pracy z wykorzystaniem Brunhildy i innych postaci z Wagnera?!:) Nagradzały zawsze coś oklepanego.

      Usuń
    4. Nauczycielki zrobiły na mnie fatalne wrażenie. Oprócz ignorowania prac konkursowych Jeanette, stosują wobec niej przemoc fizyczną: jedna z pań wciągnęła Jeanette do budynku szkolnego za włosy i chciała ją zbić linijką po rękach. Dziewczynka irytuje je swoim zachowaniem, ale przemawia przez nie też troska o inne dzieci: Jeanette potwierdza to, że opowiada rówieśnikom straszne rzeczy o piekle.

      Usuń
    5. Lirael, czekałam zwłaszcza na Twoją opinię w tek kwestii.;)
      Wydaje mi się, że Jeanette przerosła oczekiwania nauczycielek, a te z braku umiejętności radzenia sobie z dzieckiem "zdolnym inaczej" wybrały prostszą ścieżkę czyli tłamszenie. J. miała pewne braki w stosunku do innych dzieci, ale też miała wiedzę na inne tematy, nietypowe dla dzieci w jej wieku.

      Usuń
    6. Te kobiety mnie po prostu rozjuszyły. :( Nie tak jak pamiętna Miss Jean Brodie, ale prawie. :)
      Może już wówczas w angielskich szkołach obowiązywała polityczna poprawność i wszelkie manifestacje religijne z góry skazane były na naganę.

      Usuń
    7. A ja się zastanawiałam, co taka panna Brodie zrobiłaby z małą Jeanette.;)
      W szkole J. chyba nie do końca było poprawnie politycznie, skoro panie wymyśliły konkurs związany z wielkanocnym jajem.;) Gdyby choć raz wyróżniły jej pracę, może łatwiej dałoby się przesterować zainteresowania na inne wątki, nawet z Wagnera.;)

      Usuń
    8. Obawiam się, że doszłoby do gorszącej bójki między Miss Brodie a matką. :) Jestem przekonana, że kokieteria i nowatorskie metody wychowawcze panny B. nie przypadłyby rodzicom Jeanette do gustu. :)

      Opisy tych prac konkursowych u Winterson kapitalne!

      Usuń
    9. Jest też druga możliwość: panna Brodie uznałaby Jeanette za straconą dla świata osobę (wszak dziewczynka chciała zostać misjonarką) i nie zaprzątałaby sobie nią głowy.;(

      Usuń
    10. Niewykluczone, choć myślę, że nie doceniamy panny B. :)

      Usuń
  6. Ad. 3. Prawdę mówiąc matce bohaterki postawiłabym wyłącznie zarzuty, trudno mi dostrzec coś dobrego dla Jeanette w tej relacji. Mam wrażenie, że córka jej tak naprawdę nie obchodziła; dopóki była posłuszna była dobrą córką, gdy się zbuntowała - matka się jej wyrzekła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. TA matka nie mogła postąpić inaczej, jak się wyrzec grzesznicy - chyba wszystko robiła na chwałę Pana, z adopcją włącznie. Ale z perspektywy czytelnika uznaję, że zdradziła własne dziecko.
      Ja widzę pewne plusy, ale poczekam na opinie innych.;)

      Usuń
    2. Masz rację. Tyle że matka powinna działać dla dobra dziecka, przede wszystkim.

      Usuń
    3. Ja też nie widzę żadnych zalet w tej matce. Matka Jeanette więcej czasu poświęcała na włóczenie się po knajpach i nawracanie pijaczków niż na zajmowanie się własną córką. Ta kobieta nawet nie zauważyła, że jej córka ogłuchła! Trudno mi zrozumieć taką ślepotę. Zastanawiam się nad tym, czy takim matkom nie powinno się odbierać dzieci.

      Usuń
    4. Dla mnie porażający był egoizm matki. Zastanawiam się, czy od samego początku u podstaw tej adopcji nie leżała kusząca możliwość ukształtowania małego człowieka na swój obraz i podobieństwo, poza tym wspólnota zyskiwała kolejną ślepo posłuszną wyznawczynię.
      Kiedy adoptowana córka okazała się "grzesznicą", matka spokojnie złożyła na nią donos, potem wyrzuciła ją z domu. W obydwu sytuacjach matka zachowuje się z kamiennym spokojem, co mnie po prostu przeraża. Jeanette miała dla niej wartość tylko jako narybek wspólnoty.
      O potwornym egoizmie tej kobiety świadczy też sposób, w jaki potraktowała biologiczną matkę Jeanette. Ten zakaz kontaktu jest moim zdaniem znaczący. Dziewczynka była już wtedy duża i mogła, a przede wszystkim bardzo chciała zmierzyć się z tą sytuacją.

      Usuń
    5. A ja mam wrażenie, że przy całej swej oschłości i zasadniczości matka zaszczepiła w córce upór i niezłomność. Dziewczynka nie uległa presji matki i całej wspólnoty religijnej, przetrwała egzorcyzmy (sic!) i wygnanie, ale pozostała wierna swoim przekonaniom/naturze. Może się mylę, ale postąpiła tak konsekwentnie jak jej matka w sprawach wiary. Dlatego też uważam, że pośrednio matka uczyniła Jeanette osobą silną. Wskutek tzw. zimnego wychowu również.

      Poza tym narratorka mówi w pewnym momencie: kochałam ją, ponieważ zawsze dokładnie wiedziała, dlaczego coś się dzieje (s. 56).

      Usuń
    6. Czyli tak, jak w holenderskim "Charakterze" - "co cię nie zabije, to cię wzmocni"? Owszem, można to uznać za plus. Tyle że w takiej sytuacji mam obawy, bo to jednak miecz obosieczny; może zahartować, ale i mocno pokaleczyć...

      Usuń
    7. ~ Ania
      Nie sądzę, żeby zaniedbania i podłość wobec dziecka były przemyślanymi metodami wychowawczymi.
      Tak jak wspominała Eireann ta kobieta miała szczęście, że jej postępowanie nie zabiło Jeanette. Gdyby takie koszmarne publiczne upokorzenie spotkało dziewczynkę bardziej wrażliwą, mogło skończyć się samobójstwem, przecież o takich sytuacjach donoszą media. Tym bardziej, że Jeanette została z tym problemem kompletnie sama, matka po prostu wyrzuciła ją z domu.
      Włos mi się jeży na głowie na myśl o tym, że można adoptować dziecko po to, żeby wyszkolić je tylko na członka wspólnoty fanatyków, a kiedy okazuje się, że nie spełnia oczekiwań, po prostu wyrzucić za drzwi jak zepsutą lalkę.

      Usuń
    8. Mnie się wydaje, że matka nie była taka zła, skoro dorosła już Jeanette jednak do domu powróciła. Zwróćcie uwagę, ona najwyraźniej nie ma do matki żalu. Ja bym miała, gdybym uznała, że rodzic wyrządził mi krzywdę swoimi metodami wychowawczymi.
      I czy nie wydaje Wam się, że matka wielu rzeczy nauczyła Jeanette? Historie odtwarzane w szkole nie pochodziły znikąd.;)

      Usuń
    9. Żeby było jasne: nie bronię matki, próbuję tylko ją zrozumieć.;)

      Usuń
    10. Wydaje mi się, że gdyby nie miała żalu nie napisałaby tej książki i nie sportretowałaby matki w taki sposób - Zacofany w lekturze wspominał, że "Pomarańcze" są w dużym stopniu autobiograficzne.
      W tej rodzinie w ogóle nie wyraża się emocji, wszyscy sprawiają wrażenie lekko zamrożonych, więc nie do końca wiadomo, co czuła Jeanette.
      Przyczyną powrotu mogła być samotność Jeanette. To, że wybaczyła matce, moim zdaniem nie usprawiedliwia ogromu zła, które ta kobieta jej wyrządziła.
      Jeanette tak mówi o swoim zamiłowaniu do literatury:
      "W bibliotece poczułam się lepiej; słowa, którym można wierzyć i którym można przypatrywać się tak długo, aż się je zrozumie, słowa, które nie mogą zmienić się w połowie zdania jak ludzie, łatwiej więc można spostrzec kłamstwo." (s. 84)
      Jeanette dostała naprawdę gorzką lekcję życia od swojej adopcyjnej mamy.

      Usuń
    11. Oczywiście, że wybaczenie matce nie usprawiedliwia jej winy. Niemniej jestem zdania, że z dziewczyna wyszła z lekcji poobijana, ale z podniesionym czołem. Nie wierzę, że odwiedziła matkę tylku z poczucia wewnętrznego musu.

      Usuń
  7. Ad 7. Czy tylko ja widziałem, że sytuacja matka-córka, charakterystyka matki to kropka w kropkę (no prawie) "Carrie" Kinga? Nie mogłem się od tego wrażenia opędzić i oczekiwałem nieustająco finałowej apokalipsy - która byłaby całkiem a propos:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nie widziałam tego filmu.

      Usuń
    2. ZWL: nie wiem, czy kropka w kropkę, ale w pełni popieram Twoje skojarzenie. I zdecydowanie wybieram "Carrie"

      Usuń
    3. Dzięki, bo już myślałem, że mam jakąś obsesję:)

      Usuń
    4. Ja też nie oglądałam tego filmu. :(

      Usuń
    5. Książkę czytajcie, chociaż film też bardzo malowniczy:)

      Usuń
    6. Pamiętam, że moi koledzy byli pod wrażeniem filmu, znam takich, którzy chodzili na niego kilka razy. Czego zupełnie nie rozumiałam, no bo jak można się ekscytować jakimiś dreszczowcami.;)))

      Usuń
    7. I to potwierdza moje wredne przypuszczenie:) Autorka uznała, że JEJ czytelniczki nie oglądają horrorów, więc może sobie bezkarnie to i owo zapożyczyć:P Chociaż z autobiografii wynika, że jej matka naprawdę taka była - czyli jednak ten typ nie jest taki wcale rzadki w przyrodzie:D

      Usuń
    8. ~ Zacofany w lekturze
      Tego się właśnie obawiałam. :( Ładunek emocjonalny był trochę za silny, żeby to była wyłącznie fikcja.

      Usuń
    9. A właśnie co do ładunku emocjonalnego: nie wiem, czy moja niechęć do autorki i książki po wstępie była tak duża, czy to kwestia sposobu pisania, ale Pomarańcze emocjonalnie w ogóle mnie nie obeszły. Ot, historyjka. Może jednak po prostu jestem nieczułym draniem.

      Usuń
    10. Wydaje mi się, że dzięki temu chłodnemu, pozornie niedbałemu tonowi, opowieść Jeanette robi większe wrażenie, niż gdyby dominowały w niej tony histeryczne.
      Weź przestań z nieczułym daniem, wstęp naprawdę robi niemiłe wrażenie i właściwie zabija w zarodku zainteresowanie autorką i jej historią.

      Usuń
    11. :D No dobra, bez drania. Ale zbieżności fabularne z "Carrie" też nie sprzyjały wczuciu się w powieść, zaskoczeń właściwie nie było.

      Usuń
  8. Ad. 4. Nie wiem czy słusznie, ale te wtręty baśniowe potraktowałam jako twórczość samej Jeanette, i w tym kontekście to może być jej sposób na oswojenie tego, co się w jej życiu dzieje, dopisanie innego scenariusza wydarzeń; może upust emocji tłamszonych przez matkę?... Nie będę się jednak upierać, bo nie doczytałam do końca przy tym drugim razie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całkowicie się z Tobą zgadzam. Baśnie np. tę o kobiecie z lasu, która odmówiła księciu, zapewne wymyśliła sama Jeanette. Wydaje mi się, ze to był rodzaj ucieczki w inny świat, co przy okazji pokazuje wyobraźnię dziecka i wiedzę. Mała zna m.in. legendę arturiańską, że o historiach biblijnych nie wspomnę.;)
      Opowieści Jeanette świetnie pokazują stan emocji dziewczynki, jest to ciekawsze dla mnie niż zwykła relacja.

      Usuń
    2. Jedna z bohaterek tych opowieści nazywa się Winnet, co może być nawiązaniem do nazwiska autorki.
      Pomysł z opowieściami był ciekawy i bardzo podoba mi się interpretacja Eireann i Ani. Uwielbiam wszelkie baśnie i opowieści o Rycerzach Okrągłego Stołu, ale wersja Winterson nie przekonała mnie.
      W tych baśniowych fragmentach było coś sztucznego, sprawiały wrażenie dodanych trochę na siłę. Nie zauważyłam, żeby razem z historią Jeanette stanowiły harmonijną całość. Coś mi w tym wszystkim zgrzytało, choć oczywiście wiem, że taka chropowatość i zaskakujące zderzenia były starannie zaplanowane przez autorkę.

      Usuń
    3. Mnie się podobała opowieść o księciu poszukującym doskonałości, jako że miała lekko przewrotne zakończenie. Z kolei opowieść o Winnet jest dla mnie cenna, bo wiele mówi o głównej bohaterce i jej zmaganiach.

      Usuń
  9. Ad. 6. Mężczyzn właściwie w tej powieści nie ma. Jeśli już to zdominowani całkowicie przez kobiety, widziani ich oczyma, albo duchowni. Zresztą pastor Finch też chyba jest trochę pod pantoflem żony ("Roy, nie nadwerężaj się tak bardzo")Nie pamiętam, czy ojciec Jeanette wypowiada w książce, choć jedno zdanie; wypisz wymaluj pan Dulski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, pod koniec pojawia się Joe; o nim ewentualnie można coś powiedzieć.

      Usuń
    2. Joe jest chyba najnormalniejszym przedstawicielem męskiego gatunku w powieści.;)
      Ojciec pozostaje dla mnie zagadkową postacią, bo wciąż go nie ma. Ale odnoszę wrażenie, że córka dobrze o nim myśli.

      Usuń
    3. Dobrze o nim myśli, bo ojciec nie narzuca jej niczego - ale właściwie to pozostawił ją samą. Jeanette samotnie zmaga się z matką.

      Usuń
    4. Członkinie wspólnoty z góry przekreślały panów, z wyjątkiem duchownych, bo automatycznie kojarzyli im się z cudzołóstwem, grzechem i różnymi okropnościami. Uderzyła mnie spowiedź matki na temat chłopca z Francji. Bardzo możliwe, że ta znajomość wpłynęła na sposób w jaki traktowała mężczyzn i wychowała Jeanette.

      Usuń
    5. Zastanawia mnie, że w książce nie pojawiają się nastoletni chłopcy.

      Usuń
    6. Na pewno Jeanette pod wpływem wsączanej ideologii starała się za wszelką cenę nie zwracać na nich uwagi.

      Usuń
    7. I wszyscy wiemy, jak to się skończyło.;) Wniosek: matka była wszystkiemu winna.;)

      Usuń
    8. Może to wygląda tak, że brutalnie oczerniam tę matkę, ale mimo rozpaczliwych starań nie potrafię jej polubić, choć chwilami była komiczna.

      Usuń
  10. Ad. 7. Powrót Jeanette do domu - wraca z tarczą, czy na tarczy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobre pytanie. I po co wraca?

      Usuń
    2. Wraca chyba głównie po to, żeby powieść była jeszcze bardziej spiralna. :)
      Racjonalnego uzasadnienia nie widzę, bo jako dorosła osoba Jeanette chyba jeszcze bardziej uświadamiała sobie, jak bardzo okaleczyła ją matka.

      Usuń
    3. A mnie się wydaje, że Jeanette wybaczyła matce zdradę. Może przyjeżdża z wizytą z poczucia obowiązku wobec rodziców? Z czystej przyzwoitości po prostu. Bo właściwie nic złego nie zrobiła.;)

      Wracając do pytania Eireann - z tarczą, czy na tarczy? Myślę, że jednak z tarczą - J. chyba nie wraca na stałe, tylko na święta. Najwyraźniej nie czuje się do końca komfortowo w miasteczku, ale można się spodziewać, że nie zrezygnuje z obranej drogi.

      Usuń
    4. A ja mam wątpliwości. Chcę myśleć, że z tarczą; że wróciła silniejsza i już nie da się zahukać, narzucić sobie pewnych rzeczy. Ale mrozi mnie ten fragment: "Rodziny, prawdziwe rodziny, to krzesła i stoły, i stosowna liczba filiżanek. Ja jednak nie miałam szans na to, by oderwać się od mojej; zawiązała wokół mego guzika nić, by móc pociągnąć za nią, kiedy przyjdzie jej na to ochota".
      I zastanawiam się, czy Jeanette wróciła, bo zdała sobie sprawę, że nie zdoła zbudować swojego życia poza rodziną, bo matka tak mocno ją zdominowała; czy jeszcze nie wiedziała, czego tak naprawdę chce; czy może jednak nie chciała żyć inaczej (nie umiała?); a może zaakceptowała to, że tej części swojego życia nie zmieni, przyjęła to z dobrodziejstwem inwentarza i uznała, że teraz lepiej sobie poradzi w domu?

      Usuń
    5. Ja też mam wrażenie, że to był tylko chwilowy pobyt. Moim zdaniem Jeanette miała świadomość, że powrót oznaczałby rezygnację z samej siebie.

      Usuń
    6. @ Eireann

      Wydaje mi się, że główna bohaterka miała świadomość silnego wpływu matki i tego, że poniekąd naznaczyła ją na całe życie. I że jest to związek, którego nie jest w stanie zniszczyć. W trwały powrót nie wierzę, ona nie miałaby co robić w miasteczku. Może nawet byłoby jej trudniej - patrz sposób, w jaki potraktowała ją kobieta w kawiarni.

      Usuń
  11. Ad. 5. Wydaje mi się, że bunt córki potraktowała jako dopust boży, który można co najwyżej niechętnie zaakceptować. Nie jestem pewna, czy poza tym uczyniła jakikolwiek wyłom w swoich poglądach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyszło mi teraz do głowy, że jeśli pomarańcza to symbol postawy matki Jeanette, to zdanie przytoczone w pytaniu oznacza jednak zmianę frontu. Wcześniej bezlitośnie tępiła to, że ktoś myśli inaczej, teraz to dopuszcza - przy jednoczesnym propagowaniu poglądów, które i tak uważa za jedynie słuszne.

      Usuń
    2. Myślę, że wskutek wydarzeń we wspólnocie religijnej musiała trochę spuścić z tonu. Okazało się, że nie wszyscy byli tacy święci, jak myślała. To musiał być dla niej cios. Podoba mi się natomiast jej konsekwencja we własnych działaniach - do końca działa na rzecz zbawienia innych.;)
      Tak, chyba zaczęła zauważać i tolerować poglądy innych. Czy to jednak odnosi się także do wyboru życiowego córki? Podczas gry w karty (?) nazywa ją bodaj grzesznikiem. Żartobliwie, ale...

      Usuń
    3. Ta żartobliwość to takie "wybaczam, ale nie zapomnę".

      Usuń
    4. Jak najbardziej, matka jest raczej pamiętliwą osobą.

      Usuń
    5. Moim zdaniem wprawdzie pomarańcze zamieniła na ananasy, ale w niej samej tak naprawdę wielkie przełomy nie nastąpiły. Nadal prowadzi działalność ewangelizacyjną, ale w wersji wirtualnej, tym razem narzędziem jest CB radio. Jeśli akcja powieści toczyłaby się w dzisiejszych czasach, na pewno byłaby aktywną internautką. :)

      Usuń
    6. Na pewno! Nie wykluczam też organizowania spotkań wiernych i nachodzenia w domach.;( A tak na serio - podziwiam jej upór i konsekwencję, ona autentycznie wierzy w swoją misję.

      Usuń
    7. Bycie członkinią wspólnoty poza walorami duchowymi miało też bardzo praktyczne korzyści, członkowie wspierali się, odpadał problem organizowania sobie wolnego czasu, a co najważniejsze odpadał problem samodzielnego myślenia i dokonywania wyborów. :(

      Usuń
    8. To bardzo upraszcza życie.;)

      Usuń
  12. 1. Byłam nastawiona pozytywnie. Nic nie wiedziałam o autorce i nie czytałam żadnej jej książki. Przeczytałam wstęp i zrobiło mi się gorzej. I tak już zostało:( Być może ktoś, kto doświadczył problemów tego rodzaju, zobaczy w tej książce coś więcej. Dla mnie nie jest niczym nadzwyczajnym. I na pewno nie jest spiralna!:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że też nie widzę tego spiralnego pisania, bo chyba nie chodzi o krążenie wokół tego samego tematu.

      Usuń
  13. 4. Ja niestety uważam wprowadzenie elementów baśniowości i legend za najsłabszy punkt tej książki. Nie rozumiem ich roli w powieści, umiarkowanie do mnie trafiały. Ale to na pewno dlatego, że równolegle podczytywałam opowiadania Marqueza i po prostu się przesyciłam:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja Marqueza nie czytałem, ale te wstawki mnie irytowały, pojawiały się znikąd i nijak się nie tłumaczyły. Równie irytujące były zresztą rozważania autorki o historii. Udziwnianie na siłę fabuły.

      Usuń
    2. Niektóre wstawki były i dla mnie irytujące (Parsifal), ale resztę uważam za odzwierciedlenie stanu ducha J. Bohaterowie tych historii są na swój sposób inni, mają pragnienia niezgodne z oczekiwaniami innych. Ale rozumiem, że nie każdy lubi takie wtręty. Tak czy inaczej jestem pod wrażeniem erudycji samej autorki. To jak nałożyła fabułę na historie z Biblii jest moim zdaniem dużą atrakcją tej książki.

      Usuń
  14. 2. Każda inność jest źle widziana w szkole - tak ze strony rówieśników, jak i nauczycieli. Do tego w tamtym czasie mała bohaterka miała raczej fundamentalistyczne poglądy (tak została ukształtowana przez matkę) i - jak słusznie wyżej napisała Eireann - nie wiedziała jak nawiązać kontakty z rówieśnikami. Nie mogło być inaczej niż strasznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiam się, co bym zrobiła na miejscu nauczycielek, bo dziecko pokroju Jeanette jest na pewno twardym orzechem do zgryzienia. Wydaje mi się, że mogły okazać jednak więcej zrozumienia. Miałam wrażenie, że były w całkowitej kontrze. A w końcu to nie dziecka wina, że trafiło na taką matkę.;(

      Usuń
    2. Jak wspominałam, nauczycielki czuły się odpowiedzialne za całą grupę, a faktem jest, że Jeanette epatowała dzieciarnię opowieściami o ogniu piekielnym. To rzecz jasna nie usprawiedliwia w najmniejszym stopniu przemocy fizycznej i psychicznej, którą grono pedagogiczne stosowało wobec tego dziecka. Biorąc pod uwagę, że dziewczynka była adoptowana, ich zachowanie wydaje mi się szczególnie okrutne.

      Usuń
    3. Otóż to, fakt adopcji jest znaczący, takie rzeczy powinno brać się pod uwagę. Wydaje mi się, że moi starsi koledzy też obrywali w szkole linijką po rękach.;(

      Usuń
    4. Ja natomiast pamiętam, jak tłumaczyć się musiały dzieci atakowane przez grupę, które się broniły, a nie agresorzy ;-(

      Usuń
    5. Tu jest świetnie opisany mechanizm takiego właśnie grupowego zastraszania i dręczenia.
      Najpotworniejsze w tym wszystkim jest to, że uczestniczką spektaklu jest osoba, która powinna zainterweniować i natychmiast pomóc krzywdzonemu dziecku: nauczycielka wciąga Jeanette za włosy do budynku. Przecież pozostałe dzieci doskonale widziały tę scenę, utwierdziła je w przekonaniu, że przemoc jest metodą rozwiązywania problemów.

      Usuń
  15. 1.
    Może w obliczu dotychczasowego grymaszenia zaskoczy Was wyznanie, że "Nie tylko pomarańcze" to dla mnie miłe zaskoczenie.
    Kilka lat temu przeczytałam "Płeć wiśni" Winterson, która straszliwie mi się nie podobała. Nie przemówiła do mnie kompletnie, irytowała mnie, a frustrację pogłębiała nota wydawcy, która sugerowała, że w moim przypadku to będzie strzał w dziesiątkę. Niestety, było pudło.
    Tym razem zdecydowanie lepiej. "Pomarańcze" powstały cztery lata przed "Wiśnią", więc obawiam się, że z nowszymi powieściami Winterson będzie mi bardziej nie po drodze.
    Mój problem polegał na tym, że kilka tygodni przed "Pomarańczami" przeczytałam "Panią wyrocznię" Atwood, w której wątek toksycznych relacji z matką potraktowany został bardzo, bardzo detalicznie i po pierwsze byłam trochę zmęczona tematem, a po drugie porównania z prozą Atwood narzucały się samoczynnie. W moim przypadku niekorzystne dla "Pomarańczy".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście, między matką Jeanette a matką Joan widać wielkie podobieństwa. Obie matki stosowały wobec swoich córek przemoc psychiczną. Matka Joan nie umiała pogodzić się z otyłością córki, matka Jeanette - z jej zainteresowaniem dziewczętami.

      Usuń
    2. Właśnie! Matka Joan wydaje mi się jednak osobą z wyraźnymi zaburzeniami psychicznymi, u matki Jeanette nie znajduję takiego usprawiedliwienia. :(

      Usuń
    3. Fanatyzm religijny jest chyba pewnym odchyleniem od normy?;)

      Usuń
    4. Odchyleniem poniekąd na własną prośbę. Według mnie nie jest chorobą psychiczną. Matka Joan dręczyła ją psychicznie i dziabnęła ją nożem. :(

      Usuń
  16. 3.
    Już wyrażałam swoją zdecydowaną niechęć do matki Jeanette.
    Poza mieszkaniem i jedzeniem dziewczynka nie dostawała od niej nic pozytywnego. Rodzice zapomnieli nawet o zapisaniu dziecka do szkoły, gdyby nie urzędowe upomnienie prawdopodobnie w ogóle by się nie uczyła. Utknął mi też w pamięci fragment o tym, że matka w ogóle nie dotykała Jeanette, tylko w czasie wyrażania negatywnych emocji, co automatycznie skojarzyło mi się z biciem i szarpaniem.
    Naprawdę nie potrafię znaleźć w tej matce nic pozytywnego, choć bardzo się staram. Posag, który od niej otrzymała Jeanette to gigantyczne poczucie winy, przekonanie o tym, że seks jest czymś ohydnym i grzesznym, zaniżone poczucie własnej wartości i świadomość, że najbliższa osoba może zdradzić. Dostaję gęsiej skórki, jak myślę o tej kobiecie. :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic dodać, nic ująć ;-(

      Usuń
    2. Matka zamiast przytulać Jeanette w chwilach, gdy ta potrzebowała wsparcia, dawała jej pomarańcze. Nawet w szpitalu, kiedy dziewczynka miała operację, matka nie siedziała przy niej.
      Dobrze, że przynajmniej lekarzom udało się przywrócić dziewczynce słuch. Przy takich zaniedbanych chorobach różnie to bywa, czasem zdrowia nie da się już odzyskać.

      Usuń
    3. Tak, pamiętam, że była mowa o jej rzadkich odwiedzinach w szpitalu, bo przecież trzeba było uczestniczyć w życiu wspólnoty.

      Usuń
    4. Czy nie wydaje Wam się, ze matka i p. White (?) nie miałyby nic przeciwko podsłuchiwaniu spółkujących sąsiadów, gdyby nie obecność Jeanette? Ta szklanka...
      Dochodzę do wniosku, że matka po prostu nie miała pojęcia o wychowywaniu dzieci, stąd jej "zadaniowe" podejście do problemu.

      Usuń
    5. Seks w ogóle we wspólnocie wywoływał dziwne, histeryczne reakcje. Poza tym inna była wersja oficjalna, a inna prawdziwa.
      Fatalne wrażenie zrobiła na mnie ta pani, która po upokarzającej scenie w świątyni niby troskliwie i miłosiernie zaopiekowała się roztrzęsioną Jeanette, a tak naprawdę wykorzystała chwilę rozpaczy dziewczyny, żeby rozładować własne napięcie seksualne.
      Zastanawiam się, czy homoseksualizm jako owoc szczególnie zakazany w tej wspólnocie - właściwie tu chyba lepiej pasowałoby słowo "sekta" - nie był dla tych pań szczególnie nęcący.

      Usuń
    6. Zwłaszcza, że we wspólnocie same kobiety się chyba pojawiały?

      Usuń
    7. Mężczyźni też. Na przykład była mowa o jakimś chłopcu o imieniu Graham. Melanie uważała, że Jeanette go trochę kokietuje w czasie religijnych spotkań.

      Usuń
    8. Umknęło mi to. Za bardzo skupiłam się na babińcu.:)

      Usuń
  17. Ad 7. Tak mi się jeszcze przypomniało. Co sądzicie o Elsie - dla mnie to ciekawa postać, aż dziwne, że uchowała się w tym religijnym towarzystwie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę w stylu baśniowej dobrej wróżki, ciepła, serdeczna, rzeczywiście zupełnie nie pasowała do tego towarzystwa.

      Usuń
    2. Mnie się kojarzyła z dobrą wróżką, zawsze pojawiała się w odpowiednim momencie. A wystarczyło, żeby poszła do szpitala i Jeanette wpadła w kłopoty. To się dobrze wpisuje w te baśniowe odniesienia w książce.

      Usuń
    3. Świetne skojarzenie z wróżką, to był dobry duch w tej historii.

      Usuń
  18. Podczytuję Wasze komentarze z uwagą, ale brak czasu by jakoś wchodzić w dialog z każdym... Sporo ciekawych opinii i pytań. Może jak będzie dłuższa chwila spróbuję jeszcze to ogarnąć, a na razie na szybko kilka refleksji.
    Dla mnie to było pierwsze spotkanie z tą autorką i prawdę mówiąc średnio mnie satysfakcjonuje - już pal licho beznadziejny wstęp, ale nie specjalnie widzę w tym jakąś oryginalność. Trauma wynoszona z domu rodzinnego, jakieś konflikty dotyczące wartości, wyborów - przecież to było już tyle razy w literaturze. Tu w dodatku mam wrażenie, że wszystko cholernie przerysowane - wszyscy nawiedzeni, niesprawiedliwi, brak wsparcia itd. W dodatku strasznie drażniły mnie te fragmenty np. o Parsifalu - w większości trudno znaleźć mi było jakieś połączenie z samą historią Jeanette.
    Gdyby skupiła się tylko na relacjach z matką i całej tej historii dojrzewania, może by było ciekawiej? Humor mi nie przeszkadzał, pewne fragmenty całkiem ciekawe, ale całość mocno przeciętna.

    A jedna z refleksji poszła trochę szerzej niż samo tło religijne (bo to najprostsza narzucająca się interpretacja) - jak często rodzice zakręceni są na jakichś wartościach, aktywnościach i wciągają w to dzieci - co by to nie było i jakiej by w tym wartości nie widzieli, dzieci dorastając często buntują się przeciw nim i odrzucają to co ważne dla rodziców. Gdyby brać dosłownie to co dzieci czasem piszą z perspektywy czasu o swoich rodzicach, jak wspominają różne wydarzenia to wszędzie widzielibyśmy traumy, potwory, zbrodnie itd. To działa i w drugą stronę - zobaczcie jak często rodzice nie mają w sobie zgody na wybory dzieci, nie rozumieją ich i uważają, że dziecko ma obowiązek się ich słuchać - w tych opowieściach znowu znajdziemy same nieposłuszne potwory, rozżalenie, poczucie odrzucenia i wykorzystania (zero wdzięczności)...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przerysowane raczej nie, książka jest w dużej mierze autobiograficzna. Najlepiej będzie to sprawdzić w "Po co ci szczęście...".
      Niestety legendy arturiańskie nie są nam tak dobrze znane jak Brytyjczykom, stąd pewnie mała atrakcyjność wątku Parsifala. Wystarczy porównać, co polska wikipedia pisze o Parsifalu, a co anglojęzyczna o Percevalu - różnica w ilości informacji jest znacząca. Zresztą cała książka wymaga sporej wiedzy, żeby docenić ją w pełni (czego ja niestety też nie potrafię, choć mi się podobała;)). Na mnie powieść zrobiła wrażenie, bo jak na osobę 24-letnią jest to moim zdaniem rzecz ambitna.
      Tak, tematy poruszane przez Winterson pojawiały się w literaturze wiele razy, ale w podobny sposób - raczej nie. Będę się upierać, że opisywanie emocji i dążeń za pośrednictwem baśni itp. jest oryginalne.
      Gdyby autorka skupiła się tylko na relacjach z matką i całej tej historii dojrzewania, wtedy z pewnością można by ją uznać za nieoryginalną i wtórną do kwadratu.;(

      Usuń
    2. nie przerysowane? Nie żartuj - przecież sporo tych scen to czysta groteska i nie sądzę, że kiedykolwiek miały miejsce właśnie w takim kształcie (mówię o wszystkich aktywnościach matki, misjach, pisemkach, naukach itd.). Nawet jeżeli rzecz dotyczy kościoła protestanckiego sprzed lat to i tak przerysowane z rozmysłem.
      Nie wiem czy mam ochotę sięgać po biografię - po przeczytaniu tego wstępu zniechęciłem się trochę do niej - zbyt wiele tu silenia się na oryginalność i podkreślania swej wyjątkowości, a w treści nie znajduję ani jednego ani drugiego zbyt wiele

      Usuń
    3. Winterson pisze o Zielonoświątkowcach.
      Dla mnie to nie jest przerysowane, bo domyślam się, że autorka wybrała co barwniejsze sytuacje i upchnęła je na niespełna 200 stronach. Założę się, że "pomiędzy" toczyło się zwykłe, monotonne życie. I gdyby opisać poczynania duchownych i wiernych w niektórych polskich parafiach, na pewno też padłyby zarzuty, że to przerysowane, niemożliwe, prześmiewcze.
      Ale przyjmuję, że książka Ci się nie podobała. Ilu odbiorców, tyle wrażeń.;)

      Usuń
    4. napisałem już trochę dlaczego nie powaliła - m.in. drażniły mnie oderwane od całości bajkowe fragmenty - sprawia to wrażenie dodanego na siłę. Cała reszta nie jest dla mnie specjalnie oryginalna - zarówno obrazki w szkole, jak i w domu mam wrażenie, że widziałem już nie raz. Stąd pytanie co w tym wyjątkowego?
      Aha. Fakt iż coś ma 200 stron nie jest dla mnie usprawiedliwieniem, że można sobie ubarwić i przedstawić coś jedynie w czarnych barwach, albo wyśmiać. Z początku było to zabawne, ale zdaję sobie sprawę, że jest przerysowane i to mocno.

      Usuń
    5. Czy ubarwianie i przedstawianie tematu jedynie w czarnych barwach w ogóle wymaga usprawiedliwiania? W końcu na tym polega licentia poetica. Jednym się podoba, innym nie.


      Usuń
  19. a jednym z najciekawszych pytań stawianych w tej powieści nie były dla mnie ani jej orientacja (i jej źródło), czy postawa matki wobec niej, ale coś co przewijało się w książce kilka razy (i może miało wpływ na jej powrót do domu) - stosunek do przeszłości. Na ile można się od niej odwrócić, odrzucić, na ile można ją zaakceptować, jak na niej budować...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że dojrzałość polega m.in. na tym, że staramy się kształtować życie wg własnego planu, starając się oderwać od tego złego, co mogło nam się wcześniej przydarzyć. Trudne, ale próbować trzeba.;)

      Usuń
    2. oderwać? Zapomnieć? Zadać kłam temu co było? Ona też poświęca tu sporo miejsca np. powołując się na Pol-Pota (zniszczyć wszystko), ale pytanie w takim razie po co wraca?
      W tym samym rozdziale sporo jest zabawy z sugerowania, że to co się opowiada nigdy nie jest prawdą - jest jej przetworzeniem, ubarwieniem - może i tak jest w jej przypadku?

      Usuń
    3. Nie jestem zwolennikiem rozpamiętywania krzywd.
      A dlaczego Jeanette wraca (o ile można tu mówić o powrocie), mowa jest powyżej.

      Usuń
    4. nie chodzi o rozpamiętywanie, ale o dojrzenie do innego spojrzenia na to wszystko. na tym przecież polega większość terapii - nawet jeśli nie potrafi się wybaczyć, to trzeba samemu znaleźć dla siebie jakieś odpowiedzi co to dla mnie znaczyło...

      Usuń
    5. Dokładnie to miałam wcześniej na myśli. Przepracować i iść dalej.

      Usuń
  20. Witam, ja dziś króciutko, bo wprawdzie przeczytałam ale czasu na głębszą analizę brak.
    Ad1: lektura mnie zaciekawiła, autorka również, ale pomimo, że początkowo chciałam zdecydowanie przeczytać inne książki autorki to pod koniec lektry byłam już mniej tego pewna- zmęczyły mnie głównie wstawki baśniowe. Wstęp rzeczywiście tragiczny - fabuła spiralna itp. Chyba autorka troche przesadziła. Tak a propos - czytajac przy Marquezie o realizmie magicznym na Wikipedii wyczytałam że Płeć wiśńi ponoć elementy tego realizmu zawiera.
    Ad4: jak już napisałam wcześniej mnie baśniowe wtręty męczyły - nawet nie chcialo mi się zastanawiać czy w jakiś sposób wiążą się z treścią książki. Nie przepadam za takimi zabegami w powieściach - możliwe że stąpam twardo nogami po ziemi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moniu, u mnie było tak samo z baśniowością. Uważam, że w powieści Winterson szwy między realizmem a tymi wstawkami poetycko-legendarnymi są stanowczo za grube, brak mi w tym wszystkim harmonii.
      W "Płci wiśni" nie dostrzegłam magii, dla mnie to był ciąg luźnych skojarzeń, z których kompletnie nic nie wynikało. :(

      Usuń
    2. @ monia-w2
      Wiedziałam, że kogoś mi brakuje w naszym gronie.;)
      Dobrze, że Winterson nie zna polskiego, bo po naszych narzekaniach być może już nigdy nie napisałaby żadnego wstępu.;)
      Naprawdę ani jedna baśń Ci się nie podobała? Bo że mogą przeszkadzać w lekturze - nie wątpię.

      @ Lirael

      Widzę, że muszę odświeżyć sobie "Płeć wiśnie".;)))

      Usuń
    3. ~ Ania
      Wyłącznie na własną odpowiedzialność. :D

      Usuń
    4. Aniu, muszę wrócić do książki bo skończyłam ją jakiś czas temu i może jak się baśniom poprzyglądam to coś mi "podejdzie"

      Usuń
    5. lirael,
      rozumiem, że "Płci wiśni" nie polecasz? Jakoś w Wikipedii zwróciło to moja uwagę, bo już wiedziałam, że następną lekturą jest "Nie tylko pomarańcze..." A może realizm magiczny jest w "Płci wiśni" tak samo obecny jak spiralna struktura w "nie tylko..." :>
      Czytając tylko opisy - miałam ochotę sięgnąć po "Namiętność". Jeżeli czytałyście to czy polecacie?

      Usuń
    6. @ Lirael

      Dla przypomnienia sobie fabuły przejrzałam informacje w sieci i stwierdzam, że z wisienki nic nie pamiętam.;( Na szczęście mam ją w szufladzie.;)

      @ monia-w2

      "Namiętność" czytałam i podobała mi się, choć szczegółów nie pamiętam. Gorąco polecam za to "Zapisane na ciele".

      Usuń
  21. Ad2: Jeanette miała problemy prawdopobnie że względu na zbyt "religijne" podejście do życia- postrzeganie wszystkiego jako czarne lub białe. Ale fragment o hafcie i konkursie to mój ulubiony -uśmiałam się straszniw.
    Ad3: możliwe że gdyby nie radykalizm matki Jeanette dużo później zobaczyłaby w jakiej jest sytuacji i duzo poźniej chciała sie uwolnić ;-)
    Ad 6: mężczyźni w powieści są prawie niewidoczni - najbardziej chyba żal mi ojca-gdzieś w powieści pada chyba zdanie że jeanette nie ma ojca - tak jakby w ogóle nie istniał

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta druga praca konkursowa z jajkami też była przecudnej urody. :)

      Usuń
    2. @ monia-w2

      Tak, Jeanette dość późno zaczęła dostrzegać, że coś z jej matką jest nie w porządku. Nie przyjmowała do wiadomości uwag i aluzji innych pań. Potrzeba było zadenuncjowania, żeby coś zrozumieć. Dla mnie to niesamowite, że jednak miała odwagę się sprzeciwić i uwolnić, Melanie postąpiła inaczej.
      Rzeczywiście ojca prawie nie ma, co też świadczy o niezwykłej sile jego małżonki, która tak bardzo go ujarzmiła - to w końcu jeden z wcześniejszych grzeszników.;(

      Usuń