– Proszę się nie obawiać, doktorze, nie zamierzam opowiadać panu mojego życia. Chodziło tylko o to, że – jak mi się zdaje – rozumiem pańskie samopoczucie. I doskonale zdaję sobie sprawę z tego, dlaczego spędza pan tutaj całe dni. Teraz jednak, za pozwoleniem, sprawdzę makaron: nie chciałbym, żeby się rozgotował. – Wraca do kuchni lekkim, żwawym krokiem.
– Aha! No właśnie! – woła przez drzwi. – Jeszcze trzydzieści sekund i makaron by się nam rozgotował!
Zza drzwi docierają dźwięki wykonywanych przez niego czynności, tak wyraźnie i precyzyjne, że wydaje mi się, jakbym je widział: spaghetti spadające na durszlak, garnek wstawiany do zlewu, dokładnie odsączony makaron wrzucany na patelnię z sosem i wymieszany z nim na wciąż zapalonym ogniu. Z kuchni dochodzi teraz zapach pomidorowego sosu, przefruwa mi przed nosem i ucieka przez okno, tak silny i tak przyjemny, że zdaje mi się, iż go widzę – zwarty i falujący jak w kreskówkach.
– Może parmezanu? Albo papryczki? –
pyta przez uchylone drzwi. Ja waham się, nie wiem, co powiedzieć, ale
on już wychodzi z kuchni z patelnią pełną dymiącego spaghetti w ręku i
ustawia ją na środku stołu. – Sam nie dodaję ani tego, ani tego, ale
wielu ludzi je lubi. Jeśli ma pan ochotę, są tutaj.
Jak
za sprawą jakiejś magicznej sztuczki na stole pojawiły się dwie szklane
miseczki: w jednej była papryczka, a w drugiej tarty ser.
– Nie – mówię. – Ja też ich nie dodaję.
– I dobrze. Pomidory mają delikatny smak, a kiedy doda się papryczki, do widzenia – czuć już tylko ją…
Napełnia talerze: najpierw mój, porcja jest ogromna, a potem swój, porcja jest ogromna. Wiem, o co chodzi: to rzymski kult obfitości, ilość, która zmienia się w jakość. W Mediolanie się tak nie robi, uznaje się to za wulgarne.
Napełnia talerze: najpierw mój, porcja jest ogromna, a potem swój, porcja jest ogromna. Wiem, o co chodzi: to rzymski kult obfitości, ilość, która zmienia się w jakość. W Mediolanie się tak nie robi, uznaje się to za wulgarne.
– … Parmezan z
kolei nie zabija smaku pomidorów, ale go zmienia. A kiedy pomidory są
świeże i surowe, lekko tylko podgrzane, i oczywiście obrane, podgrzane i
obrane, kiedy są to dobre pomidory z pola, takie jak te, moim zdaniem
nie mogą mieć już lepszego smaku niż ten, który mają same z siebie, wiec
dodając do nich cokolwiek, robi się krok wstecz…
I
podczas gdy mężczyzna, który nazywa mnie doktorem, napełniał talerze,
pomidorowy sos spłynął mu z widelca, brudząc biały obrus na czerwono.
Czy symbolizuje prawdziwą krew, doktorze? Ale czyją?
– Ja dodaję tylko odrobinkę oliwy. Pan też?
– Tak, poproszę.
Podaję
mu miskę, którą dał mi przed chwilą, a on maluje na niej oliwą literę
„c”. Potem robi to samo ze swoim talerzem, siada i wpycha sobie serwetkę
za kołnierzy koszuli.
– No cóż, smacznego – mówi.
– Dziękuję, nawzajem.
Gwałtownie atakuje spaghetti, jakby musiał je zjeść w ściśle określonym czasie. Nie zwija makaronu: wciska go sobie do ust, jakby był sianem, widelec tylko towarzyszy mu w drodze ku jego wargom. To także zdrowy gest rzymskiego ludu – Alberto Sordi, wcinający macoroni – który tutaj, w Mediolanie, bywa mylony ze złym wychowaniem.
Alberto Sordi i spaghetti
– A więc jutro wraca pan do Rzymu? –
mówię dla podtrzymania konwersacji; robię to jednak w tym samym
momencie, kiedy on pyta, czy smakuje mi jego spaghetti, więc nasze
pytania nachodzą na siebie. Następuje kłopotliwa cisza, kiedy nie
wiadomo już, kto powinien się odezwać. A jako że spaghetti jest
przepyszne, ot tak, żeby przerwać milczenie, mówię ja:
– Naprawdę przepyszne.
– Dziękuję – odpowiada. – Jeszcze rok temu nie umiałem go przygotować. Potem zapisałem się na kurs gotowania i…
I
tyle, jego zdanie na tym się kończy. Milczę, ponieważ teoretycznie
teraz mój gospodarz powinien odpowiedzieć na zadane przeze mnie pytanie,
ale on nie przestaje napychać się spaghetti, więc ja też tylko jem, ja
też jem po rzymsku, w milczeniu, tak jak on – następuje cisza, którą
zazwyczaj przerywa zdanie: „Skoro nikt się nie odzywa, to musi znaczyć,
jedzenie jest dobre”. I rzeczywiście, to spaghetti z sosem pomidorowym
jest naprawdę wspaniałe: wydaje mi się, że pomiędzy smakami pomidorów i
bazylii wyczuwam nutkę pomarańczy, która prawdopodobnie stanowi ten
sekret przekazany na kursie. Chociaż porcja jest ogromna, myślę, że uda
mi się zjeść wszystko.[...]
Sandro Veronesi „Spokojny chaos” przeł. Anna Osmólska-Mętrak i Natalia Mętrak, Warszawa 2013 s. 192-194
Litości! A do spaghetti mam stosunek wybitnie rzymski miast mediolańskiego :P
OdpowiedzUsuńJeśli nie jestem w miejscu publicznym, to również.;)
UsuńU mnie to zależy od stopnia wygłodzenia, a nie dobrego wychowania :P
UsuńMężczyznom więcej uchodzi.;( Poza tym jeśli spaghetti gotowała kobieta, na pewno będzie uszczęśliwiona widząc, że pokłady klusek znikają w okamgnieniu.;)
UsuńRozmarzyłam się... spokojnie dałabym radę rzymskiej porcji, ale mediolańskim sposobem ;-)
OdpowiedzUsuńPasty mają to do siebie, że można się nimi zajadać w nadzwyczaj dużych ilościach, znam to.;)
UsuńMoje rozmarzenie sięga tak daleko, że w weekend spróbuję wykonać to spaghetti z dodatkiem pomarańczy, to może istotnie ciekawe połączenie.
Spóźniłem się i choć raz ominęły mnie głodowe męki:P Ale spaghetti też wolę po rzymsku :)
OdpowiedzUsuńNo tak, kto by miał cierpliwość jeść spaghetti na sposób zakochanego kundla Disneya.;)
UsuńTaa, szczególni popychanie pulpecików nosami długo trwa :)
UsuńAbsolutnie, zdążą ostygnąć.;(
UsuńOch żesz! Jutro obowiązkowo makaron na obiad!
OdpowiedzUsuńA scena z Sordim jedzącym spaghetti genialna. Jest on w filmie "Un americano a Roma" wielkim amerykanofilem i szykuje sobie "amerykańską" kolację, nie daje jednak rady zjeść tego świństwa, które mu wyszło, i rzuca się na stary dobry makaron naszykowany przez la mamma, odgrażając się "tu m'hai provocato e io te distruggo, me te magno"/Sprowokowałeś mnie więc cię zniszczę - zjem cię! :)
Scena do obejrzenia tu:
http://www.youtube.com/watch?v=WEXq_c-amMo
Bardzo Ci dziękuję za link i tłumaczenie, scenkę obejrzałam z przyjemnością. Dziwne, że film nie trafił na polskie ekrany, to mogła być całkiem przyjemna komedia.
UsuńU mnie w weekend też będzie spaghetti.;)
Ha! Szczęśliwie spaghetti miałam w ubiegłą niedzielę, więc na razie starczy:) Ale ten fragment, zestawiony z poprzednim Twoim kulinarnym postem, dobitnie pokazuje dlaczego włoskie podejście do jedzenia wygrywa w cuglach z tym brytyjskim!
OdpowiedzUsuńWłaśnie, Włosi mogą jeść proste dania np. makaron z czosnkiem i oliwą, ale to może być uczta dla podniebienia. Do tego na pewno rozmawiają na interesujące tematy, nie stosując żadnych regulaminów.;)
Usuń