Mamo, czy to był odprysk raju? No to, że stanęłaś na mojej drodze. Nie umiałam podziękować za to trwanie przy mnie. Ale jeśli istniejesz, dedykuję ci pieśń o matce. [s. 192]
Narratorka „Kochałam, kiedy odeszła” wyśpiewała przejmującą pieśń. Można powiedzieć – wydobyła ją z samych trzewi. W chaotycznym monologu to wykrzykuje, to wypłakuje ból wywołany chorobą i śmiercią matki, choć prawdopodobnie kobiety nie łączyła szczególnie serdeczna więź. Sytuacja wytrąca panią A. z równowagi i czyni bezradną, w rzeczywistości to jej cierpienie wysuwa się na pierwszy plan.
Boże, któryś stworzył niebo i Ziemię i okłamał mnie, śmierć nie jest życiem. Odkąd moja matka umarła na amen, już ci nie wierzę. Mam w dupie nagrodę za męczeństwo i mięso, które powstanie z martwych. Chcę matki doczesnej. [s. 20]
Kobieta rozpacza, bluźni przeciw Bogu, zaklina los i wszystkich świętych, albo dla odmiany tęskni, popada w otępienie, wątpi. Ulega zmiennym nastrojom, reaguje w zaskakujący sposób. Czasem odzywają się wyrzuty sumienia, czasem drobne pretensje. Z tego emocjonalnego chaosu wyłania się stopniowo obraz matki, odkrywanej poniekąd na nowo: córka zaczyna dostrzegać w niej wreszcie kogoś więcej niż tylko rodzica.
Patrzę na kobiety. Tą mogłabyś być za parę miesięcy, tamtą dopiero za trzydzieści lat, o a tą, tą to już w tej chwili. Szłabyś lekko kołysząc biodrami, jakby nigdy nic. Aż duszę się od tej myśli, że nie wiedziałabyś wiele o cierpieniu. Z latami jedynie szłabyś coraz bardziej ociężale, na niższych obcasach. [s. 18]
Anna Augustyniak z brawurą oddaje poszczególne stany emocjonalne bohaterki. Imponuje różnorodność wykorzystanych gatunków i form: od modlitw i pieśni religijnych przez gry słowne i rymowanki po niesmaczne żarty i przekleństwa. Potrafi być nostalgiczna i liryczna, gdy dotyka spraw miłości, lub do bólu rzeczowa, tak jak wówczas, gdy opisuje ciało ulegające stopniowemu rozkładowi. To wszystko czemuś służy – natłok odczuć i myśli powoli słabnie, pojawia się spokój.
Dotknęłaś czegoś nie do pojęcia. Nie łudźmy się, nie pojmę tego nigdy. Jak można odejść, okraść mnie z siebie? Byłam częścią twego ciała. Czułam to, co smakował twój język. Wchłaniałaś w siebie, we mnie życie. Budowałaś mnie, zbudowałaś. Potem zabrałaś wszystko. Na pozór niczego we mnie nie jest mniej. Każde włókno w moim ciele zostało. Jestem pamiątką po tobie, szyldem, świadectwem, że istniałaś naprawdę.[s. 182]
Pozostaje jeszcze kwestia tytułowego kochania: równolegle z odchodzeniem matki w życiu pani A. pojawia się kochanek. Tajemniczy Amad pozostanie dla nas do końca zagadką, jako że wątek miłosny został ledwie zasygnalizowany. Szkoda, bo mógłby stanowić przeciwwagę dla lamentu głównej bohaterki i pokazać jej postać w szerszym kontekście. Ale to mój jedyny zarzut pod adresem „Kochałam, kiedy odeszła”, książki ze wszech miar nietuzinkowej.
_______________________________________________________________________
Anna Augustyniak Kochałam, kiedy odeszła, Wydawnictwo NISZA, Warszawa 2013
Jeszcze nigdy nie napisałam entuzjastycznego komentarza w stylu "O! To książka dla mnie", dotyczącego lektury z tak trudnego tematu. Tym razem rzeczywiście to chyba jest taka pozycja, ale poprzestanę na zapoznaniu się z tym wpisem o książce. Nie jestem bowiem w stanie udźwignąć jeszcze ciężaru własnych podobnych przeżyć, one są dla mnie zbyt świeże i zbyt bolesne. Jeszcze się z nich nie mogę otrząsnąć (czas nie leczy ran), lektura tej książki jeszcze pogorszyłaby moją osobistą sytuację.
OdpowiedzUsuńChyba autorka wyraziła w pewien sposób to, co ja sama wewnętrznie myślałam, a nie wyrzuciłam z siebie - wepchnęłam tylko gdzieś do szuflady niepamięci.
Mam natomiast pewną uwagę do samego opisu książki. Bardzo mi zazgrzytało określenie "lament głównej bohaterki". Nie pasuje do wcześniejszych cytatów i określeń kobiety myślącej - robi z niej łzawą kobiecinę (nie wiem ile bohaterka ma lat). Lament kojarzy się z bezmyślnym poddaniem uczuciom, wyłącza myślenie (to moje rozumienie).
Myślę, że trudno czytać podobne książki podczas żałoby. Lepiej chyba wykrzyczeć własny ból niż go pogłębiać, czytając o cudzym. Tak przynajmniej pamiętam swoje trudne chwile związane ze śmiercią.
UsuńOkreślenia "lament" użyłam z premedytacją, mając na myśli "utwór liryczny o charakterze żałobnym".;) To słowo jest dość pojemne, a do monologu pani A. bardzo pasuje. I w żadem sposób nie uwłacza bohaterce.;)
Interesująca pozycja, która odrobinę kojarzy mi się ze "Zmierzchem" autorstwa Osamu Dazaiego. U Japończyka główną bohaterkę również jest kobieta, tyle, że ona opiekuje się umierającą matką. Ale więź między obiema kobietami także zostaje zaprezentowana jako b. silne uczucie.
OdpowiedzUsuńDazai wciąż przede mną, ale że jest chudziutki, ma dużą szansę na priorytetową lekturę.;) Tylko muszę odetchnąć od lit. funeralnej, to trochę przytłacza.
UsuńSkoro Dazai jeszcze przed Tobą, to pragnę poinformować, że wkrótce na polskim rynku pojawi się kolejna pozycja tego autora - pod koniec marca na łamach Czytelnika ukaże się "Zatracenie" w tłumaczeniu pana Henryka Lipszyca :)
UsuńBardzo Ci dziękuję za tę informację, książki będę wyglądać. To bardzo dobra wiadomość.;)
UsuńWidzę, że autorka w bardzo wiarygodny sposób przedstawiła stany emocjonalne bohaterki. Ale czy przekleństwa i niesmaczne żarty nie rażą w książce o żałobie? W końcu przywykliśmy do tego, że książki o śmierci pisane są w sposób taktowny i uroczysty...
OdpowiedzUsuńPrzekleństwa nie rażą, bo nie ma ich w książce dużo.
UsuńWydaje mi się, że gniew jest jedną z reakcji na pierwszym lub drugim etapie żałoby (spotkałam się z tym). Zdarza się rzadko, częściej jest tak, jak piszesz: rozpacz i/lub wyciszenie. Warto przeczytać książkę m.in. właśnie ze względu na podglądanie tych różnych reakcji bohaterki.
Bardzo lubię takie książki z tematyką matkobójstwa. Takie książki podnoszą ciśnienie jak ktoś chce czytać. Ciekawy blog.
OdpowiedzUsuńTo nie jest książka o matkobójstwie, nawet w przenośni.
Usuń