Nigdy nie byłam w Mińsku i być może dlatego wyobrażałam go sobie jako szare, betonowe miasto o monumentalnym, socrealistycznym sznycie. Czytając książkę Artura Klinau, zobaczyłam jednak miasto, owszem, pokiereszowane przez historię, ale pełne dźwięków i zapachów, oraz na swój sposób piękne. Tak piękne, jak wydawać się może dowolne miejsce na świecie, w którym spędziło się szczęśliwe chwile.
W „Przewodniku po Mieście Słońca” nie znajdziemy ani listy zabytków, ani standardowych informacji przydatnych podczas zwiedzania. Tak naprawdę autor oprowadza nas po swoim dzieciństwie przypadającym na przełom lat 60.i 70., a spędzonym właśnie w Mińsku. Odwiedza adresy, które kiedyś były ważne dla jego rodziny, albo z różnych względów budzą miłe wspomnienia, takie jak na przykład to:
Przy delikatesach stał jeszcze jeden nader interesujący nas obiekt, mianowicie automat z wodą sodową. Woda z syropem kosztowała trzy kopiejki. Automaty przypominały Mojdodyry - potwory z książeczki dla dzieci. Wyciągały kanciaste łby i zbijały się na ulicach w stadka po dwie, trzy lub cztery sztuki. Ich otwarte w zdumieniu paszcze zawsze głupawo wgapiały się we mnie, kiedy podchodziłem do jednego z nich, wkładałem rękę w trapezowatą gębę, płukałem szklankę i wrzucałem w otwór w głowie trzy kopiejki. Głowa chwilę myślała, a potem z cichym odrzutowym pomrukiem napełniała szklankę musującą wodą. Czasami głowa myślała długo, udając, że nie wie, czego się od niej chce. Wówczas należało zwinąć dłoń w pięść i z całej siły trzasnąć w zdumioną gębę. Zazwyczaj działało. Do szklanki płynęła zimna woda z syczącymi bąbelkami; była to najpyszniejsza woda sodowa na świecie.[s. 30]
Szlak wędrówki widzie przez gmatwaninę podwórek do parków zdobionych pseudo-antycznymi wazami lub wprost na Prospekt, gdzie mieściły się wspomniane delikatesy i kino Tęcza. Stąd można od razu udać się na rozległe place, które były świadkiem niejednego pochodu pierwszomajowego lub na wyludniony obecnie Ptasi Rynek, gdzie w niedziele handlowano zwierzętami. Są jeszcze pałace, które w zależności od pogody mogły wydawać się żółte lub czerwone, jest też garnizon, który zawsze rozbrzmiewał odgłosami musztry i wojskowych piosenek.
Mińsk Artura Klinau bardzo łatwo zobaczyć i poczuć. I choć określenie „Miasto Słońca” używane jest ironicznie, nie mam wątpliwości, że jest zarazem metaforą skrywającą autentyczne uczucia autora. W przeciwnym wypadku nie powstałby tak liryczny portret miasta. Nie wyidealizowany, ale czuły, a przez to daleki od stereotypów związanych z Białorusią. I świetnie, bo aż się chce wyruszyć za wschodnią granicę.
____________________________________________
Artur Klinau Mińsk. Przewodnik po Mieście Słońca
przeł. Małgorzata Buchalik, Wyd. Czarne, Wołowiec 2008
Ach, lubię taką demitologizację, odczarowywanie rzeczywistości i oczyszczanie z brudów stereotypów i przesądów :) Białoruś to w ogóle bardzo interesujący kraj - u nas w Polsce mówi się głównie o tym państwie w negatywnym kontekście: a to dyktator Łukaszenko, a to brak wolności prasy, a to szykany opozycji. Mało się natomiast słyszy o codziennym życiu tamtejszych mieszkańców.
OdpowiedzUsuńMnie też się wydaje, że Białoruś jest interesująca, tylko rzadko poświęca się uwagę - jak zauważyłeś - zwykłym ludziom. To samo zresztą można powiedzieć np. o Albanii - wciąż mało o niej wiemy. Szkoda. Dlatego postanowiłam, że przyjrzę się bliżej serii Sulina, jest tam co najmniej kilka ciekawych tytułów.
UsuńPamiętam taki automat do wody sodowej, stał przy Targowej w okolicach Różyca albo koło Ząbkowskiej. Raczej nie działał, w przeciwieństwie do saturatorów :)
OdpowiedzUsuńJa kojarzę takie z dworców PKP, zawsze wydawały mi się zapyziałe. Saturatorów było chyba znacznie więcej.
UsuńPewnie u nas albo było więcej chuliganów do niszczenia, albo mniej milicji do pilnowania:) Natomiast jeżeli cała książka jest w podobnym tonie jak fragment o wodzie sodowej, to poczytam.
UsuńWydaje mi się, że te, które widywałam, również nie działały. Czy w nich szklanki były zabezpieczone łańcuszkiem, czy mi się zdaje?
UsuńTak, cała książka jest w podobnym tonie.;) Na dodatek jest b. krótka, dobrze i szybko się ją czyta.
Szklanka w metalowej obejmie na łańcuszku. Zdaje się, że te szklanki albo stale kradziono, albo tłuczono.
UsuńDopiszę sobie do listy, z Suliny jest już tam parę tomów, z Bukaresztem Rejmer na czele. I Vargę mam zaległego.
Tez mi się wydaje, że tłuczono.;(
UsuńRejmer i Varga u mnie są na szczycie tej listy, ale po przejrzeniu całej serii doszły do niej nowe tytuły. Czytania starczy do następnej zimy.;)
Żeby tylko do zimy :) Zapasy mam na dziesięciolecia, szczególnie przy obecnym tempie czytania. Na dodatek strasznie się czytelniczo zblazowałem i na wszystko kręcę nosem. Od wieków mnie nic szczerze nie zachwyciło.
UsuńPocieszyłeś mnie - domowe zasoby chyba wystarczyłyby mi do emerytury, ale przecież to nierealne, przeczytać wszystkie książki z własnej biblioteki.;)
UsuńMoże raczej to kwestia wyrobionego gustu czytelniczego a anie zblazowania? W pewnym momencie szkoda już nawet czasu na rzeczy przeciętne.;( A o zachwyt też coraz trudniej, fakt.
Hanna Krall nie jest autorką przeciętną, a i ona nie zachwyciła ostatnio. Czarny Anioł o Demarczyk rozczarował mnie potężnie, chociaż po Twojej opinii wiedziałem, za co się biorę, ale miałem resztki nadziei. Normalnie chyba Pana Tadeusza na przełamanie powinienem przeczytać :D
UsuńWydaje mi się, że Krall jest nierówna, mnie zachwycała co drugi raz/tytuł.;( No i od jakiegoś czasu mam ograniczone zaufanie do Szczygła, kilka razy rozczarowałam się zachwalanymi przez niego książkami.
Usuń"Czarny Anioł" to dla mnie nieporozumienie, do tej pory dziwię się wątpliwą jakością tej książki. Niby przeczytać można, ale...
Natomiast jak dotąd nie uleciały dobre wrażenia z "Wyboru Ireny" Grzeli, Ciebie raczej powinna interesować ta tematyka.
"Pan Tadeusz" może być dobrą odtrutką: obrazki spreparowane przez Mickiewicza pierwszorzędne, poezja odświeża umysł - nic tylko czytać.;)
Owszem, jest nierówna, a zamieszczenie czegokolwiek w jednym tomie ze Zdążyć przed Panem Bogiem automatycznie skazuje ten utwór na srogie porównania :) Do zwalcowania Anioła się zbieram, w końcu dam sobie upust. Tyle dobrego, że po promocji kupiłem, a nie za okładkową cenę. Za to Grzelę mam i w końcu przeczytam, chociaż teraz bym wolał zostać olśniony przez coś w innym klimacie. Pan Tadeusz robi się coraz bardziej realny :D
UsuńCzekam zatem na Twój walczyk z Aniołem.;) Mnie na szczęście też mało kosztował, ale niesmak pozostał.
UsuńMnie ostatnio "dziady" chodzą po głowie, ale są mało odprężające.
Dziady nie, też mnie przygnębiały i dostałem tróję z recytacji Wielkiej Improwizacji :P To już prędzej jakąś Balladynę.
UsuńPo Holoubku trudno chyba recytować Wielką Improwizację?:) Tego się powinno zabraniać w szkole.;)
UsuńBalladyna wesoła też nie jest, ale bardziej przejrzysta. Za Słowackiego czasem nawet poloniści nie chcą się zabierać, szczególnie tego mistycznego.
No tak, kto by lutnię po Holoubku brał :) Nie mam ambicji na mistycznego Słowackiego, mnie wystarczy ten prostszy.
UsuńWidziałam jakiś czas temu w teatrze i również starczy mi na długie lata. Czyli wracamy do "Pana Tadeusza".;)
UsuńNo chyba tak. Rozpisałem ankietę na fejsie, ale jakoś nikt nie rzucił nic inspirującego.
UsuńMoże Leśmian?
UsuńSwoją drogą obadam, co inni proponują.
Nie, Leśmian nie.
UsuńOj, wybrzydzamy.;)
UsuńOkropnie. Ale chyba znalazłem coś satysfakcjonującego, przynajmniej chwilowo.
UsuńKamień z serca.;) A tak na serio - mnie ostatnio też nic tak totalnie nie zachwyciło. Chyba przerzucę się na albumy ze zdjęciami.;)
UsuńI na stare filmy muzyczne :)
UsuńMogą być i niemuzyczne. "Garsonierę" obejrzałam tydzień temu z przyjemnością.
UsuńMnie nieustannie Mamma Mia podnosi poziom szczęścia :)
UsuńWolę oryginalne wykonanie.;( Słuchu muzycznego nie mam, ale śpiew aktorów jest dla mnie drażniący, zwłaszcza Brosnana. Chyba sobie posłucham dzisiaj Kabaretu.;)
UsuńCały smaczek w tych fałszach. Na płycie na szczęście nie fałszują.
UsuńSerio? Zgaduję, że komputer pomógł.;)
UsuńNie wykluczam, ale czytałem gdzieś, że fałszowanie w filmie było koncepcją reżyserską, a tak naprawdę wszyscy śpiewają jak słowiki :P
UsuńNo tak, zawsze można się zasłonić konwencją dzieła.;)
UsuńAkurat w dziele mi to nie przeszkadza :)
Usuń;D
UsuńA jeszcze na marginesie: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/248066/automat-z-woda-gazowana-z-syropem-lub-bez-powiesc-minska Ta woda z sokiem to chyba jakiś pokoleniowy symbol :)
UsuńNo to pięknie, własnie doszła mi kolejna książką do przeczytania.;)
UsuńDla mnie saturatory były obiektem westchnień, ot czysta dziecięca ciekawość. Niestety rodzice nie darzyli ich zaufaniem ("to przecież sama woda zabarwiona sokiem") i mieli właściwie rację. Ale smak tego "napoju" pamiętam do dziś.
W kwestii saturatora moi ulegali rzadko i niechętnie. Jak już miałem kieszonkowe, to czasem sam ryzykowałem, ale to już była epoka plastikowych kubków, a to nie to samo :)
UsuńMoi może ulegli raz albo dwa.;( A w rodzinnym mieście saturatorów chyba nie było, nie pamiętam przynajmniej. Były plastikowe kubki? Tego już zupełnie nie kojarzę.;(
UsuńKrótko, na przełomie lat 80. i 90., zanim w sklepach pojawiła się obfitość napojów, a saturatory poszły do lamusa.
UsuńTo wiele wyjaśnia - w tamtym okresie wystarczała mi szklanka herbaty na dzień, więc na napoje w sklepie w ogóle nie spoglądałam.;( Jeśli już, kupowałam mazowszankę dla dziadka.
UsuńZaopatrzenie nie sprzyjało intensywnemu nawilżaniu :D
UsuńW przypadku nieletnich - na pewno.;)
UsuńZdjęcie na okładce również kojarzy się raczej z betonowym miastem, a tu proszę "Miasto Słońca". Jednak to właśnie dzięki ludziom miejsce może stać się interesujące.
OdpowiedzUsuńDzięki ludziom i murom trochę też.;) W literaturze nawet paskudne miejsca mogą zyskać za sprawą zdolnego pisarza.
UsuńW życiu nie skojarzyłabym Mińska z Miastem Słońca. No w życiu.
OdpowiedzUsuńTak jak ja.;) Prędzej z Miastem Betonu.;(
Usuń