wtorek, 30 czerwca 2020

Konstancin

Przed przyjazdem tu byli u mnie pan Hieronim i pani Pola. Pani Pola namawiała na Konstancin. Ja nie byłem niechętny, tylko na głos zastanawiałem się, czy o ludziach z rządowego sanatorium będzie co ciekawego do pisania. Pola i Hieronim na to:
- e!
I pani Pola zaczęła się zastanawiać:
- na pewno będzie co pisać! Niech pan sobie wyobrazi ludzi, którzy będą mówili językiem… no językiem… czy ja wiem… dziennika ustaw. [str. 8]

W Konstancinie nikt oczywiście nie mówi językiem dziennika ustaw, w ogóle konwersacje odnotowane przez Mirona Białoszewskiego wydają się już dobrze znane. Zapewne dlatego, że wydany pośmiertnie tom przypomina wcześniejszy Zawał, którego jest zresztą kontynuacją: w 1975 roku po przebytym zawale pisarz przebywał na trzytygodniowej rekonwalescencji w podwarszawskim uzdrowisku, w dość nowoczesnym jak na ówczesne standardy szpitalu.


Wątków ściśle medycznych jest tu niewiele, co innego otoczka sanatoryjna, a więc pacjenci, personel oraz kapkę uciążliwy reżim – spostrzeżeń na ten temat jest w książce sporo. A ponieważ wokół panuje nuda, autor szuka bodźców na zewnątrz podczas spacerów. Zwiedza każdy kąt w bliższej i dalszej okolicy, nie pomijając ani kościółków, ani sklepów. Zawsze zajęty, zawsze z zadaniem do wykonania, bo przecież trzeba wymienić żarówkę w lampce, odszukać willę Żeromskiego albo kupić kwiaty do pokoju. Upodobanie Białoszewskiego do roślin jest znamienne: do kwiaciarni w Piasecznie jeździ po azalie lub hiacynty, w zależności od kaprysu. Odkryciem okaże się strelicja: ptasie głowy na wysmukłych szyjach. Zielony dziób, z niebieską naroślą. Dwa pomarańczowe kwiaty jak czub z piór. Między mały niebieski. Co za wymyślność? Ibis? Flaming! Czapla. Z tym że kolory egipskie. To ibis. [str. 30]

Rzecz jasna znudzony Miron łaknie towarzystwa znajomych, stąd częste telefoniczne rozmowy i konsultacje, z których na ogół wynikają zabawne nieporozumienia. W szpitalu przyjmuje również wizyty, czasem na kilka godzin jedzie do Warszawy, żeby sprawdzić „stare kąty”, zajść do księgarni albo własnego mieszkania. Nie są to może porywające relacje, ale parę atrakcyjnych scenek się znajdzie – najlepsza dla mnie pojawia się na końcu, kiedy pisarz stwierdza, że przed wyjazdem musi pozbyć się dolnej części piżamy. Nie chce wyrzucać jej do kosza, żeby salowa nie zauważyła, że jest podarta, więc wpada na taki oto pomysł:

Sprawdziłem, czy zza rogu mnie nie widzą. Nie, jeszcze nie naszli. Szykowałem się do rzucenia paczki w chwasty, między sosny. Od razu trafiłem na niewielki śmietnik leśny. Cisnąłem swoje. Odwinęło się. Nie, nie było widać dżunglowej piżamy, ale płachta papieru za duża. To mnie raziło. Poszedłem jednak ukosem dalej. Ujrzałem znów śmiecie. Większe. Różności z plastiku. Dalej. Kupa szkła. Jeszcze dalej na wprost dział papierowy. Obróciłem się w lewo, a tam garnki, wiadra, czajniki, kocioł, emalie świecą. Ile tego w piachu, na tle łysiny w podszyciu. A tu sosny, krzaki, wrzosy. Nagle aż oczy mnie zabolały od niebieskości i rudego. Takie świecące kolory ścinków. Podszedłem. Myślałem, że bibułek, nie, materiału. Jakby wysypywane w popłochu. Więc moja szara zwarta paczka, która miała być takim grzechem zakłócenia natury lasu, okazała się tylko kroplą w morzu schamienia.  [str.62]

Ech, panie Mironie!

________________________________________________
Miron Białoszewski, Konstancin,PIW, Warszawa 1991


16 komentarzy:

  1. No bardzo nieładnie! Czego tu od narodu wymagać, jak inteligenci taki przykład dają!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? A przecież mógł wyrzucić do kosza miejskiego, w tamtych czasach było ich chyba pod dostatkiem.

      Usuń
    2. Może nie pod dostatkiem, ale na pewno by jakiś znalazł. Może lubił sobie komplikować życie :)

      Usuń
    3. Trudno zgadnąć. Z jednej strony facet biega po łąkach i zbiera kwiaty, z drugiej śmieci w lesie - nie rozumiem tego.

      Usuń
    4. Trochę to mi się kojarzy z turpistycznymi opisami kin gejowskich w Nowym Jorku z jego dziennika, takie samo upodobanie do niekoniecznie przyjemnego detalu.

      Usuń
    5. Masz rację, w końcu życie to nie Wersal, zawsze jest miejsce na szpetotę. Zauważał jedno i drugie, jego opis wysypiska śmieci jest świetny.

      Usuń
    6. Szkoda tylko, że latek przybyło, a okazji do opisów jak z Mirona wciąż bez liku :( Znaczy, morze schamienia nie chce wyschnąć :P

      Usuń
    7. Nie chce niestety. Miejscami dostrzegam nawet ocean.;(

      Usuń
  2. A ja jakoś nigdy nie mogłam się przekonać do twórczości Białoszewskiego. Był moją zmorą na studiach...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doskonale to rozumiem. Na zajęciach w szkole męczyliśmy się nad jednym wierszem i w ogóle do nas nie trafił, nauczyciel był podłamany.;( U mnie przełom nastąpił po lekturze "Chamowa".

      Usuń
  3. Wstydzi się przed salową podartej piżamy, ale nie ma oporów, by opowiedzieć o tym czytelnikom? :) A zaśmiecanie przyrody to coś, czego nie toleruję. Ileż spacerów po lesie miałam zepsutych przez widok śmieci...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam podobne odczucia.
      Może salowej się wstydził, bo ją spotykał twarzą w twarz, a czytelnik jest anonimowy? Tak czy owak, po MB spodziewałabym się czegoś więcej.;( I oczywiście trzeba jeszcze wziąć pod uwagę, że to może być fikcja.

      Usuń
  4. Ech, czyli te polskie śmietniki leśno-przydrożne to już taki obyczaj z dziada pradziada. Smutne, bo tego cholerstwa jest naprawdę sporo.

    OdpowiedzUsuń
  5. O nie znałam tego, a wygląda na uzupełnienie Zawału. Albo przeróbkę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Początkowo ta książka miała być wydana razem z Zawałem jako jej część. Później MB stwierdził, że będzie za dużo materiału i odłożył ją do szuflady z myślą o wydaniu jako osobnego tomu. Nie zdążył, Konstancin wydano dopiero po jego śmierci.
      Polecam, Miron zawsze w cenie.;)

      Usuń