Na początek ponarzekam. Najbliższy oryginałowi tytuł (Notes to Self) książki Emilie Pine brzmiałby jak tytuł ostatniego rozdziału tj. Notatki dla samej siebie. Polskie O tym się nie mówi jest pewnym przekłamaniem: można pomyśleć, że o bezpłodności, bulimii, seksizmie na ogół się milczy. Błędem jest również wmawianie czytelnikom, że indywidualne przeżycia autorki dotyczą wszystkich kobiet. Na pewno nie – rzadko zdarza się, by jedna osoba doświadczyła tylu poważnych problemów.
Zżymam się na te tanie chwyty, bo publikacja Pine w ogóle ich nie potrzebuje. Mnie „kupiła” od pierwszego tekstu czyli relacji o ratowaniu ojca alkoholika. Perypetie w greckim szpitalu, ściąganie chorego do Irlandii, gdzie mieszkają dorosłe córki, były tylko wstępem do wciągającej opowieści o dzieciństwie z uzależnionym rodzicem. Później poszło już łatwo – każdy rozdział książki opisujący nowy etap w życiu autorki, przynosi zajmującą historię i cenne refleksje.
W pewnym momencie następuje wolta i okazuje się, że [SPOILER] ta niezłomna, poukładana kobieta, dziennikarka i wykładowczyni, ma za sobą nadzwyczaj „rozrywkową” młodość, jakiej chyba nikomu byśmy nie życzyli. Wszystko z powodu desperacji i poczucia osamotnienia – nastoletnia Emilie niejedno głupstwo była skłonna popełnić, byle tylko zasłużyć na sympatię rówieśników. Konsekwencje młodzieńczych wybryków ponosi do dziś, ponieważ z niektórych zaburzeń do dziś nie zdołała się wyleczyć.
Pod kilkoma względami wynurzenia Pine były dla mnie zaskakujące, pod innymi pouczające. Zgodzę się z jej opinią, że na stopie towarzyskiej niezmiernie rzadko rozmawia się na przykład o poronieniach i gwałtach. Podobnie jak na gruncie rodzinnym niekomfortowo rozmawia się o krzywdach wyrządzonym dzieciom przez rodziców. Warto poświęcić uwagę tej książce, zwłaszcza że właśnie na uwadze i byciu wysłuchaną autorce ewidentnie bardzo zależy.
__________________________________________________
Emilie Pine, O tym się nie mówi, przeł. Joanna Figiel, Wyd. Cyranka, Warszawa 2020
Taka proza konfesyjna robi ostatnio niemałą karierę. Wydaje mi się, że szczególnie Skandynawowie piszą ostatnio o trudnych doświadczeniach z przeszłości - z jednej strony to dobre, bo człowiek przekonuje się, że błędy i pomyłki to domena każdego z nas, z drugiej zaś, taki zalew przytłaczających pozycji jest trudny do przetrawienia :) Swoją drogą nie słyszałem wcześniej o wydawnictwie Cyranka - będę obserwować ich działalność.
OdpowiedzUsuńAkurat w tym przypadku konfesyjność wypada b. dobrze, książkę pochłonęłam mimo bolesnych tematów. To było jak spotkanie z prawdziwym człowiekiem, nie jakieś przekombinowane kawałki pisane dla efektu.
UsuńWydawnictwo młode, jakiś czas temu mocno reklamowano ich "Klub snów" Michalczak. Na pewno będę śledzić ich ofertę.
Tytuł żywcem z Zapolskiej, czyżby wydawca liczył na skojarzenia czytelników?
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że tytuł miał być chwytliwy i w sumie brzmi nieźle. Nawet jeśli pożyczony od Zapolskiej i nieścisły.;)
UsuńTym razem nie skorzystać z polecenia, literatura od dawna przesadza ze zrzucaniem bohaterom na głowę wszelkich nieszczęść, więc już się nie chce czytać autobiografii.
UsuńWiem, wiem.;) Wypożyczyłam, bo akurat stała na półce w bibliotece. Poza tym to jednak książka dla kobiet, nie zmuszałabym żadnego mężczyzny do czytania m.in. o płynach ustrojowych.;)
UsuńPłyny ustrojowe mogą być, ale jednak co za dużo nieszczęść, to niezdrowo.
UsuńZgadza się. Sama na podobne tematy też nie mam obecnie ochoty.
UsuńCóż, młode wydawnictwo, to i wypromować się musi ;) Ale najważniejsze, że literatura się broni.
OdpowiedzUsuńBroni się i to jest najważniejsze.;) A Cyrance życzę jak najlepiej.
Usuń