środa, 2 grudnia 2020

O tym się (nie) mówi

Na początek ponarzekam. Najbliższy oryginałowi tytuł (Notes to Self) książki Emilie Pine brzmiałby jak tytuł ostatniego rozdziału tj. Notatki dla samej siebie. Polskie O tym się nie mówi jest pewnym przekłamaniem: można pomyśleć, że o bezpłodności, bulimii, seksizmie na ogół się milczy. Błędem jest również wmawianie czytelnikom, że indywidualne przeżycia autorki dotyczą wszystkich kobiet. Na pewno nie – rzadko zdarza się, by jedna osoba doświadczyła tylu poważnych problemów.

Zżymam się na te tanie chwyty, bo publikacja Pine w ogóle ich nie potrzebuje. Mnie „kupiła” od pierwszego tekstu czyli relacji o ratowaniu ojca alkoholika. Perypetie w greckim szpitalu, ściąganie chorego do Irlandii, gdzie mieszkają dorosłe córki, były tylko wstępem do wciągającej opowieści o dzieciństwie z uzależnionym rodzicem. Później poszło już łatwo – każdy rozdział książki opisujący nowy etap w życiu autorki, przynosi zajmującą historię i cenne refleksje. 

W pewnym momencie następuje wolta i okazuje się, że [SPOILER] ta niezłomna, poukładana kobieta, dziennikarka i wykładowczyni, ma za sobą nadzwyczaj „rozrywkową” młodość, jakiej chyba nikomu byśmy nie życzyli. Wszystko z powodu desperacji i poczucia osamotnienia – nastoletnia Emilie niejedno głupstwo była skłonna popełnić, byle tylko zasłużyć na sympatię rówieśników. Konsekwencje młodzieńczych wybryków ponosi do dziś, ponieważ z niektórych zaburzeń do dziś nie zdołała się wyleczyć. 

Pod kilkoma względami wynurzenia Pine były dla mnie zaskakujące, pod innymi pouczające. Zgodzę się z jej opinią, że na stopie towarzyskiej niezmiernie rzadko rozmawia się na przykład o poronieniach i gwałtach. Podobnie jak na gruncie rodzinnym niekomfortowo rozmawia się o krzywdach wyrządzonym dzieciom przez rodziców. Warto poświęcić uwagę tej książce, zwłaszcza że właśnie na uwadze i byciu wysłuchaną autorce ewidentnie bardzo zależy. 

__________________________________________________ 

Emilie Pine, O tym się nie mówi, przeł. Joanna Figiel, Wyd. Cyranka, Warszawa 2020 

 

 

10 komentarzy:

  1. Taka proza konfesyjna robi ostatnio niemałą karierę. Wydaje mi się, że szczególnie Skandynawowie piszą ostatnio o trudnych doświadczeniach z przeszłości - z jednej strony to dobre, bo człowiek przekonuje się, że błędy i pomyłki to domena każdego z nas, z drugiej zaś, taki zalew przytłaczających pozycji jest trudny do przetrawienia :) Swoją drogą nie słyszałem wcześniej o wydawnictwie Cyranka - będę obserwować ich działalność.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat w tym przypadku konfesyjność wypada b. dobrze, książkę pochłonęłam mimo bolesnych tematów. To było jak spotkanie z prawdziwym człowiekiem, nie jakieś przekombinowane kawałki pisane dla efektu.
      Wydawnictwo młode, jakiś czas temu mocno reklamowano ich "Klub snów" Michalczak. Na pewno będę śledzić ich ofertę.

      Usuń
  2. Tytuł żywcem z Zapolskiej, czyżby wydawca liczył na skojarzenia czytelników?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam wrażenie, że tytuł miał być chwytliwy i w sumie brzmi nieźle. Nawet jeśli pożyczony od Zapolskiej i nieścisły.;)

      Usuń
    2. Tym razem nie skorzystać z polecenia, literatura od dawna przesadza ze zrzucaniem bohaterom na głowę wszelkich nieszczęść, więc już się nie chce czytać autobiografii.

      Usuń
    3. Wiem, wiem.;) Wypożyczyłam, bo akurat stała na półce w bibliotece. Poza tym to jednak książka dla kobiet, nie zmuszałabym żadnego mężczyzny do czytania m.in. o płynach ustrojowych.;)

      Usuń
    4. Płyny ustrojowe mogą być, ale jednak co za dużo nieszczęść, to niezdrowo.

      Usuń
    5. Zgadza się. Sama na podobne tematy też nie mam obecnie ochoty.

      Usuń
  3. Cóż, młode wydawnictwo, to i wypromować się musi ;) Ale najważniejsze, że literatura się broni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Broni się i to jest najważniejsze.;) A Cyrance życzę jak najlepiej.

      Usuń