czwartek, 30 września 2010

Widmopis - David Mitchell


Powieść Mitchella to istna jazda bez trzymanki: dziewięć odrębnych historii, tyleż samo głównych bohaterów, akcja przenosząca się z kontynentu na kontynent - od Japonii przez Chiny, Mongolię, Rosję do Wielkiej Brytanii i Irlandii, a ostatecznie do Stanów Zjednoczonych. Wątki sensacyjne początkowo wydają się dość niewinne, a nawet zabawne, z czasem jednak nabierają mocy i zataczają coraz szersze kręgi. Pozornie błahe wydarzenia w Hong Kongu odbijają się echem w Londynie i Petersburgu komplikując życie kilkunastu, a może i więcej osobom. O "Widmopisie" śmiało można powiedzieć, że to książka napisana z rozmachem.


U Mitchella uderza przede wszystkim starannie przemyślana konstrukcja. Mimo że każdą z dziewięciu części można traktować jako osobne opowiadanie, ich bohaterowie przemykają w kolejnych historiach: a to osobiście, a to w rozmowie. Czasem są dobrze zakamuflowani, ale spostrzegawczy czytelnik z pewnością bez trudu powiąże pewne fakty i rozszyfruje ich tożsamość. Niektóre mało istotne nazwiska pojawią się później jako pełnokrwiste postaci, warto więc czasem cofnąć się o kilkadziesiąt stron i poszukać wcześniejszych śladów. Można wówczas także zauważyć, że bodaj w każdej części jest mowa o gołębiach i komecie kojarzonej z poważnymi zmianami. Te zazębiające się historie autor ujął w bardzo zgrabną klamrę, którą stanowi postać członka japońskiej sekty.

Inna rzecz, która zwraca uwagę podczas lektury, to łatwość w tworzeniu nowych, bardzo różnych od siebie bohaterów. Mamy tu m.in. zindoktrynowanego terrorystę z Japonii, roznamiętnioną Rosjankę, chińską babinę, podminowanego brytyjskiego prawnika finansowego, genialną panią fizyk skrywającą się przed tajnymi służbami, zadłużonego ghostwritera z Londynu, zgryźliwego didżeja z nocnej audycji radiowej i wreszcie zagadkową istotę podającą się za opiekuna w zoo. Każda z postaci jest świetnie nakreślona, autor porusza się między nimi nadzwyczaj płynnie. Osobną kategorią bohaterów są duchy pojawiające się w różnej formie: czasem jako podmuch powietrza na karku, czasem jako migrująca dusza, a czasem jako tajemniczy sobowtór czy wspomniany już pisarz-duch (ghostwriter). U Mitchella świat widzialny przenika się z niewidzialnym, przy czym ten drugi nie sprawia wrażenia totalnie wyssanego z palca (sic!).

Jakby tego było mało, prawie każda część "Widmopisu" reprezentuje inny gatunek literacki: powieść obyczajową, szpiegowską, historyczną, romans, kryminał, a nawet science fiction. Wszystkie napisane są ze znawstwem i polotem, autor znakomicie oddaje atmosferę miejsca akcji, a gdzie trzeba - z wyczuciem podkręca jej tempo i umiejętnie buduje napięcie. Ta książka ani przez chwilę nie nudzi, natomiast zmusza do wysiłku intelektualnego. Kojarzenie faktów, wyszukiwanie tropów, a nawet ustalenie tożsamości danego bohatera to część gry, jaką Mitchell przygotował dla czytelnika. Przyznam, że podczas lektury niejednokrotnie wertowałam swój egzemplarz i sprawiło mi to dużą frajdę.

Książka daje przede wszystkim okazję do świetnej zabawy konwencjami i formą. Nie należy oczekiwać od niej głębokich treści na miarę nagrody Nobla, choć rozważania na temat etyki badań naukowych, zależności przyczynowo-skutkowych, różnic między szansą a wyborem są ciekawe. Imponuje wiedza pisarza z dziedziny fizyki kwantowej i technologii komputerowych, podobał mi się także sposób, w jaki opisał Londyn - autor najwyraźniej kocha to miasto. Podsumowując - "Widmopis" zrobił na mnie duże wrażenie i zachęcił do przeczytania innych powieści Mitchella. Przyznam, że jak na debiut to znakomita powieść.

David Mitchell, 'Ghostwritten', Sceptre, London, 1999

7 komentarzy:

  1. dziekuje za ciekawa recenzje - wpisze sobie na liste do poszukania w bibliotece. rzeczywiscie, dosc nietypowy zbiór osób. duchów sie troche boje - czy cos moze cie nawiedza po pzreczytaniu tej pozycji?

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ma za co, dzięki za przeczytanie;) Nic mnie nie nawiedza, bo ja sceptykiem jestem;) A bohaterowie są magnetyczni, mimo że niekoniecznie sympatyczni. Mój faworyt to wkurzony prawnik, którego poranne peregrynacje były po prostu powalające;) Całkiem interesujący serial mógłby powstać na podstawie tej powieści.

    OdpowiedzUsuń
  3. Na półce stoi sobie zestaw aż trzech książek Mitchell'a, ale że nie wiem czego się po nim spodziewać, to nie potrafię zdecydować się czy to jego pora, czy na niego mam właśnie ochotę. Trochę to zwariowane, ponieważ w końcu muszę spróbować, żeby się przekonać ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ciekawie napisałaś o tej książce. Czuję się zachęcona i będę polować. :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. maioofka -->

    Może zacząć właśnie od debiutu? Też nie mogłam się zdecydować, ale skoro Ghostwritten sam wpadł mi w ręce (nota bene w lumpeksie;)), to nie mogłam sobie odmówić tej przyjemności. I dokładnie tego samego dnia zaczęłam go czytać. Po raz kolejny zauważam, że najlepiej czytać książki tuż po zakupie, bo później za długo czekają na półce i mam podobny dylemat do Twojego;)

    Ysabell -->

    Dziękuję za dobre słowo;))) Myślę, że to dobra lektura na długie jesienno-zimowe wieczory. A może nie tylko?

    OdpowiedzUsuń
  6. W takim razie bardzo sie ciesze ze znalazł sie ostatnio w moim sotsie. Tylko nie wiem czy przez te roznorodnosc sie nie pogubię. Czytas w oryginale?

    OdpowiedzUsuń
  7. Na pewno się nie pogubisz, bo poszczególne części są mocno zróżnicowane.
    Tak, w oryginale - zawsze można to poznać po danych bibliograficznych na końcu mojej notki. Jeśli książka jest tłumaczona na polski, tytuł w nazwie posta daję właśnie polski. Trochę mylące, ale przynajmniej wiadomo, o jakiej książce się pisze;)

    OdpowiedzUsuń