Największą zaletą tej książki jest jej objętość - tylko 142 strony. Nie żal zbytnio czasu poświęconego na lekturę tych siedmiu opowiadań wątpliwej jak dla mnie jakości. Zapowiadało się nieźle, a wyszło gorzej niż przeciętnie.
Po pierwsze - warsztat. Autorka ma poważne problemy z prowadzeniem akcji, niekiedy najwyraźniej nie może się zdecydować na główną bohaterkę, więc pisze o kilku (najlepiej to widać w opowiadaniu "Nancy"). Pozostaje zgadywać, co tak naprawdę było myślą przewodnią danego tekstu.
Po drugie - schematyczne ujęcie postaci. Bohaterki opowiadań Miller pochodzą z różnych grup społecznych, niestety są oryginalne. Jeśli mowa o artystce, to jest albo niespełniona (Julianne), albo niestabilna emocjonalnie (Louisa), jeśli czytamy o kobiecie z wyższych sfer, to należy obstawiać, że będzie pustą damulką (Nicole), z kolei kobieta z niższej warstwy społecznej okaże się ofiarą przemocy domowej (Delia).
Z siedmiu tekstów najbardziej spodobał mi się ten o młodej malarce ("Louisa"), głównie dlatego, że lubię wątek malarstwa w prozie. Ostatecznie za ciekawe mogę jeszcze uznać pierwsze opowiadanie ("Greta") o redaktorce w wydawnictwie. Poza tym - bez zachwytu, a nawet bez głębszego zainteresowania. Niestety nie potrafię dostrzec tu żywiołowości, świeżości i błyskotliwości, o której wspomina notka z okładki książki.
Rebecca Miller "Siedem kobiet", przeł. Jędrzej Polak, Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza, Warszawa, 2010
Niewielka objętość to dla mnie również zaleta. Nie ma nic gorszego niż 600-stronicowy knot, taki 142 siłą rzeczy jest 4 razy mniej koszmarny.
OdpowiedzUsuńOdnośnie książki- jeśli autorka ma problem
z prowadzeniem akcji w opowiadaniach, to chyba boję się sięgac po coś dłuższego jej autorstwa:)
Otóż to;)
OdpowiedzUsuńA może tylko opowiadania jej nie wychodzą? Poza tym to moja b. subiektywna opinia, większość recenzji jest pozytywna.
Mimo wszystko skuszę się na "Prywatne życie Pippy Lee" tej samej autorki, dam jej drugą szansę;)