Dziwny ten Kosztolányi. Niby klasyk, a jakiś inny. Niby wszystko w powieści jest jak należy, a jednak podczas lektury można się poczuć jak po otrzymaniu prztyczka w nos. Bo w "Ptaszynie" jest tak: autor pieczołowicie opisuje świat, którego już nie ma, zaznajamia nas ze smutnymi głównymi bohaterami, z wolna wprowadza czytelnika w stan uśpienia i nagle: hop! wykonuje woltę. Cofam się, czytam ponownie niepokojący fragment, z czasem przestaję się dziwić.
Psikusy Kosztolányiego polegają na tym, że po kilku akapitach melancholijnych opisów serwuje coś nieoczekiwanego i - można powiedzieć - niepopularnego. I tak na przykład kiedy zaczynamy już smucić się razem z państwem Vajkay z powodu wyjazdu ich ukochanej jedynaczki, kiedy wraz z ojcem patrzymy z żalem na tę mało urodziwą kobietę i martwimy się o jej nieciekawą przyszłość, nagle zostajemy wytrąceni z równowagi. Przy całym swoim współczuciu tatce zdarza się bowiem myśleć o Ptaszynie w sposób następujący:
Wpatrywał się w córkę z obraźliwą niemal uwagą: patrzał na jej niezwykłą, ni to tłustą, ni to chudą twarz, na mięsisty nos z szerokimi, końskimi chrapami, na męskie, surowe brwi i malutkie, wodniste oczka, trochę przypominające jego własne.
Nigdy nie był znawcą kobiet, ale wyjątkowo jasno zdawał sobie sprawę z tego, że jego córka jest brzydka. W tej chwili była nie tylko brzydka: zwiędnięta, przekwitła - prawdziwa stara panna.
Właśnie teraz, w tym różowym snopie światła, rzucanym przez parasolkę, w tym jakby scenicznym oświetleniu zobaczył to zupełnie wyraźnie. "Wygląda jak gąsienica pod krzakiem róży" - pomyślał. [str. 27]
Dość nietypowe spojrzenie na własne dziecko. W podobny sposób Kosztolányi zaskoczy czytelnika niejednokrotnie i właśnie ta przekora podobała mi się w powieści najbardziej. Gdyby nie ona, tydzień na węgierskiej prowincji AD 1899 byłby trudny do zniesienia. Czas wlecze się niemiłosiernie, na dodatek Vajkajowie stronią od wszelkich uciech zadowalając się chudymi obiadkami, robótkami na drutach i wyjściem do kościoła. Dobrze, że chociaż czasem Ptaszyna wyfruwa z rodzinnego gniazda i można nieco ulżyć nieznośnej ciężkości bytu. Klatka z gołębiem pojawia się w finale nie bez powodu...
_________________________________________________________________________________
Dezsö Kosztolányi ''Ptaszyna'', przeł. Andrzej Sieroszewski, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2011
_________________________________________________________________________________
Uwielbiam książki z tej serii i właśnie podoba mi się w nich to, o czym piszesz: niby klasyka, ale jakaś inna :) A że wydano kolejny tytuł, "Ptaszynę", nie wiedziałam, dzięki! :)
OdpowiedzUsuń--> Skarletka
OdpowiedzUsuńNie ma za co;)
Mnie coraz bardziej ciekawią kolejne tytuły z serii Nowy Kanon. Te na stronie NYBR są intrygujące, bo nazwiska mało znane. Zastanawiam się, wg jakiego klucza wybierano poszczególne tytuły.
Ha, dla mnie to też jest zagadka, tym bardziej, że o niektórych nazwiskach zupełnie nie słyszałam, np. o autorze "Ptaszyny" dowiedziałam się dopiero od Ciebie. Sama mam w domu Moravię, Eileen Chang i Balzaka - czyli widać, że w serii są książki z różnego okresu i autorów z różnych stron świata. Jaka w tym logika, nie wiem, ale wszystkie zapowiadają się dobrze :)
OdpowiedzUsuń--> Skarletka
OdpowiedzUsuńJa też liczę na to, że wszystkie dobrze zapowiadające się tytuły będą takie w rzeczywistości;)
Podoba mi się ten opis, jaki zacytowałaś. Przekonałaś mnie że warto sięgnąć po tę lekturę.
OdpowiedzUsuńCieszę się. Dla mnie to było ciekawe spotkanie z lit. węgierską.
OdpowiedzUsuńja bardzo lubię ten Nowy Kanon. i myślę, że to świetnie, że wab go wydaje i w Polsce, pamiętam jak pierwszy raz się zetknęłam z serią nyrb, pomyślałam, że to wielka szkoda, że my czegoś podobnego nie mamy. jest przecież tyle znakomitych książek, o których w natłoku nowości tak łatwo zapominamy.
OdpowiedzUsuńmnie osobiście najbardziej ciekawi Grossman, do Węgrów jakoś nie jestem przekonana, ale to sie oczywiście może zmienić, trzeba tylko trafić na odpowiednią lekturę!
Otóż to! Uganiamy się za nowościami, a one często są takie słabe;( Ostatnio trafiło mi się więcej dobrych lektur napisanych kilka dekad temu niż tych sprzed 2-3 lat;)
OdpowiedzUsuńZ listy NYRB podoba mi się Walser, na szczęście w Polsce wydawany już wcześniej. A lit. węgierską dopiero poznaję, brakuje mi tłumaczeń młodych pisarzy.
Ja także zaliczam się do grona osób z wielką ciekawością obserwujących tę serię. Pierwszy raz zetknęłam się z nią podczas lektury "Życia i losu" Grossmana i od razu nabrałam przekonania, że ta seria jest interesująca i że - w miarę możliwości - chcę się jej dokładniej przyjrzeć. "Ptaszyny" nie czytałam, choć parę dni temu bardzo mocno się zastanawiałam nad zakupem tej książki chodząc między półkami księgarni. Raz, że właśnie jest wydana w tej serii, a dwa że ostatnio literatura węgierska mnie zaciekawiła. No ale niestety nie mam możliwości zakupu wszystkich książek, na które mam ochotę ;-)
OdpowiedzUsuńWidzę, że zwolenników klasyki jest całkiem sporo;)
OdpowiedzUsuńMoja "Ptaszyna" przyfrunęła z biblioteki, na pewno będzie i w innych;)
Moja rejonowa biblioteka niestety jest bardzo słabiutko zaopatrzona w książki. Pewnie po części dlatego, że panie bibliotekarki mają bardzo miękkie serce i nie naliczają kar za przetrzymanie książek...
OdpowiedzUsuńZ tego, co wiem od pań w mojej podwarszawskiej bibliotece, książki są kupowane z funduszy otrzymanych od gminy. Im więcej przedsiębiorców, tym więcej wpływów z tytułu podatków, a więc większa pula do rozdzielenia;)
OdpowiedzUsuńU mnie też nie ma kar i dobrze, bo czasem trzymam (za zgodą) niektóre książki i po 3 miesiące. W stołecznych bibliotekach jest już większy reżim;)
Mimo chudych obiadków, to może być smaczny kąsek. Kupiłam... i wydałam w prezencie. A już zacierałam łapki... Strasznie tak poczuć ulgę od przymusowych uczuć do Ptaszyny.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Twoje wrażenia nie studzą moich przeczuć. :)
Jest smaczny. Powieść nie zbiła mnie z nóg (daleka jestem od określenia "arcydzieło"), ale jest dobrze napisana i ma swój - przekorny;) - urok.
OdpowiedzUsuńTak, ulga od przymusowych uczuć do kogokolwiek jest dość wstydliwym odczuciem. Niestety przydarza się także i dzisiaj;(
Literatura węgierska jest do nadrobienia. Musze sprawdzic czy slusznie kojarzy mi sie z jakąś taka delikatna stanowczością. Czy to tylko przez Szabo?
OdpowiedzUsuńtrochę na temat a trochę nie: http://kultura.onet.pl/literatura/beata-stasinska-wraca-do-wab,1,4831026,artykul.html
OdpowiedzUsuń--> peek-a-boo
OdpowiedzUsuńGorąco polecam "Spokój" Bartisa - jest tam owa delikatna stanowczość, o której piszesz;). Pisarz ze znacznie młodszego pokolenia, aż żałuję, że tylko jedną jego książkę przetłumaczono na polski. Madziarzy przyciągają mnie ostatnio, lubię ich melancholię podlaną tokajem - a jesień wkrótce;)
--> porzadek_alfabetyczny
Na temat, a jakże! Cieszę się, że BS wraca do WAB-u, ostatnio wydano u nich zbyt wiele książek przeciętnych. Bywało lepiej, ambitniej.