poniedziałek, 17 grudnia 2012

Jak olbrzymia pieczarka

23 marca 1958 r.

Najgorsze jest w moim życiu – a zwłaszcza na starość – to, że nie mam się do kogo przymierzyć. Niewątpliwie jestem postacią na miarę największą. Ale wyrosłem jak olbrzymia pieczarka pokryta małym słoikiem, stąd wszystkie zniekształcenia. Zamiast pięknego, wielkiego grzyba – szklanka napełniona białą masą. Potrawę z tego można zrobić, ale bez smaku. Kiedy się widzi postać Goethego czy nawet postać Gide’a, rozumie się, że oni mogli rosnąć swobodnie. Podczas kiedy moja indywidualność cierpki zawsze na jedno: na prowincjonalizm. Na to, co mi nie dało wykształcenia, na to, co mi nie dało wykorzystania wszelkich moich możliwości. U Goethego jest ta cudowna równowaga pomiędzy człowiekiem i artystą. Gide poświęcił wszystko dla swojej twórczości literackiej, którą uważał za najważniejszą rzecz w świecie. Nawet Tołstoj mógł dać swobodę swojej potrzebie moralizatorstwa, tworzenia zespołów moralnych – porzuciwszy spawy estetyczne; zawsze i w jednym, i w drugim skrzydle swego życia odpowiadając na pytania: co robić? Dlaczego moją indywidualność muszę uważać za zmarnowaną? Dlatego, że dla mnie nie ma nic naprawdę ważnego. Że nie wierzę jak Tołstoj, jaki Gide, iż w moim dziele będę żył wiecznie. Wiem, że moje dzieło jest przemijające – gdyż nie może być podstawą żadnej wiary. Żeromski, słaby pisarz, swą trwałość zawdzięcza potężnemu uczuciu związania się z tą kamienistą ziemią – ale ja przecież i na tej ziemi jestem obcy. Po prostu pustka wewnętrzna mnie zmarnowała. Wyrosłem jako pieczarka – a później okazało się, że purchawka. Nie Gide, nie Tołstoj, ale Iwaszkiewicz. A to jest bardzo mało.


Czy mogłoby być więcej? Gdybym był Anglikiem albo jak Conrad pisał po angielsku? Gdybym po rewolucji został w Rosji i pisał po rosyjsku? Prawdopodobnie nie. To jest jakiś brak wewnętrzny i te zewnętrzne niesprzyjające okoliczności tylko ten brak podkreśliły. Jakiś brak siły (moralnej?), jakiś brak doskonałości (wewnętrznej?) są jak pęknięcia na krysztale moich „dzieł”. Jak w dniu jubileuszu, tak i dziś mam żałosne uczucie, że nic nie napisałem.

Jedną mam tylko wygraną z tej świadomości. Uczucie, że nie mam pychy, że nie grzeszę wywyższaniem się, że nie jestem zbyt pysznym haftem na zgrzebnym płótnie mojej ojczyzny wyszytym. Że świadomie czy nieświadomie przystosowałem się, że jestem według stawu grobla. (Staw i grobla wywołują we mnie burzę uczuć i wspomnień, wysoko zacząłem ten zapis i nisko kończę: wieczną męką duszy, wieczną męką ciała…)

_________________________________________________________________________

Jarosław Iwaszkiewicz „Dzienniki 1956-63” t. II, Wyd. Czytelnik, Warszawa 2011, s. 211
_________________________________________________________________________

46 komentarzy:

  1. Niewątpliwie jestem postacią na miarę największą.
    >
    Uczucie, że nie mam pychy, że nie grzeszę wywyższaniem się.

    No ładnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Jakiś brak siły (moralnej?), jakiś brak doskonałości (wewnętrznej?) są jak pęknięcia na krysztale moich „dzieł”." Mógł mieć rację, przynajmniej pasuje to do tego, co dotąd czytałem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mógłbyś dokładniej?;) Zawsze mi się wydawało, że osobnicy niedoskonali są bardziej ludzcy, a ich utwory na tym tylko korzystają.

      Usuń
    2. A zjechałem kiedyś parę jego opowiadań za brak tej iskry, która by je ożywiła. Tak wylizane, że aż bezduszne. Na szczęście chyba nie wszystkie są takie, Matka Joanna była niezła. A resztę sobie poczytam, kiedyś:)

      Usuń
    3. Brak weny twórczej - to rozumiem. Ale żeby zwalać winę na brak siły moralnej? Nie wiem, nie wiem....;)

      Usuń
    4. Zwróć uwagę, że to dużo lepiej brzmi niż zwykła niemoc twórcza:)

      Usuń
    5. Tu masz rację.;) I ten "kryształ" dzieł Iwaszkiewicza...;)

      Usuń
    6. Nie lubię kryształów, wolę gliniaki malowane w łowickie kogutki :)

      Usuń
    7. Wyobraźmy sobie: Pęknięcia na łowickich gliniakach mych dzieł... Brzmi rozkosznie.;)
      Na marginesie: jestem zdania, że prawdziwe piękno musi mieć jakąś rysę.;)

      Usuń
    8. No właśnie, a u Iwaszkiewicza często ani ryski, normalnie szklana góra.

      Usuń
    9. Czyli jak zachwyca, skoro nie zachwyca?;)

      Usuń
    10. Mam nadzieję, że "Sława i chwała" mnie zachwyci.;)

      Usuń
    11. Czego Ci życzę:) A planujesz w najbliższym czasie?

      Usuń
    12. Może w pierwszym kwartale nowego roku. Wcześniej chciałabym przypomnieć sobie "Panny z Wilka".

      Usuń
  3. No proszę, co to jest z tymi naszymi pisarzami: Mrożek użala się, że nie jest Gombrowiczem, Iwaszkiewicz, że nie jest Gidem. Żeby chociaż raz ktoś był zadowolony, że jest tym, kim jest!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba oznacza, że nie spoczęli na laurach?;) Grunt, że pozostali przy swoim stylu. Wiele stracilibyśmy, gdyby Mrozek zaczął pisać Gombrowiczem.;(

      Usuń
  4. O matko! to chyba można określić jako rodzaj minoderii, i to żeby jeszcze tylko przed "potomnymi" a tu przed samym sobą, eh.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cały czas miałam właśnie wrażenie, że Iwaszkiewicz pisał dla siebie, nie dla potomnych, więc sympatyzuję z Twoim wykrzyknikiem.;)

      Usuń
    2. Ja ze znanych mi fragmentów odnoszę wrażenie, że jednak mu ci potomni gdzieś tkwili w podświadomości:)

      Usuń
    3. Na pewno musiał liczyć się z tym, że po jego śmierci dzienniki dostaną się w ręce rodziny.

      Usuń
    4. I już to by wystarczyło, troszkę im jednak wszystkim dokłada:)

      Usuń
    5. Dokłada, bo i powody po temu były. Dzisiaj pisząc bloga (bez dostępu dla publiczności) mógłby sobie poużywać.;)

      Usuń
    6. Ale bez publiczności to żadna radocha:)

      Usuń
    7. Myślę, że jak człowiek w myślach (albo na tajemnym blogu) poużywa sobie na bliźnich, robi mi się natychmiast lżej na duszy.;) Taka nieskomplikowana forma terapii.;)

      Usuń
  5. Podobnie jak ZWL mam wrażenie, że może i trochę :-) pisał dla siebie. Tak czy siak ten fragment to uroczy pomnik własnej próżności :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może rozpieściły go nagrody, stanowiska i powszechne uznanie?;)
      Swoją drogą w naszej kulturze negatywnie odbiera się sytuację, gdy ktoś pochlebnie wyraża się na swój temat. A przecież trzeba siebie kochać.;)

      Usuń
    2. Też uważam, że lepiej mówić dobrze o sobie niż źle o innych :-). Fakt te nagrody i stanowiska rozpieściły go i pewnie też w dużym stopniu przez nie zatracił poczucie rzeczywistości.

      Usuń
    3. Na jego korzyść przemawia fakt, że był dobrym pisarzem (może nawet bardzo dobrym) i gdyby był np. Francuzem, być może jego książki byłyby lekturami szkolnymi nie tylko w Polsce.;)

      Usuń
  6. Plastyczna wizja monstrualnej pieczarki rozsadzającej słój, która na koniec okazuje się purchawką, wprowadziła mnie w nieme osłupienie. Wczoraj wieczorem czytałam sobie w wannie "Rozmowy o książkach" Iwaszkiewicza i żadnych wstrząsów estetycznych nie było. :)
    Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że motyw grzybów w literaturze wymaga kompleksowego zbadania. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Rozmowy o książkach" u mnie także nie wywołały wstrząsu, lekko mnie natomiast znudziły.;(
      Złośliwcy porównują czasem starsze, nieprzyjemne osoby do purchawek, tu na szczęście Iwaszkiewicz pisze o sobie. Określenie kojarzy mi się z nabzdyczoną osobą, ale JI chyba coś innego miał na myśli.;)
      Grzyby są najwyraźniej inspirujące, a przecież mowa tu tylko o pieczarkach, nie odmianach halucynogennych.;)

      Usuń
    2. Kilka szkiców w "Rozmowach o książkach" może nieporywających, ale parę bardzo mnie zainteresowało.
      Jeśli kiedyś opublikuję studium "Toposy mykologiczne w literaturze pięknej", z pewnością poświęcę rozdział grzybkom halucynogennym i ich wpływowi na natchnienie niektórych twórców. :)

      Usuń
    3. Idę o zakład, że materiałów do Twojego studium znajdzie się b. dużo. O grzybkach na pewno pisał Welsh, Kalwas i wielu innych. Trafiłam w sieci na "Muchomory i zimowity. Kłącza i złącza powieści XX wieku" Paszka - pasjonujące!:)

      Usuń
    4. Już sam tytuł mnie zelektryzował! :)
      Swoją drogą zawsze niezdrowo fascynowała mnie łacińska nazwa muchomora: amanita. Takie ładne słowo, a takie fatalne skojarzenia. :(

      Usuń
    5. Amanita brzmi rzeczywiście uroczo. To mogłoby być imię Latynoski. Mimo wszystko muchomory nie kojarzą mi się źle: to piękne słowo, a czerwone (amanita muscaria;)))wyglądają po prostu cudnie.;)

      Usuń
    6. Prawie jak Amaranta. :) To moja ulubiona bohaterka "Stu lat samotności".
      Tutaj muchomorki w wersji słiiiiit. :)

      Usuń
    7. :D Po prostu rewelacja! Wyobrażam sobie miny gości. :)

      Usuń
    8. Ba! Sama byłabym zaskoczona.;)

      Usuń
    9. Hitem są te leciutko przybrudzone trzonki. :)

      Usuń
    10. Czytasz w moich myślach.;)

      Usuń
  7. Oj tam, oj tam ;-). Za surowy jest pisarz wobec siebie, za surowy. Bez smaku? Brak siły, doskonałości?... Nie zgadzam się. Niektóre opowiadania działały na mnie jak uderzenie obuchem w głowę. Zwłaszcza "Bitwa na równinie Sedgemoore".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Surowa samoocena może motywować do wytężonej pracy, ma więc czasem dobre strony. Iwaszkiewicz pracował wówczas nad III tomem "Sławy i chwały", liczę na to, że do końca utrzymał równy i ponoć wysoki poziom.
      "Bitwy na równinie Sedgemoore" nie znam, ale skoro działa jak obuch w głowę, może zaryzykuję ten wstrząs.;)

      Usuń
  8. Bardzo spodobał mi się ten fragment i oczywiście przypomniał mi, że powinnam kiedyś przeczytać Sławę i Chwałę, która ciągle przede mną. Podoba mi się, że Iwaszkiewicz zamiast po prostu narzekać na fakt, że urodził się w Polsce i musi pisać po polsku, próbuje jednak szukać jakiegoś problemu w sobie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, doszukiwanie się ew. winy we własnej osobie to rzadkość. Może to przychodzi z wiekiem?;)
      Chyba wpiszę sobie w grafik "Sławę i chwałę".;)

      Usuń