Z dwóch panów Beksińskich przez lata kojarzyłam wyłącznie Tomasza, jego charakterystyczny głos pamiętam zresztą do dziś. W radiowej Trójce prezentował dość ciekawą muzykę i niestrudzenie tłumaczył dla słuchaczy teksty piosenek. Z czasem zasłynął także jako tłumacz filmów Monty Pythona oraz wielbiciel wampirów i tu już straciłam zainteresowanie postacią pana dziennikarza: mężczyznę po 40-tce paradującego w płaszczu Draculi i sztucznych kłach (fakt, tylko od czasu do czasu) trudno traktować poważnie. W międzyczasie okazało się, że autorem hipnotycznej reprodukcji wiszącej u znajomych jest ojciec „tego Beksińskiego”, Zdzisław, i że podobnych prac ma na swoim koncie sporo. Przyznaję, kilka zrobiło na mnie wrażenie, większość wydała mi się niestety wtórna: tak samo zimna, pusta i martwa. Malarz być może oryginalny, dla mnie tylko do pewnego stopnia.
Mój odbiór obu Beksińskich zmienił się po lekturze „Portretu podwójnego” Magdaleny Grzebałkowskiej: notowania ojca wzrosły, syna spadły. Dużym zaskoczeniem była dla mnie artystyczna wszechstronność tego pierwszego – oprócz obrazów tworzył rzeźby, maski, fotografie, grafikę komputerową, ba! nagrywał także prywatne audycje i próbował sił w literaturze. W skrócie: artysta poszukujący, otwarty na nowinki i eksperymentujący z nowymi możliwościami technicznymi. Syn – cóż, z pewnością spec od muzyki, horrorów oraz tłumaczeń z języka angielskiego, natomiast prywatnie człowiek dość trudny w obyciu, oględnie mówiąc.
W książce Grzebałkowskiej najciekawsza była dla mnie relacja ojcowsko-synowska, jako że bardzo odbiegała od normy. Zdzisław – nieporadny w roli ojca, cierpliwie wspierał zainteresowania jedynaka (od hodowli kogutów i papużek po muzykę i filmy) oraz dawał chłopcu ogromną swobodę, Tomasz – niemożebnie rozpieszczony, korzystał z niej ponad miarę, w zasadzie od dziecka wykorzystywał dobre intencje rodziców. Właśnie – rodziców, bo w domu mieszkała przecież i matka, Zofia Beksińska, totalnie zdominowana przez męża i syna, choć w rzeczywistości to na jej kruchych barkach spoczywała rodzinna logistyka. Osoba cicha za życia, nieodgadniona po śmierci.
Czytając „Portret podwójny” trzeba pamiętać, że zgodnie z intencją autorki mamy do czynienia z reportażem biograficznym czyli gatunkiem, który z jednej strony nie wymaga wieloletniego zbierania materiałów i uwzględniania absolutnie wszystkich odkryć w ostatecznej wersji, z drugiej strony pozwala na pisanie dowolnym stylem. Grzebałkowska z tych możliwości skorzystała, w drugiej kwestii na szczęście wykazała się pewnym brakiem konsekwencji i szybko zrezygnowała z pseudo-oryginalnych chwytów literackich. Mnie one drażnią, bo nie akrobacji słownych oczekuję od reportażysty, ale faktów. Poza tym to bardzo dobra książka.;)
_________________________________________________________
Magdalena Grzebałkowska „Beksińscy. Portret podwójny”
Wydawnictwo Znak, Kraków 2014
Ta książka wzbudza moje zainteresowanie już od pewnego czasu. Ja pierwej kojarzyłem starszego pana B. i właśnie z racji wspomnianej przez Ciebie artystycznej wszechstronności szanuję go mocniej, aniżeli syna. Lektura kusi ogromnie z uwagi na zarys relacji ojciec-syn. Skończyłem niedawno "Na spotkanie człowieka" Baldwina, zbiór opowiadań, w którym pojawia się wiele tekstów poświęconych tym skomplikowanym stosunkom, jakie rodzą się pomiędzy męskim rodzicielem a jego równie męską latoroślą. Wydaje mi się, że w przypadku męskich autorów na okładce danej książki, przy okazji krótkiej noty biograficznej, zawsze warto by zawrzeć kilka słów na temat kontaktów literata z ojcem - to ogromnie ciekawe jak wpływają one na twórczość :)
OdpowiedzUsuńRelacja ojciec-syn jest rzeczywiście b, ciekawa i chyba rzadziej opisywana niż matka-córka. Najciekawszy portret ojca "spotkałam" w "Nagim sadzie" Myśliwskiego, "Gnój" Kuczoka to już związek patologiczny.;( Podobno niezły jest "Ojciec" Jergovica.
UsuńNie wiedziałam, że Baldwin pisał też o takich relacjach, myślałam, że głównie o problemach związanych z rasą i orientacją seksualną. Może kiedyś znajdę czas na wspomnianą przez Ciebie książkę.
"Beksińscy" na pewno są zupełnie inną historią i dlatego warto przeczytać ten reportaż.;)
Polecam sięgnąć po "Obcy w domu" znanego Ci Shehadeha. Autor bardzo fajnie splata ten wątek z historią Izraela i Palestyny.
UsuńMagdaleno, o tej książce również pomyślałam.;) Na szczęście już ją mam, czeka na swój czas.;) Dzięki za przypomnienie.
UsuńCieszę się. Ja zdecydowałam się sięgnąć po Shehadeha po twojej recenzji Dziennika (którego nota bene jeszcze nie przeczytałam, czekam aż trafi do biblioteki) i obie jego książki były zdecydowanie warte mojego zachodu. Jestem ciekawa jak spodoba Ci się Obcy w domu.
UsuńShehadeh tak bardzo mnie ujął, że kupiłam nawet "Palestyńskie wędrówki".;) Żałuję, że nie można czytać go na bieżąco (np. w formie bloga), bo ciekawi mnie jego zdanie nt. obecnych wydarzeń w Strefie Gazy.
UsuńO, tak, też jestem ciekawa jego zdania. Przypuszczam, że w końcu coś na ten temat opublikuje, ale trzeba będzie poczekać.
UsuńNa to liczę. Materiał na kolejną książkę jest, tylko czy nie byłaby to powtórka z "Dziennika..."?
UsuńNie przeszkadzałoby mi to, ale może znajdzie jakąś inną formę. Pożyjemy, zobaczymy.
UsuńZa jakiś czas tj. kiedy wrażenia z "Dziennika..." okrzepną, mnie też nie przeszkadzałaby świeża dawka.;)
UsuńAniu, jeszcze a propos Baldwina, to przyznaję, że przytoczony zbiór również mocno mnie zaskoczył - ja także spodziewałem się problemów rasowych oraz seksualnych rozterek. Obu tych rzeczy nie zabrakło, ale doszły do tego związki z ojcem (w zasadzie to z ojczymem, chociaż sam Baldwin określał drugiego męża swojej matki mianem "ojca") i dlatego tomik wydaje mi się b. cenny :)
UsuńSkoro tak, może dam szansę Baldwinowi wcześniej niż później. Znam go tylko z "Mojego Giovanniego", który zrobił na mnie duże wrażenie, więc poprzeczkę ustawił wysoko. Z drugiej strony nie spotkałam się z negatywnymi opiniami na temat jego książek.
UsuńPamiętam felieton Tomasza Beksińskiego w stareńkim Magazynie Muzycznym o kształtowaniu jego gustu muzycznego i roli ojca w tymże procesie. Już po tym było widać, że łączą ich nietypowe relacje. Zdzisław przy malowaniu puszczał sobie Led Zeppelin, co budziło nieodmiennie zdziwienie i zachwyt kolegów Tomka, których ojcowie słuchali co najwyżej Sławy Przybylskiej :)
OdpowiedzUsuńTen Led Zeppelin u Zdzisława B. wzbudziłby zapewne i mój zachwyt, mimo że gusty mojej rodziny były dość nowoczesne.;) I to również b. mi się spodobało w postaci Beksińskiego seniora, kolejny dowód na otwartość umysłu i chęć poznawania nowych rzeczy. Ale taki właściwie powinien być każdy artysta.;)
UsuńPonoć słuchał na cały regulator, na dodatek przytupując. Zresztą to dzięki ojcu w domu były i płyty, i dobry sprzęt. Panom się w pewnym momencie gust zaczął rozchodzić, Zdzisław nie trawił np. Kate Bush :)
UsuńTak było, Grzebałkowska pisze o tym "intensywnym" słuchaniu. Cóż, jeśli ktoś woli rock, Kate Bush może wydawać się nawet kocią muzyką.;( Przyznam, że nie podzielałam niektórych fascynacji Tomasza, taki Marillion był OK, ale żeby genialny?:(
UsuńTatuś przy Wuthering Heights mówił: Wyłącz to japońskie piszczenie. Nic mnie tak w życiu nie usypiało jak Misplaced childhood Marillionu, chyba w życiu nie przesłuchałem w całości :)
UsuńCzyli zbyt mocno się nie pomyliłam.;(
UsuńNie wiem nawet, czy choć raz wysłuchałam Misplaced childhood w całości, obawiam się, że nic mnie do tego nie zmotywowało.;)
Tego się nie da wysłuchać w całości, moim zdaniem:) Chociaż ludzie słuchają tak dziwnych rzeczy...
UsuńDało się dało.;) Koleżanka była zakochana i w ich muzyce, i w Fishu. Beksińskiego słuchała jak zaklęta.;)
UsuńTeż znałem fascynatów, całe dyskografie mieli.
UsuńTak, to ten typ.
UsuńZa to Dead Can Dance, którzy też mi się z nim kojarzą, świetnie pasowali nastrojem do obrazów ojca.;)
O tak, pod obrazy Beksińskiego jak znalazł :)
UsuńTrzeba tylko uważać, żeby nie przedawkować, bo można się zdołować.;(
UsuńCzytałam, relacje między ojcem a synem rzeczywiście interesujące, a Grzebałkowska świetnie to wszystko opisuje. I - jakby na przekór, bo w tytule widnieje przecież "portret podwójny" - zaintrygowała mnie również Zofia. ;)
OdpowiedzUsuńCiekawe byłoby spojrzeć na obu panów okiem p. Zofii, na pewno nie miała z nimi lekko. Wyobrażam ją sobie jako niezwykle cierpliwą osobę.;)
UsuńZ chęcią przeczytam. Zapraszam do siebie
OdpowiedzUsuńWarto.;) Dziękuję za zaproszenie.
UsuńCzyli jednak się podobało :). A zony artystów to święte za życia, dochodzę do takiego wniosku po przeczytaniu biografii kolejnego twórcy.
OdpowiedzUsuńTak, mimo uprzedzeń (autorka irytowała mnie swoimi wypowiedziami, a tych się trochę nasłuchałam w czasie promowania książki) reportaż bardzo mi się podobał. Mimo pewnych mankamentów jest sprawnie napisany.
UsuńŻony artystów zasługują na pomnik, wyjątkiem jest dla mnie Iwaszkiewicz, który burzy stereotyp artysty-egoisty.;)
Mimo, że od skończenia książki minęło już wiele dni, nie mogę przestać o niej myśleć. Jak głęboko nieszczęśliwy musi być człowiek, jak uwierać go musi świat, by tyle razy próbować się z niego ewakuować? Ile krzywdy może wyrządzić brak czułości? I jak kochać dziecko, by go nie skrzywdzić. Kto zawinił? I czy w ogóle można powiedzieć, że ktoś tu zawinił.
OdpowiedzUsuńZ brakiem czułości byłabym ostrożna, Bekisński junior na pewno nie był dzieckiem niekochanym czy odtrącanym. Myślę, że powody były o wiele bardziej skomplikowane.
Usuń