Tytułowy friendly fire należy rozumieć dwojako: jako przyjacielski ogień czyli przypadkowy ostrzał własnych sił wojskowych oraz jako ogień jednoczący ludzi. Oba znaczenia i wiążące się z nim wydarzenia są w powieści kluczowe.
Akcja toczy się dwutorowo: w Afryce, dokąd wyjeżdża Daniela, aby spotkać się z owdowiałym szwagrem, który kilka lat wcześniej stracił także syna, właśnie podczas przyjacielskiego ostrzału oraz w Izraelu, gdzie pozostał Ya'ri, mąż Danieli, doglądający spraw rodzinnych oraz własnej firmy. Całość zamknięta została w sześciu dniach podczas święta Chanuki, kolejne rozdziały odpowiadają liczbie świec palonych danego dnia.
O ile forma bardzo mi się podobała, to z treścią było już gorzej. Książka jest przegadana, autor często skupia się na detalach nie wnoszących nic do akcji. Wszechobecny narrator wydaje się przemądrzały, ale może jest to kwestia tłumaczenia z hebrajskiego na angielski - miejscami tekst wydawał mi się "koślawy". Akcja toczy się powoli, na jaw wychodzą nieznane fakty, jednak na próżno oczekiwałam punktu kulminacyjnego - można powiedzieć, że się rozmył.
Była to dla mnie długa i żmudna lektura, kilkakrotnie przerywana, a przecież to niecałe 400 stron. Cenne było natomiast tło zdarzeń i możliwość poznania - choćby w niewielkim stopniu - kultury i życia współczesnego Izraela. Mimo wszystko z chęcią sięgnę po "Kochanka" i "Pana Mani" tego autora.
Moja ocena: 7/10
A.B. Yehoshua, 'Friendly Fire: A Duet', Harcourt, 2008
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz