To mogła być znakomita książka, a jest niestety trochę mniej niż dobra. Tym bardziej dziwi mnie fakt, że w 2003 r. uhonorowano ją Orange Prize. Nie przeczę - jest ciekawa: rok 1828, młoda Manon żyje ze znienawidzonym mężem na plantacji trzciny cukrowej niedaleko Nowego Orleanu. Musi tolerować obecność czarnej służącej Sarah będącej kochanką jej męża, a zarazem matką spłodzonych przez niego dwojga dzieci. Sytuacja nie do pozazdroszczenia, zwłaszcza że sama jest bezdzietna. Kobieta najchętniej wyjechałaby do miasta, uciekła od męża.
Życie Manon to szamotanina, szkoda jednak, że autorka nie potrafiła wykorzystać dostępnych środków do podkreślenia stanu psychicznego głównej bohaterki. Pisze o jej częstych bólach głowy, bezsenności oraz uciążliwych upałach, ale to wszystko jakoś ginie. Podobnie rzecz się ma z budowaniem napięcia: zbuntowani czarni napadają na posiadłość, dochodzi do morderstwa, ucieczki, a jednak akcja zbytnio nie porusza. Ba, można się nawet pogubić - kilkakrotnie sprawdzałam, kto co zrobił, albo gdzie był.
Zastanawia mnie również bardzo prosty język powieści. Byłby idealnym rozwiązaniem, gdyby to był pamiętnik Manon. A ponieważ nim nie jest, można oczekiwać trochę więcej. Mam również zastrzeżenia co do samej postaci głównej bohaterki. Wydaje mi się zbyt współczesna w swoim postępowaniu i toku myślenia jak na kobietę sprzed niemal 200 lat. Totalnym nieporozumieniem była dla mnie scena, kiedy pod wpływem impulsu zaczęła ssać pierś Sarah. Ale może się czepiam.
Wierzę, że tę samą historię można było napisać sprawniej, z większym pazurem. Tymczasem powstała powieść średniej jakości, której wymowa sprowadza się do konkluzji, że własnością "panów" byli nie tylko niewolnicy, ale również ich żony (Manon zazdrościła swojej zbiegłej służącej tego, że przez kilka dni mogła swobodnie podróżować po kraju jako biały mężczyzna). Jak dla mnie to za mało.
Moja ocena: 7/10
Valerie Martin, "Własność", Rebis, 2003
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz