poniedziałek, 13 grudnia 2010

Chamowo - Miron Białoszewski

Do czasu przeczytania "Chamowa" pory Miron Białoszewski kojarzył mi się przede wszystkim z pamiętną lekcją polskiego w klasie maturalnej. Pamiętną, bo był to jedyny raz, kiedy nasz nauczyciel (świetny wykładowca zresztą) zrezygnował z przyswajania nam poezji tego twórcy, jako że nie byliśmy w stanie zinterpretować choćby fragmentu "Karuzeli z madonnami" (tu w znakomitym wykonaniu Ewy Demarczyk). Do dzisiaj się zastanawiam, czyja to była tak naprawdę porażka: mało pojętnych uczniów czy zniechęconego nauczyciela.


Tymczasem "Chamowo" jest lekturą nadzwyczaj prostą, co nie znaczy pozbawioną finezji. Stanowi zapis wydarzeń z pierwszego roku (1975-76) zamieszkiwania Białoszewskiego w mrówkowcu przy ul. Lizbońskiej w Warszawie (Kępa Gocławska). Niby nic ważnego się nie dzieje, ale czyta się to z fascynacją. Autor pisze o wydarzeniach w samym bloku, odwiedzinach (u) znajomych, długich spacerach po okolicy i zrywaniu polnych kwiatów, nocnych eskapadach autobusami (warto mieć mapę pod ręką;)). Zastanawia niesamowita spostrzegawczość i poetyckie skojarzenia obecne także w codziennych zapiskach:

Chodziłem po kuchni, pokoju, przedpokoju i z powrotem. Patrzyłem na dom naprzeciwko. Ukosem, wiec z dwóch stron jedenaście kondygnacji z życiami. W różnych skrótach. Jak oglądanie sceny z wszystkich naraz miejsc. Deszcz znów sfrunął. I czepiał się coraz szumniej pięter, parapetów. Światła w wielu oknach. Ale za chwilę, jak doszedłem do widoku, to w iluś dachach i asfaltach jak w świecących lustrach, niżej, wyżej, dalej, stał, wisiał deszcz. Wielopłatowcowy, w równowadze. Odszedłem w mieszkanie. Z jaśniejszej kuchni w prawie ciemny pokój. Nagle aż mnie wzdrygło widmo placu Dąbrowskiego. Wróciłem do okna kuchni. Przygasły dachy, ale widniej z dna, jaśnienie się przelewa. Znów wróciłem w majak pokoju i znów zaszedłem do widoku. A tam - wymiary wyparowały. [str. 15-16].

Z dziennika niewiele można się dowiedzieć o wydarzeniach w kraju, o polityce - tym bardziej. Najważniejsze jest to, co dzieje się wokół Białoszewskiego, ale jeśli przyjrzeć się dokładnie, to dzieje się wiele. W notatkach zaciekawiło mnie również to, że poeta nie wspomina o swojej pracy czyli tworzeniu poezji. Można odnieść wrażenie, że skupia się na redagowaniu starych utworów, a nic nowego nie powstaje. Nic bardziej mylnego, nowe wiersze powstawały, weźmy choćby taki za przykład:

30 lipca w nocy

Ciepło. Nieruchomo.
Znów zjechałem. Poszedłem
w uliczki Chamowa
między bliźniakowce,
wieżowce,
zielska.
Zielsk tyle, że ojej,
a to zawsze
całe ich skwery, ulice,
wyższe od ludzi
i jeszcze rosną.

Idę na nasyp lotniskowy.
Ciemno, niżej wieś,
psy odganiają.
Krzyż — czytam:
„Poległym
w obronie
ojczyzny
w bitwie
ze Szwedami
28, 29 i 30 lipca
1656 roku”.

W tych kumosach.

Akurat się skończyła.
319 lat temu.
No no.

Ruszam, schodzę za wał w dół,
zielska i żółto, świeci woda.
Czy to woda?
Stoi wszędzie, stoi, już
drzewa w wodzie,
patrzę, gdzie ja stoję,
a ja stoję
z drzewami na Wiśle.

[w nocy z 30 na 31 lipca 1975]

"Chamowo" to dla mnie świetna lektura nie tylko ze względu na język i możliwość podglądania poety w jego codzienności, ale również ze względu na wyraźną obecność Warszawy lat siedemdziesiątych: hałaśliwej i betonowej, z nowo powstającymi blokowiskami, z milicjantami, handlarkami i pijakami, z biurokracją i różnymi brakami. Ale także z ludźmi tworzącymi sztukę lub o niej dyskutującymi.

Niektórzy narzekali, że książka jest nudna i o niczym. Myślę, że tak też można ją odebrać, zwłaszcza jeśli nie lubi się stolicy i/lub nie zna jej topografii. Mnie zachwycił sposób, w jaki Białoszewski opisuje oswajanie nowego miejsca, zapuszczanie korzeni. Kolejny twórca do bliższego poznania.

Widok na Chamowo. Znany. Wiadome garaże, parkaniki. Te na początku wybrzydzane, a potem urządzające mi dodatkowe uliczki. Pawilon z tyloma sklepami. Pół roku temu pusty, tajemniczy. Pole za pawilonem przeorane, dalsze bloki, wloty, Wał Miedzeszyński z przelatującymi okienkami autobusów. Co tu dużo mówić, to wszystko swoiste, już. Rozszyfrowane po horyzont, bo i pola za Wisłą, drzewa, domki, i Siekierki z elektrownią, z kominami. Mam już tu wspomnienia, wspólne przeżycia z tymi zakamarkami, zmiany, świadkowanie. Już nie mogę się tego Chamowa wyprzeć. Ciekawe, czy tak naprawdę byłoby mi szkoda go, czy jednym machnięciem skwitowałbym cały żal.

Nazwa "Chamowo" na dobrą sprawę to tu nie tak znów pasuje. Malutko tego Chamowa, uporządkowane, zakończone, z polotami, z atrakcjami. Trasa, lotnisko, step, Wisła, dżungla, most, mostki, Saska Kępa. I to wszystko w kupie. Kto ma tyle naraz? [str. 293-294]

Miron Białoszewski "Chamowo", Wydawnicwto PIW, Warszawa, 2009

4 komentarze:

  1. Poezja Białoszewskiego zawsze była dla mnie nie lada wyzwaniem, ale raczej tym przyjemnym. "Karuzelę z madonnami" w wykonaniu Ewy Demarczyk wprost uwielbiam, a wszystkie przytoczone przez Ciebie fragmenty "Chamowa" wydają się piękne w swojej prostocie. Lubię czytać o zwykłości.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Również b. lubię interpretację Demarczyk - obroty karuzeli są w niej słyszalne;)
    Masz rację - "Chamowo" jest piękne w swojej prostocie czyli sprawdza się reguła, że mniej (prościej)często znaczy lepiej. W dzisiejszych zaganianych czasach sztuką jest dostrzec zwykłe rzeczy na codziennej ścieżce do pracy/domu/szkoły itp.;))) Chyba zacznę się rozglądać;)

    OdpowiedzUsuń
  3. O to swietna ksiazka pod warunkiem ze czyta sie ja w odpowiedni sposób.tez mnie zachwyciło to, jak Bialoszewski rzeczywistosc widzi i opisuje ;). A widzialas film "pare osob, maly czas"? Swojego czasu dosyc czesto powtarzany w TVP.

    OdpowiedzUsuń
  4. W odpowiedni sposób to znaczy jaki?

    Tak, film widziałam w kinie, bardzo mi się podobał. Stańczakowej nie potrafię sobie już wyobrazić inaczej niż o fizjonomii Jandy;)))

    OdpowiedzUsuń