sobota, 26 listopada 2011

Pierrot mon ami

"Pierrot mon ami" Raymonda Queneau to jedna z dwóch książek (obok Murphy'ego Samuela Becketta), którą podczas wyprowadzki zabiera ze sobą główny bohater "W sieci" Iris Murdoch. Powieść Brytyjki oferuje wiele interesujących tropów (patrz: ostatnia klubowa dyskusja), szkoda byłoby pominąć ciekawie zapowiadający się wątek literacki. Autorka otwarcie przyznawała, że wiele zawdzięcza twórczości Queneau i w jej powieści to widać, choćby na poziomie treści. Główni bohaterowie "W sieci" i "Pierrot mon ami" mają ze sobą wiele wspólnego: obaj są po 30-tce, samotni, bez stałej pracy i pieniędzy. W miłości szczęścia nie mają, za to w ściąganiu na siebie drobnych nieszczęść - owszem. Obaj odbędą podróż (także w sensie metaforycznym) napędzaną bardziej przypadkami niż decyzjami. Podobieństw sporo, można zatem przyjąć, że Murdoch postanowiła zabawić się powieścią uwielbianego pisarza i/lub złożyć mu swoisty hołd.


Zapominając na chwilę o Murdoch pozostajemy z powieścią Queneau osadzoną w przedwojennym (?) Paryżu, w świecie lunaparku i cyrku, podejrzanych typków i kochliwych kobiet. Fabuła jest prosta, z uroczymi humorystycznymi wstawkami i gdyby nie posłowie tłumaczki Anny Wasilewskiej, zapewne odłożyłabym książkę bez możliwości docenienia w pełni talentu pisarza;). Byłoby ze mną tak, jak w epilogu z głównym bohaterem:

(...) wyobraził sobie powieść, która by z tego mogła powstać, powieść kryminalną, która zawarłaby zbrodnię, winowajcę i detektywa oraz niezbędne zestrojenie wszelkich nieścisłości dochodzenia, tymczasem widział powieść, z która tego powstała, powieść tak dalece pozbawioną przemyślności, że nie sposób było ustalić, czy istniała w ogóle jakaś zagadka, czy też nie, powieść, w której wszystko mogłoby się zazębiać zgodnie z policyjnym zamysłem, a tak naprawdę było doskonale wyzute z przyjemności, jakich dostarcza wszelkie widowisko i każda działalność tego rodzaju. [str. 177]

Okazuje się bowiem, że "Pierrot mon ami" to istna kopalnia skarbów. A to świetnie oddany potoczny (żeby nie powiedzieć "knajacki") język, a to wykorzystanie pojęć matematycznych do opisywania rzeczywistości (ważną rolę odgrywa liczba osiem). Profanum (wesołe miasteczko, cyrk) sąsiadujące z sacrum (grobowiec), ład z chaosem. Czas przeszły przeplatający się wbrew logice z czasem przeszłym. Śledztwo, które nie jest śledztwem, bo nie było żadnej zbrodni ani przestępstwa. Była za to mistyfikacja i powoli za takową zaczynam uważać samą powieść Queneau;).

____________________________________________________________________________________

Raymond Queneau "Pierrot mon ami", tłum. Anna Wasilewska, Wydawnictwo PIW, Warszawa, 2002
____________________________________________________________________________________


13 komentarzy:

  1. Już wspominana przeze mnie "Zazi w metrze" dostarcza podobnych doznań. Twórczość Queneau to na pewno propozycja dla osób, które mają poczucie humoru i nie boją się spojrzeć na swoje literackie przyzwyczajenia z dystansem.
    Szczerze mówiąc wolę jednak książki, które zachwycają mnie bez konieczności lektury posłowia - bez wcześniejszego poczytania o Queneau, chyba nie skończyłabym "Zazi w metrze". :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Poczucie humory przypominało mi miejscami Borisa Viana, ale to raczej nie dziwi - obaj mieli surrealistyczne zapędy;)
    Lirael, znowu czytasz w moich myślach - miałam nawet napisać, ile warta jest książka, która wymaga instrukcji obsługi;) Tak czy inaczej, po "Zazie..." na pewno za jakiś czas sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie zaliczyłabym "Zazie..." do lektur obowiązkowych, ale jeśli kiedyś nadarzy się okazja, można przeczytać. :) Podobno jest doskonała adaptacja filmowa.

    OdpowiedzUsuń
  4. I tak nie jestem do końca przekonana. A porównaniu do borysa Viana jeszcze mniej ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. --> Lirael

    Moim zdaniem nawet "Pierrot mon ami" nie jest lekturą obowiązkową. Ale dla paryskich smaczków - czemu nie;)
    O ekranizacji "Zazie..." też słyszałam. Może kiedyś do niej dotrę.

    --> peek-a-boo

    Queneau nie jest na szczęście aż tak surrealistyczny jak Vian;) Ciekawi mnie, na ile jest to pisarz (nie)słusznie zapomniany.

    OdpowiedzUsuń
  6. Kolejny sympatyczny zbieg okoliczności: dzisiejsza recenzja "Zazie w metrze" u Gaskelli. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Przeczytałam i wnioskuję, że obie książki mogą być w podobnym stylu. Na szczęście "Pierrot..." jest daleki od slapsticku;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie powiedzialabym ze Quenau nie jest znany, na filologi Zazie jest w lekturach obowiązkowych chyba, we Francji to juz pewnie wszyscy wiedza kto zacz. Byc moze jest hermetyczny i stad nie rusza sie znad Loary i Sekwany

    OdpowiedzUsuń
  9. B. liczyłam na Twój głos w kwestii RQ;) Wierzę, że dla Francuzów i frankofilów to ważna postać w literaturze. Wydaje mi się jednak, że w Polsce nie jest zbyt popularny.
    Czy nie jest tak, że literatura eksperymentalna (bo do takiej chyba zalicza się utwory RQ) rządzi się takimi samymi prawami jak moda?;)

    OdpowiedzUsuń
  10. ja mysle ze lit Francuska poza nielicznymi wyjatkami jest naprawde mało znana. Ja tu nie mówie o klasyce typu Diderot czy Sartre, ale mam na mysli bardziej lit współczesną. W szkole konczy sie jezyk polski chyba na egzystencjalimie i oprócz Camusa to wszedzie cicho dookoła.
    Inna sprawa jest taka, ze rozmawiajac z Francuzami czytajacymi dowiedziałam sie ze we Francji nie ma obecnie dobrej literatury, niestety. No i jak wspomniałam jest cos takiego jak hermetycznosc. We francji nasz wielki "hit" Pan Tadeusz zszedł z afisza chyba po niespełna tygodniu a i w tym czasie sale swieciły pustkami. Chodzi o specyfike. Wiele naprawde niezłych filmów(fr), które tam ogladałam do nas nigdy nie trafiły lub trafiły po latach, puszczone o północy na TVP Kultura ...

    OdpowiedzUsuń
  11. Myślę, że masz rację. Sama od jakiegoś czasu śledzę literaturę francuską wydawaną w Polsce i chyba nie jest najlepiej. Po pierwsze, jest jej mało, po drugie, to nie są rzeczy wielkiej rangi. Jeden Houellebecq wiosny nie czyni;( Niedawno natknęłam się na wzmiankę o "Trzech silnych kobietach" Ndiaye i może to będzie to;)

    Ale Kieślowskim się zachwycali podobno;) Z dzieciństwa pamiętam, że w tv dość często można było obejrzeć dobre filmy francuskie, dzisiaj jest tak, jak piszesz. Do kina trafiają raczej komedie.

    OdpowiedzUsuń
  12. Pozwoliłam sobie zamieścić link do twojego wpisu z recenzją na mojej stronie. Mi niestety ta książeczka do gustu nie przypadła. Może to przez moją niewiedzę, albo jakiś dziwny uraz do wszystkiego co "francuskie" :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że z perspektywy czasu wrażenia z lektury nieco się rozmyły, ale pamiętam, że czytanie "do pary" z "W sieci" było bardzo przyjemne. Na pewno RQ jest autorem, o którym warto poczytać, żeby lepiej zrozumieć, o czym pisze.;) Posłowie "Pierrota..." było b. pomocne.

      Usuń