Nie ma to jak niespodziewany prezent, na dodatek dopasowany do upodobań beneficjenta (dziękuję Ci, M.;). Kafka's Soup łączy w sobie trzy elementy, które sobie cenię: literaturę, kuchnię i humor. Ta mała książeczka to historia literatury światowej w 14 przepisach kulinarnych. Nie są to cytaty z utworów literackich tuzów, ale receptury napisane w stylu danego literata. I tak Raymond Chandler serwuje jagnięcinę w sosie koperkowym, Jane Austen - jaja w estragonie, Franz Kafka - zupę miso, Irvine Welsh - ciasto czekoladowe, a Marcel Proust - tiramisu. Marquez zaprasza na coq au vin, Steinbeck - na risotto grzybowe, Markiz de Sade - na kurczę z farszem, natomiast Virginia Woolf - na ciasto clafoutis Grand-Mere. Homer uraczy chętnych fenkatą, Graham Greene - kurczęciem po wietnamsku, a Jorge Luis Borges - solą a la dieppoise. Pozostają jeszcze grzanki z serem Harolda Pintera oraz tarta z cebulą a la Geoffreya Chaucera.
Książeczka jest bardzo dowcipna, do każdego z przepisów dołączono zdjęcie lub ilustrację. To nietypowe dzieło wydał kilka lat temu Prószyński i S-ka, niestety zupełnie mi wówczas umknęło. A szkoda, bo zabawa jest przednia, tak więc prezent okazał się ze wszech miar trafiony. Tymczasem Mark Crick stworzył już kolejny poradnik - Sartre's Sink czyli majsterkowanie z wielkimi literatami. Zapowiada się równie interesująco.
A że Polacy nie gęsi itd., można by pokusić się o polską wersję Zupy Kafki - niechby to była np. czarna polewka a la Mickiewcz. W literaturze polskiej występują tytuły z nazwami produktów spożywczych, zdarzały się też potrawy mające spore znaczenie dla przebiegu akcji danego utworu. Pomysły kulinarne do historii literatury polskiej będą mile widziane;)
_____________________________________________________
Mark Crick Kafka's Soup, Libri Publications Ltd, 2005
_____________________________________________________
Świetna rzecz:) "Pasztet z zająca a la Żeromski". Ogary poszły w las, by pochwycić zająca na pasztet. Echo ich szczekania odbijało się od niebotycznych sosen, jak czarny mur zasłaniających horyzont":P
OdpowiedzUsuńŚwietna, bo uruchamia wyobraźnię i można wykorzystać w towarzystwie jako zabawę. A ogarach i pasztecie nie pomyślałabym, dawno Żeromskiego nie czytałam. Uprasza się o więcej;)
OdpowiedzUsuńWięcej nie będzie, bo w życiu nie robiłem pasztetu:P W Żeromskim też mam zaległości:)
OdpowiedzUsuńWystarczy nazwa potrawy i autor. Np. Deser z owoców leśnych a la Słowacki.
OdpowiedzUsuńTwarożek a la Orzeszkowa.
OdpowiedzUsuńJustyna zdecydowanym ruchem sięgnęła na półkę po glinianą misę. Dość już zmitrężyła czasu. Wyniosła z komory gomółkę sera i zdecydowanym ruchem zaczęła wkruszać go do naczynia, dumając równocześnie o odmianie losu, jaka ją spotkała, odkąd w bohatyrowickiej okolicy zamieszkała. Gdzieżby jej tam kiedy ciotka Marta dotknąć się do twarogu dała. Spokojnym ruchem dolewała do sera śmietany, równocześnie srebrnym widelcem, resztką dawnej świetności przechowywaną dotąd przez wuja Benedykta, rozdrabniała masę. Posoliła, hojnie dosypała pieprzu i zmarszczyła czoło. Szczypiorek czy cebulka lepszym będzie dodatkiem do wieczornego posiłku? Jan z pola zaraz zjedzie, nie można decyzji odwlekać. Szybko wybiegła do ogrodu, urwała kilka nici szczypioru, co jak ruń trawy zieleniał na grządce pod oknem, ale znienacka przykucnęła i przy cebulowej grządce, aby z ziemi, która teraz jej najbliższą była, cebul kilka drobnych wyjąć. Posiekała szczypior i cebulę, do twarogu wsypała i wymieszawszy wszystko, uśmiechnęła się do siebie jakby wielkie jakie szczęście ją spotkało.
aj, za dużo zdecydowanych ruchów kazałem Justynie wykonywać:(
OdpowiedzUsuńKolega się marnuje! Nie po raz pierwszy zresztą to stwierdzam;)
OdpowiedzUsuńNo jak się marnuję, skoro właśnie rozwijam skrzydła:))
OdpowiedzUsuńMarnuje się, bo ma stanowczo za słaby zasięg - a tu takie możliwości twórcze - lepieje, limeryki, proza. Do wyboru, do koloru;) Brawo!
OdpowiedzUsuńPotrenuję sobie w kameralnym gronie, a potem kto wie, na jakie wody wypłynę:PP
OdpowiedzUsuńCiekawe, czy ktoś zdecydowałby się wydrukować "Płaszcz..."
OdpowiedzUsuńZa dużo byłoby kupowania praw autorskich, niestety:(
OdpowiedzUsuńFakt, nie pomyślałam o tym.
OdpowiedzUsuńzacofany.w.lekturze - A nie dało by się tego jakoś obejść:) Wiele z tych rzeczy wyszło dawno. Może potraktować to jako reklamę dla tych wydawców, ich pozycji?
OdpowiedzUsuńTakiego Joyce'a można od tego roku wykorzystywać na lewo i prawo;)
OdpowiedzUsuńPewnie by się dało, ale chwilowo nie nosimy się z myślą o druku, więc nie będziemy kombinować:)
OdpowiedzUsuńAnia: można, w oryginalnej wersji, pozostają jeszcze prawa tłumaczy:P
A jak to było z angielskim "Płaszczem"? Jest przecież wydany.
OdpowiedzUsuńPewnie pracowicie kupowali prawa, ale oni byli cwańsi i korzystali głównie z dzienników anglojęzycznych, więc im odpadało szukanie praw do tłumaczeń:)
OdpowiedzUsuń@ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńWierzę, że do spółki z Lirael pięknie byście go przełożyli;)
@ Zbyszekspir
Brytyjczykom odpada choćby sprawa tłumaczeń. Może obowiązują ich inne przepisy prawne.
Aniu, dzięki za zaufanie, ale chyba wolelibyśmy dostać za taką robotę jakieś wynagrodzenie, a nie robić to w czynie społecznym:) Bogaty sponsor lub zdeterminowany wydawca poszukiwany:))
OdpowiedzUsuńFakt:)
OdpowiedzUsuńKto wie, może znalazłby się sponsor ze skrętem na kulturę. Może ktoś z branży odzieżowej, bo gangsterom nie śmiałabym proponować;)
OdpowiedzUsuńMoże mecenas Palikot. Taki żart, sorry:)
OdpowiedzUsuńO, wcale nie żart. Dobrych kilka lat temu uratował księgarnię Czytelnika.
OdpowiedzUsuńale ja osobiście lubię papier, szczególnie zadrukowany czymś ciekawym i po prostu szkoda, że jednak nie:)
OdpowiedzUsuńNo to rozglądajcie się po bogatych znajomych:D
OdpowiedzUsuńw obecnej formie "Płaszcz" nie potrzebuje praw autorskich, a gdyby go drukować z sieci to wtedy już tak?
OdpowiedzUsuńTak sobie tylko kombinuję jak koń pod górkę:)
OdpowiedzUsuńJest jeszcze opcja: zrób to sam;) Ile tu pola do popisu - zdjęcia, szlaczki, dokumenty przeróżnej treści. Plus wybór według upodobań.
OdpowiedzUsuńZbyszku, nie zadawaj kłopotliwych pytań:)) Funkcjonuje na zasadzie dozwolonego cytatu, który nie przekracza iluś tam procent całego tekstu i niech tak zostanie:P Poza tym jest niszowy i nikt o nim nie wie, więc nikt chwilowo nie marudzi, że piratujemy bestseller jego wydawnictwa:D
OdpowiedzUsuńE, jeśli już, to doszło ledwie do plagiatu pomysłu, chyba nic więcej;)
OdpowiedzUsuńJeżeli kiedyś przestanie być niszowy, to wtedy być może łatwo będzie znaleźć chętnego, który to wyda, szczególnie jeżeli by mieć gotowy projekt ze zdjęciami etc. Oby tylko, któreś wydawnictwo nie ukradło pomysłu:) Może zarejestrować jako wynalazek:)
OdpowiedzUsuńNo to nie było pytania i marudzenia, a komentarze można usunąć:)
OdpowiedzUsuńAnia: Lirael przeprowadziła kiedyś szybki risercz i okazało się, że a) angielski Płaszcz sam w sobie jest plagiatem, b) takich antologii to oni mają na kopy i nikt sobie szat nad problemem oryginalności pomysłu nie rozdziera:PP
OdpowiedzUsuńMyślę, że "Płaszcz..." ma szansę zaistnieć szerzej. Gdyby redaktorzy ni byli tacy skromni, mogliby się promować wszędzie i u wszystkich;) Z czasem poszłoby łatwiej.
OdpowiedzUsuńToteż się promujemy:P Na baner na Pałacu Kultury nas nie stać, może faktycznie ten Palikot to byłoby rozwiązanie:))
OdpowiedzUsuńChłopina teraz chyba mocno zajęty, trzeba znaleźć takiego, który chce dopiero kulturalnie (sic!) wypłynąć;)
OdpowiedzUsuńA może kiedyś jakieś małe wydawnictwo sami założycie? Nie będziecie się prosić:)
OdpowiedzUsuńMoże projekt napisać, pieniądze z Uni na rozwój kultury pogranicza. No dobrze, już się nie odzywam:)
OdpowiedzUsuńZbyszek: a zrzutkę na kapitał zakładowy rozpiszemy na Płaszczu:D Zacznijcie już oszczędzać, współakcjonariusze:D
OdpowiedzUsuńJakiego pogranicza? Od kiedy to Wirdżinia Łulf jest pogranicze? Albo ten bubek Dali?:P
A to akurat niezła myśl, tylko wniosek trzeba dobrze napisać;)
OdpowiedzUsuńChroń mnie materio przed unijną biurokracją:))
OdpowiedzUsuńPolska wydaje książkę, więc zdecydowane kresy:)
OdpowiedzUsuńKresy analfabetyzmu może. Przepraszam ojczyznę za złośliwość.
OdpowiedzUsuńTia, Trzeci Świat:) Ale myślcie, myślcie, potrzeba takich rzutkich osób do wyszarpywania kasy:)
OdpowiedzUsuńKiedyś było w pewnym filmie hasło: Kup Pan cegłę!" to może teraz "Kup Pan książkę!". Niezłe hasło dla akcji czytelniczej:)
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuńZbyszek: to przemyśl szczegóły, a teraz zarzuć jakiś przepis literacki:P Sorbet lodowy a la Truman Capote:)
Halo, halo - Anglosasi poradzą sobie i bez nas. Polskie przepisy proszę;) Rosół a la Musierowicz, kurka wodna a la Witkacy. A flaki kto?
OdpowiedzUsuńFlaki a la Tyrmand, po warszawsku:)
OdpowiedzUsuńFasolka ala Herbert, podobno bardzo lubił jadać na dworcach:)
OdpowiedzUsuńNo tak. Ewentualnie a la Wiech. Może być jeszcze Indyk a la Mrożek i fasolka a la Myśliwski.
OdpowiedzUsuńA kisiel ala Kisiel z wody po krakowsku
OdpowiedzUsuńZnaczy się: flaki a la Wiech.
OdpowiedzUsuńKisiel - piękne!;)))
OdpowiedzUsuńByczki w pomidorach a la Chmielewska.
Flaki a la Tyrmand, po warszawsku:)
OdpowiedzUsuńW półmroku wagonu podmiejskiej kolejki błysnął blado nóż. Zły miał ochotę na flaki, świeżutkie, z majerankiem. Czyhał przy drzwiach, przyglądając się wsiadającym. Wreszcie uznał, że nada się na oko dwudziestoletnia dziewczyna w płaszczu z ciuchów. Lubił takie. Powoli poszedł za nią w głąb wagonu. Pusto było, nikt więc nie powinien mu przeszkodzić w konsumpcji. Majeranek przezornie kupił na koszykach i kieszeń wypychało mu apetycznie pachnące zawiniątko.
Czapki z głów;)
OdpowiedzUsuńDziczyzna pieczona ala Myśliwski, Pyzy mrożone ala Mrożek, bigos ala Kapuściński,
OdpowiedzUsuńZe też zapomniałam o Kapuścińskim;)
OdpowiedzUsuńBardziej abstrakcyjnie: ucho od śledzia a la Ożogowska.
Pyzy a la Mrożek (świeże)
OdpowiedzUsuńPyzów mnie się zachciało, więc poszedłem do magister Kupściny, która u nas we wsi reaktor atomowy obsługuje i na prętach grafitowych najlepsze pyzy uwarzyć potrafi. Takoż akurat dobrze trafiłem, właśnie garnek gliniany w kogutki malowany magister do wnętrza stosu atomowego wsuwała, a tak zgrabnie w skafandrze azbestowym wyglądała, że aż mnie ciarki przeszli po kręgosłupie. Pyzy wkrótce wyszły z garnka, bo pod wpływem promieniowania gamma nóżki im rośli, a jak uran był bardziej zanieczyszczony, to i czasem jaką rączkę im wymutowywało. Przeżegnałem się, wyciągłem łyżkę zza cholewy i walić zacząłem pyzy po łbach, żeby ogłuszyć. Takoż i upolowałem sobie kopiastą miskę i do konsumpcji zasiadłem.
Indyk pieczony ala Dąbrowska;)
OdpowiedzUsuń@ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńMuszę się oddalić celem opanowania fizjonomii rozkraczonej w uśmiechu;)
No ładnie, teraz się będę w drodze do domu opędzał od obrazów fizjonomicznego rozkraczenia:)
OdpowiedzUsuńBarszcz ala Wyspiański, chałwa ala Lem
OdpowiedzUsuń@ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTak mię się skojarzyło;)
@Zbyszekspir
To może na deser bułki z cynamonem a la Schulz?
Barszcz a la Wyspiański
OdpowiedzUsuńPanna Młoda:
Barszczu dawajcie, a chyżo, goście głodni czekają.
Gospodyni:
A dyć się grzeje, ino chochoł się słabo pali, a ten tam upiór juchą jeszcze ogień zalewa. Błazny jakieś po kuchni się pętają.
(bije błazna kaduceuszem)
Masz tu kaduceusz polski, tylko mnie nim w barszczu nie mieszaj, cudaku jeden.
Rachela z kąta, tęsknym głosem:
Jaki piękny kolor ma ten barszcz, jak krew zupełnie. Ach, drżeniem mnie przejmuje ten widok, zatracenie przeczuwam.
Grzybki (ewentualnie: pastelowe patery owocowe) a la Witkacy... albo... albo cukier sypki na modłę schulzowską (musze skrzydełka w bonusie).
OdpowiedzUsuńChcę to! ; (
;)))))))))))))
OdpowiedzUsuńSkoro klimaty wiejskie, to dorzucam kaszę ze skwarkami a la Boryna. I miód pitny na sposób czarnoleski.
@ makiwara
OdpowiedzUsuńNa grzybki masz chęć? A gicz dwugłowego cielęcia nie może być?;)
Ej no, samymi nazwami rzucać to nie sztuka. Zgrabne persyflaże, dowcipne parodie, pastisze wyrafinowane proszę pisać:D
OdpowiedzUsuńzacofany.w.lekturze - Waść się marnujesz, do pióra a nie do szabli się bierz, lepsze to pożytki naszej Najjaśniejszej Rzeczypospolitej przynieść może!
OdpowiedzUsuńZbyszku: za dobrze znam swoje ograniczenia, żeby się bawić w literaturę. Dość mamy grafomanów i każdego dnia paru nowych przybywa, a mnie coraz bardziej kusi wycieczka w świat nowości wydawniczych na ebookach:P
OdpowiedzUsuńJam ci jest prosty kmieć co to słowa pisanego nie posmakował. Gdzie mi tam jakoweś fikuśne facecyje wymyślać.
OdpowiedzUsuńNo tak to najłatwiej powiedzieć:P
OdpowiedzUsuńNo dobra, niech będzie sandacz a la Wokulski:
OdpowiedzUsuńPodano sandacza, którego Wokulski zaatakował łyżką. Zgrabnie nałożywszy sobie kawałek ryby, skierował porcyjkę do ust. Już miał zacząć delektować się posiłkiem, gdy napotkał zdumiony wzrok panny Izabeli.
- Musi mnie pan kiedy nauczyć, jak się jada ryby łyżką - rzekła.
- Z dziką rozkoszą - odparł Wokulski, nie rumieniąc się przy tym i nie ulegając zmieszaniu. - Niejadanie ryb łyżką to doprawdy przesąd. Powiem więcej, ostatnią modą paryską jest jadanie wszelkich pokarmów tylko łyżką. Z niewiadomych przyczyn Francuzi zaczęli uważać widelce i noże za obrazę.
Panna Izabela aż poruszyła się na krześle.
- Łyżkę, Florentyno! Łyżkę podaj!
No, no - smakowicie się tu zrobiło!
OdpowiedzUsuńSandacz a la Wokulski palce lizać:))
OdpowiedzUsuńMoże podsekcja kulinarna w "Płaszczu" - "Chochla zabójcy" by się przydala?
OdpowiedzUsuń--> Karolina
OdpowiedzUsuńBo ja lubię kuchnię w książkach;)
--> Zbyszekspir
Dziękuję;) Gdyby więcej lit. polskiej było dostępnej w sieci można by było poszaleć z jadłospisem;)
--> Iza
Myślę o takiej podstronie od jakiegoś czasu, a konkretnie od notki Lirael, w której podała przepis na ciasto E. Dickinson. Zrobiłam i było dobre;) A tytuł "Chochla zabójcy" wymiata;)
Kasza a la Boryna
OdpowiedzUsuńJagna nałożyła kaszę do misy suto okraszając ją skwarkami i serem. Z kąta odezwała się Hanka:
- A nie żałujesz sobie skwarków, kiej pani jaka! A Maciejowi tylkoś syra dała!
Jagna ze spokojem odparła:
- Zajmij się lepiej dzieciakiem, a nie w gary zaglądaj! To zapomniałaś, że Maciejowi cholesterol skoczył i chudo musi jeść!? Tak ci jego zdrowie miłe? Patrzajcie ją, jaka usłużna!
Hanka zamilkła, ale odzyskawszy po chwili rezon rzuciła:
- A garstkę majeranku byś dała, skoro takaś dbająca żona. Nie wiesz, latawico, że wspomaga trawienie!? Za chłopami się uganiać potrafisz, a strawy nagotować to już nie?
- Miarkuj się, Hanka, bo cię chochlą pacnę! Na swoim gospodarzę, to gotuje jak chcę! A innym wara!
Aniu, sandacz i kasza wyborne:) A powstanie strony "Chochla zabójcy" popieram:D
OdpowiedzUsuńCzapki z głów, panie i panowie, czapki z głów. . A może tak zupa a la Zapolska lub polewka a la Sienkiewicz?
OdpowiedzUsuńDabarai: to zapodawaj zupę a la Zapolska:))
OdpowiedzUsuńW tym tygodniu i w następnym mogę tylko pomarzyć o zabawach literackich, ale z ogromnym podziwem przeczytałam Wasze teksty. Są rewelacyjne!!! Mam nadzieję, że to tylko przystawka i ciąg dalszy nastąpi. :)
OdpowiedzUsuńskumbrie w tomacie a la Tuwim ;)
OdpowiedzUsuńzupa cebulowa a la Wisława Szymborska
"Co innego cebula.
Ona nie ma wnętrzności.
Jest sobą na wskroś cebula,
do stopnia cebuliczności.
Cebulasta na zewnątrz,
cebulowa do rdzenia,
mogłaby wejrzeć w siebie
cebula bez przerażenia"
a Joyce to nie powinien czasami magdalenek piec?
--> zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńDziękuję, pierwsze koty za płoty.
Pomysł na Chochlę rodzi się w bólach, coś może z niego wyjdzie.
--> Lirael
Ciąg dalszy zależy od Was;) Okazuje się, że to nie jest takie trudne, zwłaszcza jeśli ma się pod ręką dobry materiał wyjściowy;)
--> Mag
Brawo! A wydawałoby się, że poezję najtrudniej tworzyć;)
Za te magdalenki Proust mógłby się obrazić;) Joyce to może powinien coś na bazie piwa upichcić?
Dzisiaj szpinak a la Dąbrowska
OdpowiedzUsuńBarbara Niechcicowa z łyżką szpinaku w ręce wybiegła z izby.
- Tomaszek! Tomaszek! - wołała szukając syna. - Tomaszek! Tomaszek! Wracaj na obiad! Toć świeży szpinak dzisiaj mamy!
Chłopca nie było ani w domu, ani w ogrodzie. Nie bacząc na błoto i chaszcze Barbara nadal biegała z łyżką.
- Tomaszek! Tomaszek! No chodźże, chłopaku! Szpinak ledwie zblanszowany, jak lubisz! I z czosnkiem, i ze śmietaną! Wracaj, bo stygnie!!!
Chłopiec nie odezwał się. Zrezygnowana Barbara skierowała się w stronę domu. Zanim opadły jej ręce, cisnęła łyżkę ze szpinakiem precz.
No to już wszystko jasne. Gdyby Tomaszek jadał szpinak, byłby grzecznym chłopcem i nie ukradłby broszki. :)
OdpowiedzUsuńNiewykluczone;)
OdpowiedzUsuńo matko, ale wtopa! Ech...to ja Pana Joyca baaardzo przepraszam ,a Pana Prousta zachęcam do pichcenia :)
OdpowiedzUsuńa swoją drogą, ciekawe jak smakują skumbrie w tomacie?
OdpowiedzUsuń--> Mag
OdpowiedzUsuńSama nie próbowałam magdalenek, ale podobno nie są rewelacyjne;( Tak więc może Proust nie będzie pomstował na pomyłkę;)
Smak skumbrii chyba jest łatwy do ustalenia - wystarczy skosztować pierwszej lepszej puszki z dorszem, makrelą etc. w sosie pomidorowym. Mam duży sentyment do tych "rarytasów", mimo że sos pozostawia wiele do życzenia.
ekstra :-)
OdpowiedzUsuńDzięki;)
Usuń