poniedziałek, 28 czerwca 2010

How late it was, how late - James Kelman


To moja ostatnia książka przeczytana w ramach czytelniczego wyzwania "Nagrody literackie" i z satysfakcją stwierdzam, że zakończyło się ono mocnym akcentem. Nie tylko ze względu na formę powieści czyli strumień świadomości zapodany w dialekcie szkockiej klasy robotniczej, na dodatek przeładowany przekleństwami i gniewem, ale również ze względu na bolesne przeżycia głównego bohatera.


Sammy ma 38 lat, teoretycznie jest bezrobotnym budowlańcem, a praktycznie - drobnym przestępcą po kilkuletnim pobycie w więzieniu. Pewnego dnia budzi się pobity i skacowany na ulicy, wdaje się w bójkę i po odzyskaniu przytomności stwierdza, że stracił wzrok. Problemy zaczynają się już od pierwszego kroku - nie umie się poruszać po omacku, nie wie, gdzie się znajduje, nie ma pieniędzy, a co gorsza - kogoś, kto mógłby mu pomóc. Nic dziwnego więc, że na widok osobnika ubranego w przypadkowy strój i zadającego dziwne pytania (np. gdzie jestem?) przechodnie omijają go szerokim łukiem. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Jako że Sammy miał - i raczej nadal ma - kłopoty z prawem, w oczach urzędów jest obywatelem niższej kategorii i tak traktowany jest przez policję oraz służbę zdrowia. I mimo, że główny bohater nie jest sympatyczną postacią, można mu tylko współczuć.

Stopniowo okazuje się, że mężczyzna jest ślepy również w przenośni: jest tak skupiony na sobie, że wielu rzeczy nie zauważa. Dopiero choroba i wiążący się z nią nadmiar wolnego czasu skłaniają go do refleksji. Sammy przyznaje, że stracił wiele szans w swoim życiu i obecną sytuację "zawdzięcza" tylko sobie. Wstyd mu braku kontaktu z synem i rodziną, przeczuwa, że dziewczyna nie wyjechała, a tak naprawdę opuściła go na zawsze. Nie do końca jednak potrafi powiązać pewne fakty, nie dostrzega, w co się wplątał. Właściwie żaden z niego cwaniak, raczej cienias, a jego "soczysta" gadka maskuje niepewność i strach.

Strumień świadomości daje tu niesamowity efekt, można odnieść wrażenie, że Sammy siedzi naprzeciw nas i wylewa z siebie swoją gorzką opowieść. Autor bezbłędnie oddał całą gamę jego odczuć: złość, bezradność, wyobcowanie, upokorzenie i poczucie osaczenia. Myślę, że tekst znakomicie mógłby się sprawdzić jako monodram, ma ogromny potencjał. Główny bohater jest postacią z krwi i kości, potrafi wywołać i irytację, i współczucie, z pewnością nie pozostawia czytelnika obojętnym.

W 1994 r. powieść uhonorowano nagrodą Bookera, co m.in. ze względu na wulgaryzmy wzbudziło kontrowersje.Dla mnie rewelacja.

James Kelman, 'How late it was, how late', Vintage Press, 1998

7 komentarzy:

  1. no prosze - znowu ksiazka w ogóle mi nie znana, ale przyznam, ze booker'ow nie sledze. jak przetlumacza na szwedzki i zachwalaja w prasie, to czytam
    zdecydowanie dobra okladka - nasuwa skojarzenia z tanimi wydawnictwami. w SE ksiazki nurtu robotniczego miewaly podobna grafike

    OdpowiedzUsuń
  2. Elenoir -->

    Warto;)

    sygryda -->

    Na polski też jej jeszcze nie przetłumaczono, a szkoda. Okładka świetna, lubię ascezę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wolę się nie porywać na oryginał, więc pozostaje czekać na polskie wydanie. Szkoda, że żadne wydawnictwo nie wpadło na pomysł (a może wpadło a ja nic o tym nie wiem?), żeby wydać seriami np. zdobywców Bookera, Pulitzera, Orange'a itd (odmiana dość swawolno-dowolna, wiem). Bo też ciekawi, co tak się spodobało innym, że aż nagradzają, prawda? :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Obawiam się, że nie wszystkie Bookery wytrzymałyby próbę czasu;)
    A brak tłumaczeń to zachęta do nauki języków obcych i czytania w oryginale;))))
    A na serio - pomysł przedni. Mnie brakuje książek (nie tylko nagrodzonych) z obszaru niemieckojęzycznego, na szczęście powoli to się zmienia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgadza się, że nie wszystkie książki robią wrażenie po latach, ale jednak z ciekawości chciałoby się popróbować tych wyróżnionych.

    A co do języków - czasami brzmienie słów czy zdań nadaje książce wartość, która po tłumaczeniu znika, ale z drugiej strony ciągle się boję przeoczyć za wiele. Zatem to TYLKO strach i lenistwo są tutaj winne ;)

    Wydawnictwo Literackie ma serię Pisarze Języka Niemieckiego, ale literatura anglojęzyczna nadal dominuje na rynku.

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj, chciałoby się;) Do wyzwania z przekory wybierałam te mniej znane tytuły i z chęcią będę jeszcze w nich grzebać.

    Tak, w tłumaczeniu wiele może zniknąć. Akurat język w recenzowanej tu książce był na pierwszym miejscu i uwierz mi, ja tego gościa słyszałam;) Można to przełożyć, ale miałabym pewnie wrażenie, że czytam np. o kimś z warszawskiej Pragi.

    Ostatnio WAB zaczął też wydawać autorów niem., powoli przymierzam się do "Południcy" Frank. A lit. anglojęzyczna chyba długo nie da się pokonać na rynku;)

    OdpowiedzUsuń