wtorek, 12 lutego 2013

Ostatki à la Klas Östergren

Nadeszła pora semli, trwał największy szał i konsumpcja per capita rosła do kilku semli na dzień; Henry był wysyłany na pielgrzymki przez obce części miasta do legendarnych cukierni ze słynną masą migdałową i czasem nawet dało się zobaczyć, jak chudzielec Leo z apetytem wcina semlę pływającą w ciepłym mleku, nieustannie przy tym dyskutując z bratem o tak podstawowych kwestiach, jak to, że podawane na ostatki ciastka to w gruncie rzeczy najohydniejsze wypieki w historii, ponieważ wydrążona w środku bułka pszenna pierwotnie służyła ponoć za kryjówkę na niepobożne łakocie, a fakt, że obecnie bita śmietana bez skrępowania, niemal dumnie puszy się ponad wszelkie krawędzie, to tylko dowód na dogłębną laicyzację społeczeństwa.

źródło zdjęcia

No, dość tej kulinarnej scholastyki. Nadeszły ostatki. Henry wrócił z ekspedycji. Był pijany, cuchnął piwem i skarżył się na reumatyzm. Jego palce nie nadawały się już do gry. Przy takim cholernym mrozie musiał sięgnąć po alkohol, w stawach mu dosłownie wyło – twierdził.

– Sam posłuchaj – powiedział, przyciskając moje ucho do barku. Cisza jak makiem zasiał, nie słyszałem najlżejszego szmeru. To na pewno dlatego, że zaczyna mi się zapalenie ucha.

W każdym razie przyniósł pudełko semli, a ja uznałem za cud, że przez całą drogę do domu aż z Östermalm zdołał utrzymać w pionie i siebie, i torbę, nie niszcząc przy tym ciastek. W śnieżnej brei na mieście ludzie jeździli na piętach, buksowali i kręcili piruety z torbami albo całymi kartonami semli, a wszyscy z równym zawzięciem i koncentracją. Semli po prostu nie wolno traktować źle. Spłaszczona, przewrócona albo w jakikolwiek inny sposób zmaltretowana semla jest żałosna. Wystarczy minimalny odcisk palca na pudrowej powłoczce i cała przyjemność obraca się w niwecz. Semla musi zachować ortodoksyjnie świeży, nieskalany wygląd. Henry miał absolutną jasność co do semlowej etyki i całą drogę buksował z pudłem ciastek w swoistym chwycie żyroskopowym, gotów poobijać się niemiłosiernie, byle donieść je w znośnym stanie. Zupełnie jak dostawa dragów: święte i drogie.


____________________________________________________________________________

Klas Östergren "Gentlemani" przeł. Anna Topczewska, DodoEditor, Kraków 2010, s. 4-5-406
____________________________________________________________________________

18 komentarzy:

  1. Okrutna:) Jakiś czas temu u Momarty była dyskusja o semlach vel ptysiach vel psysiach, jak mawiał pewien detektyw, a tu proszę, znowu. To podchodzi pod znęcanie się psychiczne:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekałam z tym fragmentem od zeszłego lata, tak podziałał na moją wyobraźnię.;) Poza tym o Tłustym Czwartku było w tym roku dość cicho i poczułam niedosyt. Natomiast ostatki jakby w zaniku.

      Usuń
    2. Wykazałaś się anielską cierpliwością:) Podoba mi się ten obraz noszenia semli podczas ślizgawicy, na szczęście rodzime pączki są mniej wrażliwe na uszkodzenia, chociaż mocno spłaszczony pączek to też już nie to samo.

      Usuń
    3. Taki opis wart był poświęcenia.;) Opis transportu przypomniał mi o eklerach - zniekształcają się już od samego pakowania w papier, zwłaszcza krem. Ale nagniecione pączki to rzeczywiście nie to samo.;)

      Usuń
  2. całe szczęście, żem już po obiedzie, i to z deserem. a ptysie uwielbiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj w klubie.;) Ptysie b. lubię, inne kremowe ciastka zresztą też.;)

      Usuń
  3. One tak smakowicie wyglądają na tym zdjęciu, że chyba byłabym w stanie sama zjeść pół pudełka... o ile nie więcej ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kilka sztuk na pewno pochłonęłabym w try miga.;) Na dodatek nadzienie jest migdałowe, a nie zwykła bita śmietana - kolejny wabik. Jak żyć?!:)

      Usuń
  4. Jak żyć i gdzie smakować :)?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że życie jest zbyt krótkie, żeby się wciąż umartwiać.;)

      Usuń
  5. Na szczęście z pączków i ptysiów to ja najbardziej lubię śledzie:) Wychodzi więc na to, żem ostatkowa staropolska tradycjonalistka!
    (chociaż u mnie bookfa tak zachęcająco pisała o semlach, że może, może bym się i skusiła)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W mojej okolicy tradycja ostatków w ogóle zanikła. Albo jest to wynik przejedzenia w Tłusty Czwartek.;)
      Ja na pewno bym się skusiła na degustację, lubię lokalne smakołyki.

      Usuń
  6. Nieziemskie widoki! A na myśl o migdałowym nadzieniu dostaję ślinotoku. Jednak "semlę pływającą w ciepłym mleku" chyba bym sobie darowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też się wydaje, że w ciepłym mleku byłaby za słodka, ale do czarnej kawy bez cukru pasuje jak ulał. Może trzeba rozważyć wypad do Szwecji?;)

      Usuń
    2. Byłaby za słodka i rozciapana. :( Do Szwecji bardzo chętnie, nie tylko z powodu semli. :) Tymczasem można spróbować upiec namiastkę.

      Usuń
    3. Przepis jest dostępny tutaj.;)
      A do Szwecji można pojechać z wielu powodów, także literackich.;)

      Usuń
  7. dzisiaj to dopiero udręka patrzeć na ten wpis :)Choć z ciepłym mlekiem nie zjadłabym niczego, nawet tej apetycznej semli. A przy okazji, to czy takie słowo w gole w języku polskim istnieje? Nie powinna tłumaczka zamiast semli (czy tez semla?) zaserwować nam swojskiego ptysia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mleko dobre tylko schłodzone, zgadzam się.;)
      Obawiam się, że zwolennicy ptysiów mogliby się obruszyć - semle są jednak inne. Nazwa podoba mi się, kojarzy mi się z imieniem Selma.;)

      Usuń