środa, 6 marca 2013

Kolacja dla dwojga à la Julian Barnes

Pewnego razu zaproponował, że ugotuje dla mnie kolacje. Powiedziałam, że bardzo chętnie przyjmę takie zaproszenie. Zjawiłam się w jego mieszkaniu gdzieś około wpół do dziewiątej wieczorem. Wokół unosił się przyjemny aromat pieczeni, na stole były świece – zapalone, pomimo że nie zapadł jeszcze zmrok – a obok nich miska z hinduskimi przysmakami, serwowanymi zazwyczaj na przystawkę. Na ławie, obok sofy, stał wazonik z kwiatami. Stuart miał na sobie spodnie, które zwykle nosił do pracy, zmienił jednak koszulę, a na wierzch włożył kuchenny fartuch. Jego twarz robiła wrażenie przeciętej na pół: dolna część rozpływała się w uśmiechach i zdawała się niezwykle uszczęśliwiona na mój widok, górna – była pełna niepokoju, czy aby na pewno wszystko się uda.


- Rzadko gotuję - oznajmił. - Ale miałem ochotę przyrządzić coś specjalnie dla ciebie.

Jedliśmy łopatkę jagnięcą, groszek z mrożonek i ziemniaki pieczone razem z mięsem. Powiedziałam, że smakują mi ziemniaki.

- Trzeba je najpierw obgotować - zaczął wyjaśniać z powagą - a potem poskrobać po wierzchu widelcem, zrobić w nich dużo delikatnych rowków - wtedy są bardziej chrupiące po upieczeniu.

Coś takiego musiał podpatrzyć u swojej matki. Poza tym mieliśmy do dyspozycji butelkę całkiem dobrego wina i gdy Stuart brał ją do ręki, by napełnić kieliszki, zakrywał dłonią, metkę z ceną, którą zapomniał wcześniej usunąć. Widziałam, że robi to celowo, z zażenowania. Nagle dotarło do niego, że powinien był zdjąć tę cenę. Czy rozumie pan teraz, co mam na myśli, gdy mówię, że naprawdę się bardzo starał?


A potem nie pozwolił, żebym pomogła mu sprzątnąć. Poszedł do kuchni i wrócił z szarlotką Był ciepły, wiosenny wieczór, a te wszystkie potrawy nadawały się raczej na zimowy posiłek, ale to nie miało większego znaczenia. Zjadłam więc kawałek szarlotki, a potem on wstawił wodę na kawę i wyszedł do łazienki. Wstałam, by zanieść talerze po deserze do kuchni. A kiedy je kładłam na blacie, zobaczyłam kartkę papieru opartą o półkę z przyprawami. Wie pan co na niej było? Specjalny harmonogram:

18.00 Obrać ziemniaki
18.10 Rozwałkować ciasto
18.20 Włączyć piekarnik
18.20 Wziąć kąpiel

i tak dalej, w tym duchu, a pod koniec...

20.00 Otworzyć wino
20.15 Sprawdzić stopień zrumienienia ziemniaków
20.20 Wstawić wodę na groszek
20.25 Zapalić świece
20.30 Przychodzi G!!

Pędem ruszyłam w stronę stołu i usiadłam. Drżałam na całym ciele. Miałam wyrzuty sumienia, że przeczytałam tę kartkę, bo wiedziałam, że Stuart na pewno by pomyślał, ze w ten sposób naruszyłam jego prywatność. Ale treść tej notatki utkwiła wyraźnie w mej pamięci. Każdy następny punkt przemawiał do mnie silniej niż poprzedni. 20.25 Zapalić świece. Ależ, Stuarcie, pomyślałam, nie miałabym zupełnie nic przeciwko temu, żebyś je zapalił dopiero po moim przyjściu. A potem słowa: 20.30 Przychodzi G!! Te dwa wykrzykniki naprawdę ścięły mnie z nóg.

Julian Barnes „Pomówmy szczerze…”, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2002, s. 71-72


30 komentarzy:

  1. "Groszek z mrożonki" - jakżeż skrzętnie zostało to odnotowane!:P Nie jestem pewna, czy dwa wykrzykniki były w stanie zrównoważyć pochodzenie groszku...
    Mnie natomiast ścięła z nóg Twoja staranność w doborze zdjęcia:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście nie wiadomo, kto jest bardziej skrupulatny: Stuart czy Gill.;)
      Zdjęcie starałam się odpowiednio dobrać, mam tylko wątpliwości, czy można kupić mrożony groszek w strączkach.;)

      Usuń
    2. Można na pewno, bo sama kupowałam, tylko nie pamiętam jakiego producenta. Na pewno jest w mieszankach warzyw - z pewnością głębokość uczuć i skrupulatność Stuarta nie powstrzymałaby go przed pracowitym oddzielaniem strączków groszku od marchewki!:P

      Usuń
    3. W zupie udało mi się znaleźć kiedyś strączki groszku, fakt. A co do marchewki - z przepisów anglojęzycznych wynikało, że do jagnięciny często ją się dodaje, razem z groszkiem. Plus estragon. Stuart na pewno oddzieliłby groszek o marchewki, to taki typ człowieka.;) Skoro później codziennie na śniadanie pieczołowicie usuwał pestki z grejpfruta Gill, można założyć, że był skłonny do różnych poświęceń.;)

      Usuń
    4. Tak, miłość potrafi to uczynić! Ja swoim dzieciom wydłubuję pestki z winogron (ale mężowi już nie):PP
      Zaś wracając do menu, wydaje mi się że na Wyspach dość popularne jest też piure z zielonego groszku, także do jagnięciny. Ciekawe kiedy doczekamy się tego, że i u nas będzie można bez problemu dostać to mięso?

      Usuń
    5. Ba! Dla dzieci - wszystko!.;)
      Tak, Brytyjczycy mają ewidentnie słabość do groszku. Jagnięcina też chyba dość często występuje w jadłospisach. W Polsce najczęściej spotykam się z zarzutem, że brzydko pachnie. Ale może na Podhalu jest łatwa do kupienia?

      Usuń
    6. Oby tylko w ostatecznym rozrachunku nie okazała się, bo ja wiem, koziną :P

      Usuń
    7. Konina spalona. Wydało się. Zresztą nawet taka dupa kulinarna jak ja nie dałaby sobie wcisnąć kitu, że końska łopatka jest jednak jagnięcą :)

      Usuń
    8. Myślę, że i ja odróżniłabym łopatkę od łopaty.;)

      Usuń
  2. Nie półtora godziny przed nadzieją na obiad! Te ziemniaczki mnie wzięły :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście kolacyjka w wydaniu finansisty (Stuart) nie przewiduje ekscesów kulinarnych, więc opis zamieściłam bez skrupułów.;)
      Opieczone ziemniaki mogłyby mi starczyć za cały obiad. OK, niech będą z dodatkiem ziół i soli:D

      Usuń
    2. Zawsze byłem zwolennikiem prostoty w posiłkach. Jeśli do wyboru będę miał homara i zsiadłe mleko z odsmażanymi ziemniaczkami, zawsze wybiorę to drugie :P

      Usuń
    3. Całkowicie się z Tobą zgadzam. Zwłaszcza że najpierw musiałabym nauczyć się obsługi homara.;)

      Usuń
    4. Ja to bym go pewnie zaatakował temi recyma :)

      Usuń
    5. Popieram.;) Ale ja to ciężki przypadek jestem, często jem rękami.;(

      Usuń
  3. Chyba nie za bardzo się szarpnął na wino, jeśli miał je otworzyć tylko na pół godziny przed przyjściem Gil, no i ten groszek z mrożonek :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miało dwa lata, oddychało pół godziny, zabobon został spełniony. I coście się tak tego groszku czepili :D

      Usuń
    2. @ Marlow

      I tak świetnie, że wino z butelki, a nie z kartonu.;)

      @ Bazyl

      Masz rację, zamiast groszku należałoby się przyczepić do faktu sporządzenia listy.;)

      Usuń
    3. Dobrze, że to listę zakończył na przyjściu lubej i w dalszej części wieczoru poszedł na żywioł (??). Kto wie co mogłoby tam jeszcze być :E

      Usuń
    4. Racja! Lista pewnie przerodziłaby się w książkę.;) Stuart i żywioł to sprzeczność: to nieśmiały i mało spontaniczny gość.

      Usuń
    5. Z dwojga złego lepiej czepiać się groszku :-) niż spodni, których nie zmienił na jej przyjęcie - wolę nie dociekać, czego jeszcze być może nie zmienił :-)

      Usuń
    6. Stuart raczej w dżinsach nie chodził, może uznał spodnie biurowe za eleganckie.;) I chyba nie liczył na to, że po pierwszej kolacji jego bielizna zostanie poddana oględzinom.;)

      Usuń
    7. Akurat nie myślałem o bieliźnie tylko o skarpetach :-) ale bielizna też może być :-)

      Usuń
    8. Brytyjczycy nie uznają w takich sytuacjach kapci, a tym bardziej chodzenia boso, więc skarpety mogłyby nie wzbudzić sensacji.;)

      Usuń
    9. Chyba, że były trzydniowe. Wtedy mogłyby. Żołądkowe :)

      Usuń
    10. Bazyl, litości! Akurat czekoladą się objadałam.;(

      Usuń
    11. No co, no co? Marlow zaczął :-)

      Usuń
  4. Ciekawe, czy te dwa wykrzykniki spodobały się Gil, czy wręcz przeciwnie. Precyzyjna lista czynności mnie zafascynowała, chyba zacznę sobie takie sporządzać. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najlepiej przekonać się osobiście, czytając powieść.;) Mnie takie znalezisko przeraziłoby.

      Usuń