Na talerzach leżało mięso i dziczyzna. To wszystko, prawdę mówiąc, jadaliśmy wtedy codziennie, ale podanie tego na porcelanowej zastawie, pośród świeżo wypolerowanych świeczników, wyglądało okazale i znacznie różniło się od tego, do czego byliśmy przyzwyczajeni. Mimo iż moja żona wiedziała, że będziemy mieli jednego tylko gościa, rozstawiła osiem nakryć, a butelka wina na środku była przesadnym dowodem staranności, z jaką przygotowała przyjęcie na cześć człowieka, którego od pierwszej chwili pomyliła z wybitną osobistością wojskową. Nigdy nie wyczuwałem w moim domu atmosfery bardziej naładowanej nierzeczywistością.
Strój Adelajdy mógłby okazać się śmieszny, gdyby nie jej ręce (były rzeczywiście piękne i aż nazbyt białe), które równoważyły swoją autentyczną wytwornością pewien fałsz i zbytnią staranność jej wyglądu. Właśnie kiedy on sprawdzał guzik przy kołnierzyku i zawahał się, ja pospieszyłem powiedzieć: „Moja druga Żona, panie doktorze. Twarz Adelajdy spochmurniała, przybrała posępny wyraz. Nie ruszyła się z miejsca trzymając wyciągniętą rękę, uśmiechnięta, ale już nie tym ceremonialnie rozciągniętym uśmiechem, którym witała nas, gdy wchodziliśmy do salonu.
Gość stuknął obcasami jak wojskowy, dotknął skroni końcem wyprostowanych palców, następnie ruszył ku niej.
- Bardzo mi miło - powiedział. Ale nie wymienił nazwiska.
Dopiero gdy zobaczyłem, jak uścisnął, potrząsnąwszy mocno, niezręcznie dłoń Adelajdy, zdałem sobie sprawę z wulgarności i pospolitości jego zachowania. Usiadł na drugim końcu stołu, pośród nowych szkieł i świeczników. Jego niedbały wygląd rzucał się w oczy jak plama zupy na obrusie.
Adelajda nalała wina. Jej początkowe podniecenie zmieniło się w bierną nerwowość, jakby chciała powiedzieć: No, dobrze. Wszystko odbędzie się tak, jak było przewidziane, ale winien mi jesteś wytłumaczenie. I właśnie gdy nalała wina i usiadła przy drugim końcu stołu, podczas gdy Meme podawała zupę, on odchylił się na krześle, oparł dłonie o obrus i uśmiechając się powiedział:
- Niech panienka posłucha, proszę zagotować trochę trawy i proszę mi to podać tak jak zupę.
Meme nie ruszyła się. Spróbowała się uśmiechnąć, ale zrezygnowawszy z tego odwróciła się ku Adelajdzie. Wtedy ona, również z uśmiechem, ale wyraźnie speszona, zapytała go: „Jakiego rodzaju trawę, panie doktorze”. A on swoim ospałym głosem przeżuwającego zwierzęcia:
- Zwyczajną, proszę pani. Taką, jaką jedzą osły.
_____________________________________________________________________________
Gabriel García Márquez "Szarańcza" tłum. Carlos Marrodán Casas, Czytelnik, 1977, s. 72-74
_____________________________________________________________________________
_____________________________________________________________________________
I ta trawa to jedno z tych pytań, na które literatura nie daje odpowiedzi:(
OdpowiedzUsuńZa to jakie pole do popisu dla czytelnika.;)
UsuńO ile będzie mu się chciało popisywać :P
UsuńWidzę, że bez marchewki na zachętę będzie ciężko.;)
UsuńBacika raczej:) Podebatuję, jak najbardziej, w kwestii jedzenia trawy jakoś wyobraźnia mi nie chce współpracować, myślałem, że autor coś wyjaśni, a tu nic:(
UsuńO tak, autor mało wyjaśnia. Czekałam na wyjaśnienie rozruchów, a tu tylko półgębkiem (albo półpiórkiem) się o nich wspomina.
UsuńIchni czytelnik pewnie wie, o co chodzi. Mnie bardziej zdziwiła ta zmarnowana szarańcza, tyle o niej i nagle pf, nie ma. Stanowczo tam się coś w szwach rozlazło. Chyba znowu będę malkontentem:P
UsuńW przypadku szarańczy będę polemizować, ale dopiero w piątek.;)
UsuńJasne:) A opis posiłku skromniusi, skąpawo się jadało u pułkownika:)
UsuńZa to elegancko, przynajmniej tego dnia.;) Może jedzenie dla Marqueza to rzecz drugorzędna, nie uściślił, jaką zupę podano.;)
UsuńNo właśnie:) Jedno pewne: nie była z trawy:P
UsuńObstawiam jarzynową.;)
UsuńKartoflankę, pomidorową?
UsuńZwłaszcza kartoflankę.;)
UsuńJa przyznaję, że czytając o trawie oniemiałam i zastanawiałam się, czy to jakiś żart.
OdpowiedzUsuńDoktor do końca życia źle się odżywiał. Potem jadł tylko jarzyny z własnego ogródka.
Książka bardzo dobra. Podobała mi się o wiele bardziej niż dziennik pana Wilka :)
Mnie też "Szarańcza" podobała się bardziej niż "Dom nad Oniego".
UsuńCo do trawy - ludzie jedzą tak różne rzeczy, że trawa wydaje mi się znośnym dziwactwem.;)
Do tego fragmentu jeszcze nie doszłam, ale do strony 55 nie zanosiło się, że będzie cokolwiek o jedzeniu, a tu proszę! Chyba nieco przyspieszę, bo ciekawi mnie, czy dostał tę zupę, czy nie?:P
OdpowiedzUsuńZaś co do opisów posiłków: jakoś Marquez mi się z nimi nie kojarzy. Trochę czytałam, ale żadne szczególne opisy ucztowania nie utkwiły mi w pamięci. Jedzenie jest chyba dla niego zbyt realne, a zarazem za mało magiczne:)
Zakładam, że dostał.;) Marquez nie stawia kropki nad "i".
UsuńMasz rację, autor chyba nie przywiązywał większej wagi do jedzenia, choć brzuszek ma całkiem, całkiem.;)
Z opisów jedzenia w książkach Marqueza utkwiły mi w pamięci tylko sceny z "Opowieści rozbitka" pokazujące, jak biedny rozbitek próbował zjeść surową mewę oraz... buta.
UsuńAle takie posiłki trudno nazwać ucztą.
Brzuszek pisarza rzeczywiście niemały :)
Za jakiś czas na pewno przeczytam "Opowieść rozbitka", może być ciekawa. Wydaje mi się, że "Miłości w czasach zarazy" mogłyby trafić się jakieś opisy posiłków, główna bohaterka pochodziła z bogatego domu, więc może i smacznie jadała.;)
Usuń"Nigdy nie wyczuwałem w moim domu atmosfery bardziej naładowanej nierzeczywistością." - dla takiego zdania warto przełknąć nawet trawę. :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się.;) Proza realistyczna, a jednak - przynajmniej w moim odczuciu - przypomina sen.
UsuńW dodatku sen pachnący jaśminem. :)
UsuńI kilkoma innymi rzeczami też.;)
Usuń