To musi być COŚ, mieć idola w rodzicu. Osobę, która imponuje wiedzą, jest alfą i omegą, ostatnią wyrocznią. Nawet jeśli nie potrafi skręcać w lewo podczas jazdy samochodem albo znaleźć miejsca noclegowego późno w nocy w górach. O wiele ważniejsze są światy, które przed dzieckiem odkrywa ojciec. Oraz swoboda i zaufanie, którymi potrafi obdarzyć nastolatka.
Tak naprawdę figura ojca posłużyła narratorowi książki za pretekst do opowieści o samym sobie i o tym wszystkim, co go ukształtowało. Z racji wczesnej śmierci matki był to głównie ojciec, z racji urodzenia się pod koniec lat 60-tych – również PRL. Dojrzewanie głównego bohatera zbiega się z dogorywaniem socjalizmu, i tak jak z hukiem upada system polityczny, tak z hukiem w dorosłe życie wchodzi Wojtek, któremu krótko po maturze rodzi się dziecko. Dwie dekady później dojdzie do kolejnego ważnego „rozjazdu”: Wojtek zacznie podróżować w przeciwnym kierunku niż jego ojciec, aż do momentu zmiany warty. Schorowany, starszy pan zacznie wymagać stałej opieki i kontroli syna, obaj mężczyźni zamienią się rolami.
Książkę Staszewskiego można czytać jako opowieść o różnych obliczach ojcostwa, a co istotne - obliczach niepoddanych retuszowi. O rzeczach przykrych pisze się tu wprost, braki i słabości (także własne) nazywa się po imieniu – bez eufemizmów i dorabiania filozofii. W rezultacie powstał bardzo ciekawy i prawdziwy portret czterdziestolatka, a przy okazji drobiazgowy obraz epoki, bez której nie byłoby przecież dzisiejszego Wojciecha. Napisany zgrabnie i z pomysłem (choć chwilami zbyt efekciarsko), „Ojciec.prl” zdecydowanie zasługuje na uwagę.
______________________________________________________
Wojciech Staszewski „Ojciec.prl”, Wyd. Agora, Warszawa, 2012
______________________________________________________
Staszewskiego kojarzę teraz głównie z afery, jaka wywołał jego wpis na blogu, że go nie stać na spędzenie weekendu za granicą za 4 tys.
OdpowiedzUsuńSkoro mówiz, że to coś więcej niż klepanie w klawiaturę kolejnego pismaka, to może się rozejrzę, przynajmneij będę na czasie...
O tej "aferze" nie słyszałam.
UsuńJestem mile zaskoczona stylem Staszewskiego, od strony formalnej ta książka jest b. dobra. A że pisze o czasach i rzeczach, które dość dobrze pamiętam, tym lepiej mi się czytało. To trochę jak wycieczka do muzeum PRL-u.;)
To jest wpis: http://staszewskibiega.blox.pl/2013/02/Nie-jestem-dziennikarzem-Jestem-Wojtek-Staszewski.html
Usuń" Afera" zaś była głównie na FB, więc trudno mi podać linki, bo tam wszystko przepada w czeluściach.
Wspólnota pokolenia (no +/-, bo ode mnie Staszewski jest z dekadę starszy) robi jednak swoje. Trochę tak było z Dziewczynami z Portofino też:).
Iza, czytasz w moich myślach - również myślałam o "Dziewczynach z Portofino".;)
UsuńBardzo dziękuję za link, poczytam w wolnej chwili.
Iza, słowo "pismak" nie jest fajne. Pozdrawiam, Staszewski :-)
OdpowiedzUsuńTo jest świetna książka. Długo na nią się czaiłam w biblio, aż w końcu ją dopadłam. Bardzo dobrze napisana, no i nie bez znaczenia jest fakt, że się te rzeczy pamięta mniej więcej ze swojego życia:)
OdpowiedzUsuńJa się nastawiałam na opis zmagań z chorobą ojca, a otrzymałam zupełnie inną historię.;) Ale nie żałuję.
UsuńCałkowicie się z Tobą zgadzam - fajnie czyta się o czasach, które się zna.;)
Kiedy książka się ukazała i przeczytałam gdzieś jej fragmenty (pewnie w Gazecie, bo gdzieżby indziej), miałam ochotę po nią sięgnąć. Potem mi przeszło, chyba właśnie przez ten wątek "chorobowy". Poza tym, pomimo tego że też coś tam pamiętam z tych czasów, mam wrażenie że te parę lat, które dzieli roczniki mój i autora, to w tym przypadku naprawdę dużo (miałam to już przy okazji lektury Vargi, a z tą książką chyba byłoby podobnie).
OdpowiedzUsuńMnie wątek chorobowy interesował na zasadzie oswajania tematu. Liczę się z tym, że mogę być kiedyś w podobnej sytuacji co Wojtek, a poza tym wśród znajomych jest kilka podobnych przypadków.
UsuńZastanawiałam się właśnie nad tym, jak odbiorą tę książkę osoby urodzone np. po 1985 r. Czy ten PRL będzie ich interesować czy potraktują wspomnienia W. jako coś egzotycznego i zupełnie obcego? A trzeba przyznać autorowi, że "gadżety" epoki wyliczył precyzyjnie.;)
wygląda na idealny prezent dla zaangażowanego ojca ;)
OdpowiedzUsuńRaczej tak.;)
UsuńBycie ojcem w czasach PRL-u to było spore wyzwanie, oprócz ponadczasowych talentów trzeba było mieć rozwinięty instynkt łowiecki - te ciągle polowania na wiktuały, papier toaletowy, etc. Ostatnio poraziło mnie to lubelskie zdjęcie. Jednak wyraźna jest przewaga liczebna pań. :)
OdpowiedzUsuńU mnie polowała głównie mama, bo jednak zdobycie żywności było wtedy najważniejsze. Ale głodna i bosa nigdy nie chodziłam.;) Ojciec był od spraw samochodowych, wyposażeniowych, tak więc na pewno mógł się wykazać podczas wyjazdów.
UsuńZdjęcie poraża, tak. Do dzisiaj pamiętam kłębowisko ludzi w sklepie mięsnym (i na zewnątrz) w centrum W-wy. Ale to jednorazowe dla mnie zdarzenie.