Nagle, jakby trąba powietrzna zapuściła korzenie w samym środku miasteczka, zjawiła się kompania bananowa, a w ślad za nią szarańcza. Wymieszana, wrzaskliwa szarańcza, złożona z odpadków ludzkich, resztek z innych miasteczek; plewy wojny domowej, która wydawała się coraz bardziej odległa i nierzeczywista. Szarańcza była bezlitosna. Zatruwała wszystko zbełtaną wonią tłumów, odorem wydzielin skóry i skrytej śmierci. W niespełna rok rozrzuciła po miasteczku zgliszcza wielu wcześniejszych od niej katastrof, rozsiała po ulicach swój zagmatwany bagaż odpadków. A odpady te, błyskawicznie, w oszałamiającym, nieoczekiwanym rytmie burzy, zaczęły oddzielać się, indywidualizować, by to, co było uliczką ograniczoną z jednej strony rzeką, a z drugiej zagrodą dla zmarłych, przemienić z czasem w odrębne, splątane miasteczko, wzniesione z odpadków innych miast.
Pytania na dziś:
1. Jak oceniacie „Szarańczę”? Co stanowi o atrakcyjności tej prozy, a co przeszkadza w odbiorze?
2. Debiut Marqueza to zwykły realizm czy już realizm magiczny?
3. Co do powieści wnosi narracja trzyosobowa?
4. Dlaczego Waszym zdaniem doktor odmówił zajęcia się rannymi? Czy zasłużył na odmowę pochówku?
5. Czy przy założeniu, że tytuł odnosi się do szarańczy ludzkiej, jest on adekwatny do treści? O czym według Was jest ta powieść?
6. Czy chętnie sięgacie po literaturę iberoamerykańską? Czy są książki z tego obszaru kulturowego, które zrobiły na Was szczególne wrażenie?
7. Miejsce na Wasze pytania
Zapraszam do dyskusji.
1) marquez pisze tak naturalnie, jak inni oddychają. Natomiast ja pogubilam sie w tym, co w zasadzie miał do powiedzenia.
OdpowiedzUsuń2) Zwykły. Ale mocno metaforyczny.
3) Różne punkty widzenia. Plus postać chłopca wzbudzała we mnie niepokój. cd
Ładnie powiedziane: Marquez pisze tak naturalnie, jak inni oddychają. Zgadzam się. Można nie wiedzieć, o co chodzi autorowi, ale w tej prozie nie znajduję nic sztucznego.
UsuńCzekam na ciąg dalszy.;)
cd. 3. A niepokój wynikał z tego, że przez te nawiązania do tragedii antycznej, i przez moje wcześniejsze doświadczenia spodziewalam się, że honorowe zachowanie dziadka doprowadzi w ostatecznym rachunku do ostracyzmu całej rodziny w społeczności, w tym także tego wnuka, który widac było,ze nie kuma o co chodzi.
UsuńNatomiast pod koneic jakoś te obawy się rozwiały, cała akcja zaczęła wyglądać na taką, która obędzie się bez konsekwencji dla przyszłych pokoleń. No ale to tylko moje odczucia.
4. Oficjalnei dlatego, że przeciez nie miał nostryfikowanego dyplomu. A nieoficjalnie- mam wrażenie, że lubił wkładac palec między drzwi.
Usuń%. jeśli jako szarańczę rozumiemy te tabuny napływowych - to tak średnio. Chyba, że w jakiś pokrętny sposób odnosi się to do postawy doktora, w nim było coś mało ludzkiego a bardziej atawistycznie zwierzęcego (czy może nawet owadziego),: skupienie na włąsnych potrzebach i to najniższego rzędu, brak manifestowanych wyższych uczuć...
UsuńPkt na górze to oczywiście 5.
Usuń6. teraz już nie tak często. Vargasa Llosę mam przeczyatnego prawie w komplecie, trochę liznęłam GGM własnie (100 lat, Miłość w czasach zarazy, Kronika zapowiedzianej śmierci). Dawno temu panią Allende (czytałąm po angielsku równolegle z panią Steel, więc teraz mi się obie panie pomieszały). Fuentes- podobały mi się wszystkie szczęśliwe rodziny, reszta mam wrażenie, że się zestarzała.
Ostatnio stronię trochę, nie pasuje mi ta "magiczność". Natomiast mam taki plan, że poczytam trochę w ramach wyzwania Południowa Ameryka i przyjrzę się biografiom twórców, a zwłaszcza ich uwikłaniom okołopolitycznym. To chyba speyfika regionu, że prawie każdy ma coś za uszami w tej dziedzinie i chętnie sprawdzę na reprezentatywnej próbie co:).
cd. 6. A mój faworyt to Rozmowa w katedrze MVL. Zakochałam się w niej kilkanaście lat temu i ostatnio przy potórce wcale się nie rozczarowałam.
Usuń7. Moje pytanie: kim w zasadzie był doktor?
Usuń~ Iza
Usuń7.
Postać niezwykle tajemnicza!
Pułkownik dopiero po kilku latach uświadamia sobie, że nie zna jego imienia, my też go nie poznajemy do końca powieści. Brak jakichkolwiek informacji o jego przeszłości, jak sugerowała Monia, możemy wnioskować, że nie była sielankowa. Jeszcze większy mętlik myślowy powstaje wówczas, gdy czytamy, że nikt nie sprawdził jego kwalifikacji do wykonywania zawodu, równie dobrze mógł być sprytnym hochsztaplerem, który udając lekarza. Sprawia wrażenie osoby, która przed kimś lub przed czymś uciekła i schroniła się w Macondo. Może uciekał przed samym sobą? Azyl okazał się złudny, doktor nadużył gościnności pułkownika i uległ namiętności, a raczej instynktownym potrzebom, bo w jego relacjach z Meme nie widać ani grama czułości. Ostateczny upadek i jako człowieka, i jako domniemanego lekarza to odmowa udzielenia pomocy rannym.
Teraz pomyślałam, że może ta odmowa wynikała z tego, że po prostu bał się, że zostanie zdemaskowany brak jego medycznej wiedzy, którą markował w bardziej sprzyjających okolicznościach.
Mnie nawiązanie do antyku zachęciło, po czym się okazało, że zostało potraktowane symbolicznie. Ale żalu nie mam, w książce jest dużo innych smaczków.
UsuńCo do "Rozmowy w katedrze" całkowicie się zgadzam, chętnie bym ją sobie kiedyś powtórzyła.
Biografie pisarzy latynoskich to świetny pomysł. Co mi przypomina, że mam autobiografię MVL i warto ją wreszcie przeczytać.;)
Doktor pewnie lubił wkładać palce między drzwi, ale to chyba wynikało z jego stosunku do mieszkańców Macondo, których miał w niskim poważaniu. Mógł postępować inaczej, bo nie liczył się z ich zdaniem.
@ Lirael
Mnie też się wydaje, że doktor przed czymś uciekał. Ale czy obawiał się, że zostanie zdemaskowany? Hm, chyba nie dbał o to.
Aniu: z autobiografii MVL da się niestety czytać tylko co drugi rozdział (dosłownie). Utknęłam w połowie:(
UsuńAutobiografia! Dzięki, że mi przypomniałaś:).
UsuńChoć może się faktycznie okazać, że zabuksuję na tym temacie, bo "Listy do młodego pisarza" np. zaczęłam i odłożyłam na świętego nigdy:).
A to moje skojarzenie z postacią doktora:
http://www.sciaga.pl/tekst/92678-93-uczynki_milosierne_wzgledem_ciala_i_duszy
A najbardziej dotyczy to wzajemnego stosunku doktora i pułkownika.
Wypłynęło mi z pamięci jakiś czas po przeczytaniu.
I tak mi przyszło do głowy: pułkownik mógł wykazać się całą masą dobrych uczynków z listy nr 1 i niektórymi z listy nr. 2. W zasadzie wygląda na to, że dzięki doktorowi mógł nieco podszlifować swoje człowieczeństwo i wznieść je na wyższy poziom (bo to są nei tylko cnoty chrześcijańskie ale i ogólnoludzkie, choćby to grzebanie zmarłych - ważne też bardzo w czasach antycznych).
Natomiast z innymi ludźmi, z którymi się doktor spotykał, było odwrotnie. Z żony pułkownika np. udało mu się po latch wydestylować małostkowość i dewocję, podobnie z mieszkańców miasteczka.
Mam takie wrażenie, że był katalizatorem niektórych zmian.
Natomiast, jeśli lecimy dalej terminologia chemiczną- jego lustrzane odbicie- Szczeniak- to (o ile dobrze pamiętam inhibitor : łagodzący, koncyliacyjny, tłumiący ogień a nei dolewający do niego oliwy.
@ momarta
UsuńProszę Cię, nie strasz mnie.;)
@ Iza
Doktor jako katalizator zmian to ciekawy trop. Na pewno wprowadził do miasteczka sporo fermentu, nie jestem tylko przekonana, czy ożywczego.;) Ze Szczeniakiem mam problem, wydaje mi się, że pod pewnymi względami był b. podobny do doktora.
Ania: ja nie straszę, ja lojalnie uprzedzam:) Moja przyjaciółka miała dokładnie tak samo, tyle że jej udało się dobrnąć do końca (choć w zasadzie do połowy, bo też czytała co drugi rozdział).
UsuńIza: w trakcie lektury też pomyślałam o "umarłych grzebać" i "podróżnych w dom przyjąć", choć nie przeprowadziłam aż tak dogłębnej analizy jak Ty:)
~ Iza
UsuńPrzywołane przez Ciebie uczynki miłosierne idealnie pasują do pułkownika, jego relacje z doktorem były nacechowane właśnie tym wszystkim, co jest na liście. Można by właściwie odhaczyć punkt po punkcie. Doktor niestety nie docenił tego, co mu ofiarowano. Albo nie potrafił tego zrobić.
Wydaje mi się, że religia odgrywa w tej powieści bardzo ważną rolę, na przykład problem grzechu i kary. Zresztą podobnie było w "Sto lat samotności".
Bardzo jestem ciekawa, jak na religię zapatrywał się sam Marquez.
@ momarta
UsuńLepsze parzyste czy nieparzyste rozdziały?:)
Mnie się przypomniało określenie "ostatnia posługa" - wiele mówi moim zdaniem.
ad 1. Dość dawno nie czytałam nic Marqueza, więc większość wrażeń z poprzednich lektur ulotniła się. Na tyle ile pamiętam, mogę jednak stwierdzić, że "Szarańcza" nie zachwyca. Czytało mi się ją dość dobrze, choć nie do końca dałam się wciągnąć, a i w zasadzie w żadnym momencie (może poza samym początkiem) nie wzburzyła się we mnie krew. Żadnych większych emocji.
OdpowiedzUsuńW odbiorze przeszkadzała mi mnogość niedomówień. W zasadzie każdy wątek był ich pełen. O ile w opowiadaniach może to być zaletą, o tyle tutaj - męczy i zniechęca.
Wadą jest też długość opowieści. Za mało w niej treści na powieść, za dużo na opowiadanie. Wyszło coś pośrodku, ni to, ni sio.
Mnie podczas lektury "Szarańcza" też nie zachwyciła, ale im więcej o niej myślę, tym więcej w niej smaczków znajduję. Np. taki wstęp - jak dla mnie genialny.
UsuńNiedomówienia również mi przeszkadzały, ale doszłam do wniosku, że to celowy zabieg. Moim zdaniem podkreślają niesamowitość sytuacji.
Niemniej cała powieść trochę męczy i dzięki temu łatwiej wczuć się w położenie Izabeli i jej synka.;)
Nie wiem, może to dlatego że od razu zabrałam się za opowiadania, ale ja smaczków w "Szarańczy" widzę mało. W opowiadaniach owszem są, bardzo mi się zresztą podobają, ale tu? Męczy mnie jednak przeczucie, że należałoby teraz od razu przeczytać jeszcze "Sto lat samotności", a wiele elementów układanki wskoczyłoby na swoje miejsca...
UsuńNiesamowitość sytuacji? Czy ja wiem? Najbardziej niesamowita była dla mnie chyba sceneria niby wymarłego i wyprażonego upałem miasteczka, w którym za firankami, czy czymkolwiek co w Macondo mają, czają się... no właśnie, kto?
Właśnie tę niesamowitość miałam na myśli.;) Czają się, ale czy wyjdą za protestować?
UsuńMam jak Ania - im więcej o książce myślę, tym mi się wydaje ciekawsza. Teraz skojarzenia idą mi w stronę traktatu moralnego.
Usuń~ Iza
UsuńWydaje mi się, że to jest bardzo dobry kierunek.
Zazwyczaj podczas tych dyskusji każdy odkrywa w omawianej książce coś, czego sam wcześniej nie dostrzegł - za to je lubimy:))
UsuńJa niestety traktatu moralnego nie widzę. Oczywiście, można nadać "Szarańczy" taki sens, są ku temu pewne przesłanki, ale mam wrażenie, że przypisujemy Marquezowi intencje, których nie miał.
ad 2. W porównaniu z napisanym mniej więcej w tym samym czasie zbiorem opowiadań jest to niewątpliwie realizm, choć mam wrażenie że dla nas, wywodzących się z całkiem innego kręgu kulturowego, nie do końca zrozumiały.
OdpowiedzUsuńIm więcej czytam o realizmie magicznym, tym więcej dostrzegam go w "Szarańczy", choć czytałam z założeniem, że to zwykły realizm.;) Może to pisarska wprawka.;)
Usuńad 3. Narracja trzyosobowa pozwoliła nadać temu formę powieści, bez niej nijak nie dałoby się rozciągnąć tej historii na 150 stron:) Poza oczywistym stwierdzeniem, że pokazuje trzy różne punkty widzenia, trzech całkiem różnych osób, dla których cała historia oznacza coś zupełnie innego, nie mam siły zastanawiać się nad innymi znaczeniami:)
OdpowiedzUsuńZwykle wprowadzenie wieloosobowej narracji służy przedstawieniu tej samej historii z różnych punktów widzenia. A tu jedyną osobą, która wie cokolwiek o doktorze i jego dziejach, jest pułkownik. No może coś tam i córka. Chłopiec jest zbędny. Chociaż faktycznie Isabela i chłopiec ciekawie opowiadają o samej atmosferze okołopogrzebowej. Ale w gruncie rzeczy, to przychylam się do Momarty - wata i wypełniacz:)
UsuńMnie też się wydaje, że postać chłopca i Izabeli jest zbędna. Oprócz informacji dot. pogrzebu wnoszą do całości tylko jedno: pokazują, jak b. są od siebie oddaleni. Mam wrażenie, że wszyscy troje mało o sobie wiedzą, każdy żyje własnym życiem.
UsuńI jeszcze: po co autor wprowadza np. postać Maritna? Czy historia jego małżeństwa z Izabelą ma znaczenie?
Martin jako kolejny wypełniacz?:) Czułem się czasami tak, jakby Marquez stanął przed jakimś wielkim obrazem, pełnym detali i przedstawiającym COŚ, wyciachał z niego na oślep coś mniej więcej przypominającego kwadrat i mi rzucił: tu trafił się nos, tam kawałek ucha, a ty sobie z tego czytelniku ułóż historię:P Detale narysowane świetnie, barwy piękne, o zapachach nie wspomnę, ale ja nie lubię takich zabiegów.
UsuńNie wydaje mi się, żeby chłopiec i Izabela byli zbędni, obydwoje są równie ciekawi jak pułkownik i doktor, może nawet bardziej. Mam wrażenie, że "Szarańcza" jest też powieścią o przemijaniu i o śmierci, dzięki chłopcu i Izabeli Marquez pokazuje reakcje ludzi w różnym wieku na śmierć.
UsuńBez Martina nie byłoby wątku romansowego, poza tym to kolejna tajemnicza postać. :) I jeszcze jeden przykład niezbyt ciekawych rzeczy, jakie siedzą w ludziach i w sprzyjających okolicznościach wyłażą na zewnątrz, jak szarańcza. W ogóle diagnoza człowieczej natury w wykonaniu Marqueza nie nastraja zbyt optymistycznie.
Fabularnie są zbędni, ja jako płaz przyziemny wymagam choćby śladowej fabuły:P Swoją drogą i o chłopcu, i o jego matce spokojnie mogłyby powstać oddzielne opowieści. A tak na marginesie: wśród tych wszystkich niedopowiedzeń Martin wygląda nader płasko, moim zdaniem. Niby pojawia się nie wiadomo skąd, taki tajemniczy Don Pedro, a potem się okazuje zwykłym łowcą posagów:(
UsuńJest jednak mały, maleńki cień szansy, że on nie był łowcą posagów. Izabela mówi: "Minęło dziewięć lat, ale nie to jest przyczyną pozwalającą mi sądzić, że był oszustem. Nie mam prawa przypuszczać, że małżeństwo było dla niego jedynie manewrem, mającym przekonać mnie o jego dobrej woli."
UsuńCynicznie stwierdzę, że to złudzenia zakochanej kobiety. Albo kobiety, która nie chce przyznać sama przed sobą, że była tylko środkiem do zawładnięcia majątkiem tatusia. Chociaż nie powiem, też bym wolał, żeby Martin nie okazał się łowcą posagów, było coś w tej postaci.
UsuńChyba przeczę sam sobie z tym Martinem:) Zapowiadał się, ale autor chyba nie docenił jego potencjału. Zresztą w ogóle jak na tak krótką formę za dużo tu bohaterów, za dużo pobocznych wątków.
UsuńWspomniane przeze mnie gdzieś tutaj powiadanie nie napawa optymizmem co do walorów Martina. W piątym miesiącu Izabelowej ciąży był okropnym typem! Poza tym protestuję przeciwko nazywaniu tego wątku "romansowym". To ma być romans?!
UsuńLirael: ja nie za bardzo dostrzegłam w powieści reakcje na śmierć. Owszem, trup był, średnio estetyczny, ale ani Izabela, ani jej syn nie byli specjalnie refleksyjni. Mam jednak wrażenie, że to kwestia latynoskiego podejścia do śmierci, jakżeż innego od naszego.
Martin wyjechał z teczką podpisanych przez pułkownika obligacji, przyrzekając, że wróci, jak tylko przeprowadzi finansową operację. Mógł zagarnąć pieniądze, ale równie prawdopodobne jest to, że pieniądze stracił i może uważał, że okryje się hańbą, jeśli wróci na tarczy. Oczywiście to tylko gdybanie.
UsuńMartin miał przyczynić się do świetności miasta, wyjechał w konkretnym celu z podpisami pułkownika na dokumentach. Stąd wynikała sympatia pułkownika dla przyszłego zięcia. A że przy okazji rozkochał w sobie Izabelę...
UsuńRównie dobrze mógł dostać w głowę i stracić pamięć - możliwości są nieograniczone:) Pytanie tylko, po co w ogóle Martin został wprowadzony do książki, tak samo jak koledzy wnuka pułkownika, opowieść o kobiecie z plebanii i samym plebanie. Chyba że, tak jak sugerowała Momarta, uznamy, że Marquez pisał kawałkami jakąś rozległą powieść i po przeczytaniu wszystkich jego utworów uzyskamy pełny obraz spraw:)
UsuńMoże jednak Marquez uznał, że nie zamierza podawać czytelnikowi wszystkiego na tacy i niech tenże dopowie sobie ciąg dalszy według uznania.;)
UsuńA co z księdzem? Kolejna postać ważna w mieście, ale potraktowana skrótowo.
Myślę, że w tym szaleństwie jest jednak metoda i momarta może być bliska prawdy. Zatem do dzieła, czytajmy pozostałe dzieła Marqueza.;)
~Momarta
UsuńReakcja Izabeli:
"Martwi mnie śmieszność, jaka jest w tym wszystkim. Niepokoi mnie myśl, że po jakimś czasie będziemy musieli wyjść na ulicę, iść za trumną, która w nikim nie wzbudzi nic prócz zadowolenia".
Reakcja chłopca to notowanie w pamięci szczegółów niecodziennej sytuacji z fotograficzną precyzją:
"Mój dziadek cały czas chodził po pokoju. Zebrał jakieś przedmioty i włożył je do trumny. Znowu popatrzyłem na mamę, miałem nadzieję, że mi powie, dlaczego dziadek wrzuca te rzeczy do trumny. Ale mama siedzi bez ruchu w czarnej sukience i wydaje się, że usiłuje nie patrzeć w to miejsce, gdzie leży umarły. Ja też chcę to zrobić, ale nie mogę. Ciągle się w niego wpatruję, dokładnie go oglądam."
Lirael: według mnie chłopiec (czy on miał w ogóle jakieś imię?) bardziej zajmował się myśleniem o Abrahamie niż o tym, czego był świadkiem. Owszem, notował szczegóły, bo cóż innego miał robić, skoro był zmuszony tam siedzieć?
UsuńA przytoczona przez Ciebie reakcja Izabeli dla mnie nie wskazuje na jakąś pogłębioną refleksyjność. Martwi ją śmieszność. Czyja?
Reakcją są nie tylko refleksje wyrażone słowami. Zachowanie chłopca wydaje mi się dość naturalne jak na kilkulatka, który został zmuszony do udziału w smutnej uroczystości na cześć człowieka, który nie był bliską osobą. Warto wspomnieć o jego chęci ucieczki i bólu brzucha. Imię chyba nie padło, w każdym razie nie pamiętam. Co do Izabeli myślę, że dostrzeżenie śmieszności w pogrzebie, w całej tej sytuacji, nie jest banalną reakcją.
Usuń~ Ania
UsuńMyślę, że Szczeniak jest ważniejszy niż może się pozornie wydawać. Kilka razy autor podkreśla jego ogromne fizyczne podobieństwo do doktora (czyżby obydwaj byli synami Aurelia, który ich wyposażył w listy polecające i skierował do Macondo?), a jednocześnie mają charaktery zupełnie odmienne, tak jakby byli awersem i rewersem. Może chodzi o dwoistość natury człowieka, w którym jest coś z anioła, ale też coś z bydlęcia?
Całkowicie się zgadzam, że Szczeniak to ważna postać i znalazł się w powieści nie bez powodu. Przybył do Macondo tego samego dnia co doktor, wstawił się za nim, podobnie jak doktora wyniszczała go bliżej nieokreślona choroba. I ta rozmowa w chwilę potem, gdy się poznali. W nim samym jest coś dwoistego.
UsuńCo do zachowania chłopca na pogrzebie - myślę, że jest jak najbardziej prawdopodobne.
Zgadzam sie z Lirael że chłopiec i Izabela nie są zbędni - oprócz oczywistego pokazania sytuacji z róznych punktów widzenia, ich komentarze oddają atmosfere wydarzenia -chlopiec opisuje ze szczegółami to co się dzieje, zastanawiam się czy bez nich równie mocno odczuwalibyśmy ten oblepiający upał, złowrogą ciszę, zawieszenie, oczekiwanie. Mam wrażenie że autor tak plastycznie ukazuje chłopca, że mnie samej zaczynało być duszno i niewygodnie :) w końcu każdy z nas wie jak to jest gdy w jakiejś ważnej / poważnej sytuacji zaczyna nas boleć brzuch, jest nam słabo itd.
Usuń~ Ania
UsuńFaktycznie, a jego przezwisko budzi kolejne zwierzęce skojarzenia.
~ Monia
Tak, chłopiec skupia się na tu i teraz, z wyjątkiem wspomnień z zabaw z kolegami, natomiast Izabela przebywa raczej w świecie wspomnień i zranionych uczuć. Na moją wyobraźnię też bardzo działały relacje chłopca, a już zwłaszcza ostatnie strony.
4. Przykro mi bardzo, może jestem tępa i nieoczytana, ale nie mam pojęcia czemu służyła postać doktora i jaką głębię miała nam sygnalizować. Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie.
OdpowiedzUsuńOdnośnie odmowy pochówku - chyba nikt na to nie zasługuje, jednak w rzeczywistości Macondo wszystko wygląda inaczej, więc pewnie i racje przemawiające za takim zachowaniem by się znalazły.
Coś prezentujemy zaskakującą zgodność dziś:)
Usuń@ momarta
UsuńMyślę o kwestii pochówku (także w kontekście przeczytanego właśnie reportażu Ostałowskiej o sprawie grobu żołnierza UPA w Polsce) i myślę, że to nieludzkie odmawiać komukolwiek miejsca na cmentarzu. Nawet zbrodniarzowi.
ZWL: kiedyś musiał nadejść taki dzień:P
UsuńAnia: no właśnie. Choć to przecież do dziś w praktyce często stosowany środek prymitywnej ludzkiej zemsty - na zmarłym lub na tych, którym na zmarłym zależało.
Zemsta, zawiść, żal - jak najbardziej. Dla mnie odmowa pochówku to świadectwo o nas samych. Gdyby trzymać się nakazów wiary dominującej w Polsce, powinno się wybaczać wszystkim bez wyjątku, tymczasem nawet księża o tym czasem nie pamiętają.
UsuńW Szarańczy religia ta sama co u nas, ale jednak Szczeniak pokazany jest jako ten, który sprzeciwiłby się takiemu postępowaniu. Choć już jego następca, ojciec Angel odesłał Pułkownika do zakładu oczyszczania miasta...
UsuńTrochę na marginesie - katolicyzm w Ameryce Południowej jest b. różny od naszego. Głęboki, owszem, ale też towarzyszy mu silna wiara w duchy. To mogą być dusze zmarłych, albo jakieś dziwne stwory rodem z mitologii.
UsuńSzczeniak z pewnością przywołałby społeczność Macondo do porządku, ale pamiętajmy, że to dość niekonwencjonalny ksiądz.;) Moim zdaniem to bratnia dusza doktora - zgorzkniały, zobojętniały, z własnym kodeksem zasad. Gdyby się poznali wcześniej, być może, gwiżdżąc na mieszkańców M., staliby się kompanami do kart i do wina - tak ich postrzegam.;)
Właśnie dlatego pisałam wcześniej o tym, że to zupełnie inny kręg kulturowy i my możemy mieć problem z przypisaniem należytego sensu czemuś, co dla mieszkańców Karaibów jest oczywiste.
UsuńPostaci księży zazwyczaj mają u Marqueza istotną rolę do odegrania i rzadko kiedy są tuzinkowe. Typowi księża, tacy jakich my znamy pojawiają się tylko incydentalnie (jak ojciec Angel), a Marquez nie poświęca im większej uwagi.
Na pewno mamy problem z pełnym ogarnięciem Macondo.;( Ciekawe, co potrafią dostrzec w nim Kolumbijczycy.
UsuńBędę musiała zwrócić uwagę na księży u Marqueza, dzięki za podpowiedź.;)
5. Innego wytłumaczenia tego tytułu niż ten, że odnosi się on do ludzi (pracowników kompanii bananowej, jak sądzę) nie znajduję. Do treści ma się on moim zdaniem nijak. Myślę jednak, że czytanie "Szarańczy" solo, w oderwaniu od innych utworów Marqueza, zubaża jej odbiór. Nie pamiętam "Stu lat samotności", bo czytałam je na studiach, albo pod koniec liceum, ale pod wpływem polskiej przedmowy do "Szarańczy" sięgnęłam po opowiadania Marqueza, znajdując tam wiele macondowych tropów, na czele z opowiadaniem "Monolog Izabeli patrzącej na deszcz w Macondo", traktującym o Izabeli, będącej w piątym miesiącu ciąży z synem, z Martinem jeszcze u boku. Mam wrażenie, że Marquez postanowił pobawić się ze swoimi czytelnikami, wymyślając Macondo-puzzle i dawkując je przez szereg lat. Dla mnie nie jest to więc powieść o kimś, czy o jakimś zdarzeniu, a jeden z elementów historii o jednym z dziwniejszych miejsc na ziemi.
OdpowiedzUsuńTaaa. No właśnie - ta ludzka szarańcza to mógł być fajny element, spodziewałem się, że odegra jakąś rolę, a nie tak: przyjechali, byli, pojechali, a historia się toczy gdzieś obok.
UsuńMnie się wydaje, że szarańcza odbija się w zachowaniu całej reszty: doktora, księdza, pułkownika i Izabeli.
UsuńAniu: w jaki sposób się odbija? Zwłaszcza w zachowaniu pułkownika?
UsuńA rebours.;) Pułkownik wciąż robi to, co w jego uznaniu należy zrobić. Im większe naciski ze strony miasteczka, z tym większym uporem robi swoje. A jednak sytuacja, w jakiej się znalazł, i w jakiej postawił córkę i wnuka, jest skutkiem działań "szarańczy", która doprowadziła do upadku moralnego ludności. Można nie być częścią takiej hałastry, ale mieszkając w jednej wiosce, nie sposób od niej uciec.
UsuńMam wrażenie, że szarańcza jest jak choroba, która wszystkich dotyka, tylko u niektórych się nie uaktywnia.
Momarto: jaki tytuł ma ten zbiór opowiadań
UsuńMonia-w2: mam wydany przez Muzę zbiór po prostu pod tytułem "Opowiadania", obejmujące kilka wydawanych wcześniej osobno zbiorów. To opowiadanie o którym wspomniałam pochodzi ze zbioru "Dialog lustra".
UsuńAnia: trudno się z Tobą nie zgodzić:)
Już się bałam, że nadinterpretuję.;)
Usuń6. Ostatnio z kręgu ibero czytam wyłącznie Llosę, który ujmuje mnie stylem i poczuciem humoru. Nie przerobiłam jednak większości sztandarowych latynoamerykańskich powieści, w tym ani "Jesieni patriarchy", ani "Gry w klasy", czy wreszcie "Rozmowy w katedrze". Nie znając hiszpańskiego, nie mogę być tego pewna, ale mam wrażenie, że popularność tej literatury jest w dużej mierze wynikiem tego, że mamy znakomitych tłumaczy - poczynając od Zofii Chądzyńskiej, przez mojego ulubionego Carlosa Marrodana Casasa do Filipa Łobodzińskiego.
OdpowiedzUsuńFakt, tłumacze nam się trafili znakomici. Myślę, że ta literatura jest nadal dość popularna z racji dawnego boomu i jego wspominania.;) Nie bez powodu chyba Muza w serii Salsa nawiązuje do dawnej szaty graficznej.
UsuńLlosa to dla mnie numer jeden w tym obszarze, kiedyś czytałam go ciągiem. Z Marquezem i Cortazarem bywało różnie, z pomniejszych zapamiętałam głównie "Pocałunek kobiety pająka" Puiga.
Marzą mi się przekłady młodszych autorów, a zwłaszcza autorek.
A masz kogoś konkretnego na myśli? Dość dobrze promowany jest Junot Diaz (chyba nawet coś kupiłam, tylko jeszcze nie przeczytałam), z hiszpańskojęzycznych (choć nie latynoamerykańskich) też Marina Mayoral (czytałam jedną książkę i podobała mi się).
UsuńKonkretnych nazwisk nie znam (musiałabym chyba czytać po hiszpańsku stosowną prasę:)), po prostu brakuje mi świeżej krwi.;) Mam nadzieję, że wydana ostatnio "Severina" Rosy będzie miłą odmianą.
UsuńPrzez krótki czas Wyd. Mucha Nie Siada promowało młodszych autorów z tego kręgu, ale najwyraźniej się zwinęło. Niemniej "Ogrody Kensington" Fresana to rzecz przednia.
Co do Diaza masz absolutną rację, był promowany. Podobno coś nowego niedawno napisał (opowiadania?), liczę na szybki przekład. Mayoral nic nie czytałam, może polecisz mi tę, którą czytałaś?
Mayoral czytałam "Prawie doskonała". Podobał mi się i pomysł, i jego wykonanie, nie mówiąc już o tym, że bohaterką jest matka dwóch synów:P
UsuńCo do reszty: pewnie jakby głębiej poskrobać, znalazłoby się i więcej. Ja jednak nie mam czasu na aż tak dogłębne śledzenie rynku książek.
Teraz przypomniało mi się, że do tego kręgu kulturowego należałoby dorzucić Bolano, choć do "młodej krwi" nie można go niewątpliwie zaliczyć (nic nie czytałam, ale to co czytałam o jego książkach nieco mnie przeraża).
Ja czytałam dwie książki Mayoral: "Życie oddać i duszę" i "Smutny to oręż, co nie broni się słowem". Mimo pompatycznie brzmiących tytułów polecam.
UsuńMayoral wpisuję na listę, a Bolano jak najbardziej pasuje do kat. "świeża krew". Plus Vallejo, który również czeka na półce.
UsuńŚwieża, jak świeża. Ostatnio wydaje głównie pośmiertnie;)
UsuńVallejo kompletnie nic mi nie mówi.
Tak, w przypadku Bolano mówienie o świeżej krwi jest niemal nietaktem.;(
UsuńAd 1: Szarańcza jest idealnie nijaka: zapowiada się na początku jakiś suspens, tajemnica, jest dziwny doktor, są napływowi mieszkańcy i potem się okazuje, że to się ze sobą nie łączy. Nic się nie wyjaśnia, mamy jakieś tropy donikąd, trochę egzotycznej atmosfery i w sumie nic specjalnego. Za to zapachy są ładnie opisywane:)
OdpowiedzUsuńMoże na tym psikus polega: po lekturze czytelnik zostaje z niczym, zupełnie jak mieszkańcy wioski po odejściu szarańczy.;) Mieli nadzieję na prosperitę, a nastąpiła prawie katastrofa.
UsuńCałkowicie się zgadzam co do umiejętności opisu. Zapachy, głosy, upał - to daje się odczuć. Nawet to wyczekiwanie za firankami.
Zapachy odmalowane pięknie, na przykład ""drobna, nieznacząca, a jednak niezmierna aktywność rozmarynu i tuberoz, gorejących wewnątrz pustynnej godziny".
UsuńCoś w tym jest: miałem nadzieję na ciekawą historię, a faktycznie zostałem się z zapachem starych kufrów:) Umiejętności opisu tu wydają się dopiero w zalążku, odczuwałem niejaki niedosyt tych opisów, później Marquez był śmielszy.
UsuńKufrów? Według mnie tej książce zapach jaśminu miesza się z zapachem rozkładających się zwłok.
UsuńCzyli największe wrażenie zrobiły na mnie jednak sceny w domu doktora, o tych kufrach była tam mowa parę razy:) Jakie zwłoki się rozkładały? Chyba nie zdążyły:)
UsuńZapach jaśminu w moim przypadku stłumiły zapachy ludzkie: potu, starości, zwłok. Do tego zapach dawno niewietrzonych pomieszczeń, pełnych kurzu i śmieci.
Usuń~ Zacofany w lekturze
UsuńIzabela mówi o gnijących zwłokach pułkownika w trumnie, więc chyba zdążyły, sprzyjała im w tym upalna pogoda.
Oczywiście doktora, nie pułkownika.
UsuńIzabela jest histeryczka, a w tym napięciu nerwowym różne rzeczy mogły jej się zdawać.
UsuńObjawów histerii Izabeli nie zapamiętałam.
UsuńAle siłą spokoju też nie była:)
UsuńObawiam się, że bez siły spokoju nie czekałaby wytrwale przez dziewięć lat na Martina, ufnie wierząc, że jest niewinny. A w czasie tej dziwnej uroczystości trudno było uniknąć napięcia - na własne oczy widziała, jak bezwzględni są mieszkańcy Macondo i miała świadomość, że ich złość może się obrócić przeciwko pułkownikowi i jego najbliższym, a był z nią synek.
UsuńJa raczej uważam ją za dość bezwolną istotę: czekała, bo taki los porzuconej żony, co innego miała do roboty?
UsuńJa też będę bronić Izabeli - żadna z niej histeryczka. Powiedziałabym, że wszystko dusi w sobie. Pewnie nikt z mieszkańców nie domyśliłby się, że wciąż z takim sentymentem wspomina Martina.
Usuń~ Zacofany w lekturze
UsuńBezwolną? Wydaje mi się, że to wierne czekanie wymagało dość silnej woli, biorąc pod uwagę, jej wiek (z moich obliczeń wynika, że miała 19 lat, kiedy Martin zniknął) i że na przykład wśród awanturniczej i pozbawionej skrupułów szarańczy zapewne byli panowie, którzy chętnie dotrzymywaliby jej towarzystwa i dostarczali różnych rozrywek.
~ Ania
Może wręcz potajemnie szydzono z jej naiwności.
Początkowo na pewno z niej szydzono, ale po 7 latach raczej uznano temat za zamknięty.
UsuńAd 6: Średnio chętnie. Ambitnie przerobiłem Sto lat samotności i sporo innych Marquezów i nic mnie tak do końca nie zachwyciło. Moim zdaniem on jest bardzo nierówny, a stałe obracanie się w kręgu Macondo mnie trochę irytuje. Lepiej chyba jest z Llosą, chociaż on też się zwykle rozłazi gdzieś w trzech czwartych, jak go cała ta magiczność zaczyna ponosić, jak w Ciotce Julii. Pochwała macochy i Zeszyty don Rigoberta natomiast bardzo mi się podobały.
OdpowiedzUsuń"Ciotkę Julię" połknęłam wręcz, tak mi się podobała. Ale magiczności nie kojarzę, raczej znakomitą przeplatankę.;) A "Pantaleon..." nie podobał Ci się? "Miasto i psy", "Zielony dom" też dobrze się czyta.
UsuńMarqueza niby czytałam, ale chyba nigdy zbytnio się nie polubiliśmy. Wolę już raczej Cortazara, bardziej urozmaicony.
W Ciotce się w końcu zaplątałem w te wszystkie wątki, chyba nie skończyłem. Natomiast pamiętam, że było zabawne miejscami. Pantaleona słabo pamiętam, głównie pomysł. Za to Łeb hydry Fuentesa odstraszył mnie chyba niemal od razu.
UsuńSam tytuł Fuentesa może odstraszyć.;)Ale pamiętam okres, kiedy jego Cosa ostra była na ustach wszystkich.;)
UsuńFuentesa coś czytałam, ale nie wiem co i nie pamiętam, czy mi się podobało (czy to już powinno się leczyć?). Odnośnie Llosy mam tak jak Ania - magiczność? gdzie? Męczą mnie trochę jego nowsze książki, ale starsze są niemal bez wyjątku rewelacyjne.
Usuń@ momarta
UsuńOtóż to, nowszy Llosa to już nie to, co kiedyś. Nobel mu się słusznie należał, ale znacznie wcześniej.;)
Może czytałyśmy Dianę Fuentesa, bo oprócz tytułu też nic nie pamiętam?:(
1.
OdpowiedzUsuń"Szarańcza" bardzo mi się podobała. W prozie Marqueza ubóstwiam przemieszanie liryzmu i prozy, baśniowości i realizmu, i to właśnie znalazłam w tej powieści. w odbiorze nie przeszkadzało mi nic, podobało mi się niespieszne poznawanie bohaterów.
2.
Magia to może za dużo powiedziane, ale powieść jest naelektryzowana poezją, chwilami brzmi jak wiersz, na przykład we fragmencie, w którym powtarzają się słowa o karmieniu Izabeli. Zupełnie oczarował mnie jaśmin, którego zapach pojawia się w powieści kilkakrotnie jako baśniowy symbol ciągłej obecności pierwszej żony pułkownika: "Z jaśminami jest to samo co z ludźmi, którzy po śmierci wychodzą w nocy i włóczą się." (s. 62)
1. Ja zostawiłam sobie za mało czasu, stąd brak możliwości na delektowanie się lekturą. Niemniej kilka fragmentów czytałam kilka razy, zwłaszcza wstęp. Pod względem stylu "Szarańcza" jest dla mnie znakomita.
Usuń2. Jaśmin, do tego kazania księdza z kalendarza, zupa z trawy, mężczyzna przypominający kogoś, kogo nazwisko trudno sobie przypomnieć, itd. Podobnych elementów jest tu więcej i wydaje mi się, że to można podciągnąć pod realizm magiczny.
Moim zdaniem Marquez sprawdza się najlepiej w powolnej lekturze, połączonej z delektowaniem się. Fabuła, której tak bardzo się wczoraj oberwało, to jeden z kawałeczków smakowitego tortu. :)
UsuńJak dla mnie, to mało smakowitości w tym torcie, te kilka opisików arcydzieła cukierniczego nie czyni:)
UsuńMnie otumaniły opary jaśminu i popadłam w pełen zachwytu stupor. :)
UsuńFaceci są upośledzeni zapachowo:P
Usuń@ Lirael
UsuńRzadko piję alkohol, ale do tej lektury wolałabym sączyć coś mocniejszego. Na dodatek nie z kieliszka, ale z małej szklaneczki z grubego szkła (pięknie - jest dopiero 9.08, a mnie suszy;)).
~ Ania
Usuń:D Ja takich ciągot nie odczuwałam, ale w czasie lektury kilka razy było mi duszno i dosłownie czułam rozpalone słońce, co biorąc pod uwagę mróz i śnieżycę za oknem (wczoraj ogłoszono w Lublinie stan klęski żywiołowej) dawało efekt dość oryginalny.
Czyli można uznać, że Marquez potrafi czarować.;)
UsuńTak, w moim przypadku skutecznie. :)
Usuń3.
OdpowiedzUsuńWielogłosowa narracja pozwala obejrzeć opisywane wydarzenia oczami trzech różnych osób: mężczyzny, kobiety i dziecka, są to również przedstawiciele trzech różnych pokoleń. Każdy zwraca uwagę na coś innego i opowiada przy okazji swoją historię, to wszystko czytelnik otrzymuje w formie elementów układanki, którą samodzielnie musi skomponować w całość.
4.
Doktor wcześniej odmówił też pomocy chorej Meme.
Jego zachowanie z biegiem czasu zaczęło przypominać problemy kogoś, kto ma ciężką depresję, może popadł w totalne zobojętnienie i nie zależało mu już kompletnie na niczym. Może po wielu latach nieuprawiania zawodu bał się, że sobie nie poradzi. A może to była zwykła gnuśność, w którą stopniowo popadł? Moją uwagę zwróciło to, że nieustannie mówi się o zwierzęcości w kontekście doktora, takich fragmentów jest wiele, chociażby pamiętna uczta z trawą. Tak jakby zacierała się granica między człowiekiem a zwierzęciem.
3. Również jestem zdania, że doktor mocno podupadł na zdrowiu (pułkownik wspomina coś o ruinie człowieka). Poza tym wydał mi się osobą oschłą i zasadniczą, ale trzeźwo patrzącą na świat. Chyba b. nie lubił ludzi.;(
UsuńCelna uwaga a propos zezwierzęcenia. To b. mi pasuje do tezy, że "Szarańcza" jest o tym, co element napływowy zrobił z mieszkańcami miasteczka. (Choć doktor też był "napływowy").
Lirael: według mnie doktor tylko pozornie odmówił Meme pomocy - on jeden wiedział bowiem, że jej dolegliwości to tylko wynik ciąży, a tu nie ma czego leczyć. Poza tym wziął jednak na siebie odpowiedzialność za nią, zamieszkując razem z nią.
UsuńNajprościej jest tłumaczyć jego zachowanie depresją (tylko czym spowodowaną?) lub wręcz chorobą psychiczną. Czy to nie jest jednak zbyt proste? W każdym razie jak na Marqueza:)
No nie wiem, nader dziwne wydaje mi się to, że nawet nie chciał jej zbadać, upewnić się, czy wszystko w porządku. Pomijając kwestie etyczne takiego zachowania lekarza Meme była częścią rodziny pułkownika, choć traktowaną z wyższością. Na tych ludziach rozkosznie pasożytował przez kilka lat. Poza tym rodzina pułkownika była autentycznie zaniepokojona tym, co działo się z Meme i takie zlekceważenie ich przerażenia wydaje mi się czymś dziwnym.
UsuńWymieniłam kilka możliwości, nad którymi się zastanawiam, depresja nie jest tą jedyną.
Wydaje mi się, że doktor doskonale znał stan zdrowia Meme i wiedział, że nie ma się nad czym rozczulać. Czy nie podobnie potraktował pułkownika, kiedy bez badania zalecił mu kurację i ta, o dziwo, poskutkowała, podczas gdy inni lekarze liczyli się ze śmiercią? Doktor był specyficzną osobą, do tego schorowaną. Podejrzewam, że odmówił pomocy rannym ze względu na poczucie bezsilności, nie z zemsty czy niechęci.
UsuńSzczerze mówiąc dla mnie zlekceważenie Meme było prawie tak samo odpychające jak nieudzielenie pomocy rannym. To była kobieta, którą przynajmniej teoretycznie powinien był się opiekować, nie tylko jako lekarz, ale również jako mężczyzna. Plus totalne zlekceważenie prośby ludzi, od których przez wiele lat dostawał darmowy wikt i opierunek, nie dając w zamian kompletnie nic.
UsuńTeż uważam, że doktor znał stan zdrowia Indianki i wiedział, że nie ma się nad czym rozczulać. Meme źle się poczuła, gdy podawała posiłki - zapewne widok jedzenia i zapachy spowodowały u niej mdłości, czyli rzecz całkiem normalną podczas ciąży.
UsuńMomarto, moim zdaniem w życiu doktora było wiele wydarzeń, które mogły spowodować depresję. Obcy, którzy przybyli do miasteczka, pozbawili go pracy i pacjentów, nic więc dziwnego, że poczuł się rozczarowany i rozgoryczony. O depresji świadczy fakt, że unikał ludzi, całymi dniami nic nie robił, nie dbał o higienę oraz stał się bardzo podejrzliwy - uważał, że mieszkańcy miasteczka chcą go utruć. Zachowywał się coraz bardziej dziwnie.
Poza tym on od początku był mrukiem i miał chyba problemy w kontaktach z ludźmi. Mieszkańcy miasteczka od początku traktowali go podejrzliwie i z dystansem, nawet wtedy, gdy leczył ich i gdy starał się być lubiany.
Koczowniczko: zgadzam się z tym, o czym piszesz. Dla mnie jednak mimo wszystko całość jest zarysowana zbyt hasłowo, aby móc wyciągać jakieś wnioski. A już najważniejsze zdarzenie, które spowodowało odwrócenie się całej społeczności od doktora to w tej powieści niemal fatamorgana.
UsuńNiewątpliwie kryje się za nim jakaś tajemnica, być może jakieś straszne przeżycia (z wojennych czasów?), które sprawiły że stał się takim dziwadłem (bo inaczej trudno go nazwać).
5.
OdpowiedzUsuńMam wątpliwości, czy tytuł odnosi się tylko do napływowej ludności, choć najczęściej w tym kontekście pada to słowo. Zastanawiam się, czy to nie jest przypadkiem nawiązanie do biblijnej plagi egipskiej, coś w rodzaju kary za to, co zrobił doktor, a raczej za to, czego nie zrobił. Do tego jego postępowanie wobec pułkownika, który bezinteresownie udzielił mu gościny, i przede wszystkim wobec Meme i jej nienarodzonego dziecka.
Myślę, że to może być nawiązanie do Biblii. Przy tym wszystkim zastanawia mnie pewność siebie doktora w sprawie Meme i jej dziecka - sugeruje, że to nie musiało być jego dziecko.
UsuńA z pułkownika to jest gość!:)
Jest jeszcze biblijne imię "Abraham". :)
UsuńWłaśnie, to chyba niezbyt popularne imię w Ameryce Południowej?:)
UsuńZdecydowanie nie brzmi latynosko. :)
UsuńMam bardzo mieszane uczucia. Chyba trochę nastawiłam się na Marqueza, jakiego pamiętam sprzed lat. Czytałam dawno temu "Sto lat samotności" i byłam pod wielkim wrażeniem. A "Szarańcza" jakoś do mnie nie przemówiła. Czytając czułam, że to Marquez, bo jego styl trudno pomylić z innym autorem, ale nie był to do końca ten "mój Marquez" (mam nadzieję, że wyraziłam się w miarę jasno:)
OdpowiedzUsuńW ogólnej ocenie dałam "Szarańczy" 3/6. Podobało mi się nawiązanie do Antygony i początek całej historii, ale po drodze zgubiłam chyba sens. Sytuację ratowała ta narracja trzyosobowa, która pozwoliła mi spojrzeć na opowieść z różnego punktu widzenia i spowodowała, że nie odłożyłam jej na dobre. Najbardziej skupiłam się na Izabelli i mnie akurat wątek Martina nie przeszkadzał, chociaż nie do końca rozumiem, jaki był zamysł autora w jego kwestii. Może po prostu miał "uzupełnić" jej postać.
Co do literatury ibero, mam ostatnio oko na Somozę.
Problem "Szarańczy" polega na tym, że porównania ze "Sto lat samotności" są natychmiastowe i nieuniknione, u mnie też tak było, a już chociażby ze względu na mniejszy rozmach wypada bardziej blado.
Usuń"Sto lat samotności" czytałam tak dawno temu, że uniknęłam porównań. Dzwoniło tylko przy nazwisku Buendia i nazwie miasteczka.;) I im dłużej dyskutujemy, tym bardziej "Szarańcza" mi się podoba.;)
Usuńad1: Marqueza czytałam ostatni raz chyba w liceum - dobrych już kilkanaście lat temu - "szarańcza" zachęciła mnie, żeby do niego wrócić. Mimo, że - jak czytam - wielu narzeka, mnie się podobało. Ciekawa forma, ciekawy język, a przede wszystkim atmosfera - tajemnicy, zagrożenia, obezwładniającego upału. Pomimo tego, że może detali, pobocznych i nierozwiązanych wątków zbyt dużo; pomimo tego, że zazwyczaj nie przepadam gdy autor pozostawia zbyt wiele wątków niewyjaśnionych - akurat tutaj mi to nie przeszkadzało.
OdpowiedzUsuńad 2: Nie pamiętam już dokładnie " definicji" realizmu magicznego, ale trochę tej magii u Marqueza było - doktor jedzący trawę, tajemniczy gość znikąd przyjęty w domu jak gość długo oczekiwany.
ad3: Narracja trzyosobowa sprawia, że opowieść jest bardziej "atrakcyjna" - moim zdaniem pokazuje również kunszt autora - pokazać to samo na trzy sposoby, wczuć się w myśli dziecka, młodej matki i pułkownika. Najbardziej podobały mi się fragmenty, w których tak wyraźnie widać różnice w postrzeganiu np. dziadek, który się potyka i dziadek, którego według chłopca, ktoś potrąca.
Świetna uwaga o różnicach w postrzeganiu wydarzeń! Wydaje mi się, że chłopiec jest skoncentrowany głównie na sobie, on odbiera świat bardzo zmysłowo, Izabela patrzy na wszystko emocjonalnie, a pułkownik występuje jako strażnik moralnego ładu.
Usuń@ monia-w2
UsuńCałkowicie się zgadzam w kwestii atmosfery, formy i języka. To nie jest proza oniryczna, a jednak momentami przypominała mi sen, właśnie za sprawą tajemniczych i dziwnych zdarzeń. Przyjmuję, że tak działa realizm magiczny.;)
Fakt, cała trójka postrzega wydarzenia inaczej. To są trzy osobne historie, momentami tylko się zazębiają. Ciekawie byłoby przeczytać je jako osobne utwory.
~ Ania
UsuńDla mnie właśnie to przemieszanie głosów było kapitalnym pomysłem, podkręcającym atmosferę tajemniczości i niedomówień. Zaczynał się rozdział i trzeba było chwili na to, żeby zorientować się, kto właśnie opowiada.
O tak, był nawet taki moment, że dopiero po całej stronie zorientowałam się, kto mówi.;( Pomieszanie głosów i brak linearności b. mi się podobały.
Usuńad 4: z doktorem to dziwna sprawa - nie dość, że człowiek znikąd, dziwny, to jeszcze ta trawa :> podejrzewam, że odmowa pomocy ( zarówno rannym jak i Meme) wynikała z jego wcześniejszych doświadczeń - jakiejś traumy, może coś wydarzyło się na wspomnianej wojnie. Doktor jawi się jako człowiek zacięty, wręcz bezwzględny - jak człowiek, który dużo w życiu przeszedł i to coś zmieniło jego psychikę.
OdpowiedzUsuńad5: szarańcza pojawia się w odniesieniu do napływowej ludności, która "nawiedziła" Macondo, doprowadziła do jego upadku i opuściła miasto. Dla mnie to kolejny dziwny wątek - zarysowany, niedokończony, możliwe że sygnalizuje jakieś "głębsze treści" dla czytelników z tego samego kręgu kulturowego lub osób znających lepiej historyczno-polityczne aspekty ojczyzny autora.
ad6; do Marqueza napewno chętnie wrócę, pamiętam że kiedyś zaczytywałam się w Allende - bardzo mi się podobało (chociaż jak dla mnie "dom dusz" pozostaje wyjątkowym przypadkiem gdy film podobał mi się trochę bardziej niż książka - może dlatego, że najpierw oglądałam a później czytałam)
Z racji wykonywanego zawodu doktor miał nieustanny kontakt z ludźmi z Macondo, poznał ich mentalność na wylot i zapewne doskonale wiedział, jak społeczność oceni jego zachowanie wobec rannych. Tym bardziej dziwi jego decyzja.
UsuńOglądałam "Dom dusz", rewelacja.
W pewnym momencie pomyślałam, że zupa z trawy była przejawem autoironii doktora. Może jednak uważał się za osła? Bo kiedyś wierzył w ludzi, a z biegiem lat uznał, że są podobni do zwierząt, łącznie z nim samym?
UsuńPrzyłączam się do fan clubu "Domu dusz", za każdym razem robi na mnie duże wrażenie.
~ Ania
UsuńAutoironia wymaga dystansu i poczucia humoru, a on był według mnie pozbawiony tych cech zupełnie. Bardzo możliwe, że sobą gardził i właśnie nie uważał się za istotę ludzką. Samobójstwo jest chyba przejawem największej nienawiści wobec samego siebie, jaką w ogóle można sobie wyobrazić, a on się powiesił.
Lirael: zaproponowana przez Ciebie interpretacja wydaje mi się najbardziej prawdopodobna. Jeszcze raz podkreślam jednak, że ja kompletnie nie rozumiem i nie czuję tej postaci.
Usuń~ Momarta
UsuńWydaje mi się, że Marquezowi właśnie chodziło o to, żeby czytelnik próbował rozwikłać zagadkę ze świadomością, że prawidłowych odpowiedzi może być kilka.
@ Lirael
UsuńPrzekonałaś mnie.;) Może nie autoironia, ale złe zdanie na własny temat.;(
Myślę, że samobójstwo popełnia się także wtedy, gdy nie widzi się sensu dalszej egzystencji. To nie musi być nienawiść do siebie.
6. Niedawno wypowiadałam się na temat literatury iberoamerykańskiej, więc nie chciałabym się powtarzać. To wciąż dla mnie terra incognita, lubię ją coraz bardziej, ale jednocześnie mam świadomość, że tylko ślizgam się po powierzchni.
OdpowiedzUsuńDo Llosy chyba miałam pecha. Ani "Pochwała macochy", ani "Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki" nie rzuciły mnie na kolana.
"Sto lat samotności" Marqueza to było dla mnie objawienie, uwielbiam. Ogromnie się cieszę, że przede mną "Opowieść rozbitka", bo z opinii Koczowniczki wynika, że czeka mnie czytelnicza fiesta.:)
Cortazara właśnie nieśmiało nadgryzłam i na tym się nie skończy, bardzo mi się podoba.
Przepadam za Borgesem i właśnie sobie uzmysłowiłam, że muszę sobie przypomnieć jego opowiadania, bo się za nimi stęskniłam. :)
Rzeczywiście, pisarski świat latynoamerykański zdecydowanie zdominowany jest przez panów.
"Opowieść rozbitka" też już wpisałam na listę do przeczytania. Od lat nurtuje mnie niejaka Poniatowska, podobno jej książka "Do sępów pójdę" jest b. dobra. Borges jest jak na mój gust zbyt mało realistyczny.;(
UsuńLirael, czytałam dokładnie te same książki Llosy co Ty i wrażenia miałam podobne do Twoich :)
UsuńLlosa to pisarz nie dla mnie. Z literatury iberoamerykańskiej najbardziej lubię Marqueza. Moje ostatnie spotkanie z Allende to "Suma naszych dni" i niestety rozczarowałam się. Cortazara, Borgesa ani Somozy jeszcze nie znam :)
~ Ania
UsuńTytuł mało zachęcający, ale trzeba będzie obadać tę Poniatowską, choćby ze względu na swojsko brzmiące nazwisko. :)
~ Koczowniczka
Llosy nie przekreślam, mam nadzieję, że mnie czymś zauroczy. :)
Czytałam dwie książki Somozy: "Jaskinię filozofów" (polecam) i "Listy od zabójcy bez znaczenia" (niekoniecznie). Jak na mój gust odrobinę przerost formy nad treścią, ale czyta się nieźle.
Lirael - Macocha jest dla koneserów (ZWL pisał, że lubi, ja nie).
UsuńNatomiast Dziewczynka - sprawdziłam w dyskusji pod swojąś starą recką, że zgodziłyśmy się, że to taka zabawa konwencją.
Recenzje książek Llosy były chyba pierwszymi Twoimi tekstami, jakie przeczytałam, więc mam do nich duży sentyment.
UsuńMoże teraz bardziej doceniłabym "Pochwałę...", jednak raczej nie ciągnie mnie, żeby spróbować jeszcze raz. Cenię "Szelmostwa..." za tę właśnie zabawę literacką, ale wymęczyły mnie setnie.
Mnie "Macocha" b. się podobała, co więcej, udało mi się nią zarazić kilka osób, bynajmniej nie koneserów.;)
UsuńPrzyznaję się i ja do zachwytów nad "Pochwałą macochy", choć za konesera się nie uważam;) Rozpustna, czy wręcz dla niektórych pedofilska warstwa książki, które zrażają wiele osób nie była dla mnie tak bardzo istotna, choć rozumiem że nie wszystkim musi się to podobać.
UsuńPolecam audycję Zmierzch latynoskich gigantów - może okazać się ciekawym uzupełnieniem naszej dyskusji.
OdpowiedzUsuńDzięki!
UsuńJeżeli ktoś nie czytał to polecam Kronikę zapowiedzianej śmierci. Moja ulubiona pozycja Marqueza. Książka ma niewiele ponad 100 stron i oparta jest na historii wyczytanej przez Marqueza w gazecie. Można powiedzieć, że jest to kryminał a rebours. Na pierwszych stronach dowiadujemy się kto kogo zamordował, ale informacje są tak zręcznie stopniowane na przestrzeni książki, że chociaż wiemy co się stało, koniec i tak jest wstrząsający. Polecam wszystkim. Struktura jest mistrzowska. Moim zdaniem w tej małej książce Marquez udowadnia, że naprawdę jest mistrzem.
OdpowiedzUsuńNie czytałam, ale pod wpływem tego co napisałaś właśnie się w nią zaopatrzyłam. :) Zapowiada się intrygująco.
UsuńCzytałam dawno temu, ale pamiętam, że wrażenia miałam pozytywne. Do powtórki!;)
UsuńJa czytałam bardzo dawno temu - pamiętam tylko, że bardzo mi się podobało, czas więc na powtórkę
UsuńCieszę się, że kogoś przekonałam. Mam nadzieję, że nikt się nie rozczaruje.
Usuń"Kronikę" czytałam i wrażenia miałam bardzo dobre! :)
UsuńCiekawa rzecz, że i w "Kronice", i w "Szarańczy" mowa jest o fatum, postaciom wydaje się, że nie mają żadnego wpływu na bieg zdarzeń.
Widzę, że "Kronika" ma już mały fan club.;)
UsuńWydaje mi się, że poczucie fatum dość często pojawia się w lit. iberoamerykańskiej. Ciekawe, na ile jest to związane z religią.
7. Przypomniała mi się rzecz, która mnie nurtowała od razu po zakończeniu lektury: po co było to bezpośrednie nawiązanie do "Antygony"? Czy Marquez w ogóle dobrze znał tę historię, czy tylko wyjął z niej fragment, który najbardziej mu pasował i dobrze brzmiał, uszlachetniając przy tym jego prozę?
OdpowiedzUsuńMnie się to nawiązanie podoba i wydaje mi się całkiem uzasadnione. Może Marquez zdecydował się na nie po to, żeby nam uzmysłowić, że mimo upływu wielu lat i rozwoju cywilizacji człowiek tak naprawdę wcale się nie zmienił i pewne problemy są wiecznie aktualne? Obydwie książki mówią między innymi o tym, że w imię tak zwanych wartości nadrzędnych można komuś odmówić prawa do pochówku, co jest chyba jednym z najdotkliwszych sposobów przekreślenia człowieka.
UsuńDobre pytanie. Nawiązanie wg mnie jest symboliczne, ale też - jak pisze Lirael - zwraca uwagę na wciąż żywy problem.
UsuńWczoraj usłyszałam przypadkiem wspomnienia Antoniny Krzysztoń, jak to fakt, że nie uczestniczyła w pogrzebie swojego ojca (jako 4 latka) negatywnie (psychologicznie) odbił się na jej życiu. Pogrzeb jest zatem ważny w wielu aspektach i mogło być tak, że Marquez uznał, że nigdy dość przypominanias o tym.
Usuń~ Iza
UsuńTo bardzo ciekawe, co napisałaś o Krzysztoń. Mam nadzieję, że nie miała z tego powodu irracjonalnego poczucia winy. Na pewno intencje tych, którzy podjęli taką decyzję, były dobre, przypuszczalnie chcieli jej oszczędzić stresu i uważali, że jest za mała na takie wzruszenia.
Hm, pamiętam kilka pogrzebów z dzieciństwa (5-10 lat) i swoją niezręczność. Naśladowałam dorosłych, ale czułam się po prostu nie na miejscu.
UsuńCzym innym jest prowadzanie dzieci na pogrzeby obcych osób, a czym innym uniemożliwienie im uczestnictwa w pogrzebie własnego rodzica. To chyba takie typowe europejskie "cywilizowane" myślenie. W Macondo nie mieliby wątpliwości jak należy postąpić:)
UsuńLirael,
Usuńto poszło w innym kierunku. Długo myślała, że ojciec nie umarł (jako dziecko), tylko np. jest w więzieniu> niektóre etapy żałoby zamknęła dopiero jako dorosła.
Aniu,
przy okazji pogrzebów moijej babci i dziadka zauważyłam, że w wiejskich społecznościach bardzo pomagają sąsiedzi, przynajmniej w tej części ceremonii, która odbywa się w domu i przy tzw wyprowadzeniu. Rodzina ma wtedy komfort, że nie muszą zastanawiać się nad doborem pieśni, gdy chce się tylko płakać.
Momarta - Macondo , jako tradycyjna społeczność nie oszczędziłaby dziecku ani jednego, ani drugieo:).
Usuń@ Iza
UsuńTeż się z tym zetknęłam. W ogóle podoba mi się wiejski obrządek związany z pogrzebem i tym, co dzieje się wcześniej (m.in. czuwanie przy zwłokach). Wydaje mi się, że to skutecznie pomaga przejść przez żałobę, a nawet nadać jej godny kształt.
Mam nadzieję, że nie zabiłąm dyskusji powyżej.
OdpowiedzUsuńJeszcze ejdno pytanie_ jakie mogły być konsekwencje postawy dla rodziny Pułkownika, czy miasteczko wybaczyło im udział w pogrzebie doktora?
Iza, na pewno nie zabiłaś, trzeba się oderwać od czas do czasu od komputera.;)
UsuńPułkownik był raczej ważną postacią w Macondo, widać, że ludzie liczyli się z nim. Myślę, że skończyło się na kilku przypadkach przypalenia obiadu i wykipienia mleka.;) Córka i wnuk stanowili w tej sytuacji strefę buforową, może za jakiś czas sprawa doktora poszłaby w niepamięć? Wszak Macondo pozbyło się soli ze swego oka...
Wszystko wskazuje na to, że jakieś reperkusje im groziły, ale mam nadzieję, że jednak autorytet pułkownika zrobił swoje.
UsuńLudzie z Macondo potrafili wyrażać wrogość nie wprost, ale dotkliwie: "I jest to martwe miasteczko z zamkniętymi domami, z mieszkań nie dochodzi nic prócz głuchego brzęczenia słów wypowiadanych ze złego serca". Izabela boi się, że w czasie uroczystości zostaną obrzuceni ekskrementami, więc ma świadomość, że społeczność jest na nich wściekła.
Myślę, że najgorszym co ich spotkało była konieczność uczynienia pierwszego kroku, wyjścia na ulicę, w ten "błyszczący i rozżarzony kurz". Potem wszystko było już banalnie proste. Macondo przytłacza moim zdaniem zdecydowanie nie wprost, bardziej przez wytworzenie atmosfery niż przez czyny.
UsuńPoczatkowo faktycznei odnosi się wrażenie, że zapłącą za to swoją cenę. Potem jednak nawet alkad podkreśla wielokrotnie, że wszystko będzie dobrze. Tak jakby Macondo w jego osobie postanowiło się wycofać na z góry upatrzone pozycje·
UsuńNa początku książki odnosi się wrażenie, że rzeczywiście może im się stać krzywda (atmosfera zagrożenia jest wyczuwalna), zaczęłam nawet irracjonalnie :) martwić się o chłopca, który w całą sytuację został wplątany nie z własnej winy.(kunszt Marqueza. Później sytuacje trochę się uspokaja.
UsuńAd. 5. Tytuł moim zdaniem odnosi się do szarańczy ludzkiej, z tym że nie tylko do ludności przybyłej w ślad za kompanią bananową, ale również do doktora.
OdpowiedzUsuńO podobieństwie doktora do szarańczy-owada świadczą następujące fakty:
1. Szarańcza żywi się głównie trawą (dokładnie tak jak nasz doktor!).
2. Szarańcza nie pije wody pochodzącej z zewnątrz, lecz wytwarza ją w swoim organizmie w procesie spalania cukrów (doktor również nie pił wody pochodzącej z miasteczka!)
3. Szarańcza występuje najczęściej w stadach, ale bywają też osobniki unikające sąsiadów (jak doktor!).
4. Izabela wspominała o tym, że oczy doktora lśnią żółtawo (jak u szarańczy).
5. Szarańcze-owady pożerają się wzajemnie. Przybysze też jakby "pożarli" doktora, bo odebrali mu pracę i pacjentów.
Książkę przeczytałam z wielką ciekawością i oceniam ją wysoko. To prawda, że jest w niej wiele niejasności, ale to mi nie przeszkadzało. Najbardziej podobała mi się narracja z punktu widzenia pułkownika i Izabeli, mniej - z punktu widzenia chłopca; odniosłam wrażenie, że chłopiec myśli zbyt dorośle jak na swój wiek.
Koczowniczko, bardzo ciekawa i świetnie udokumentowana opinia!
UsuńWydaje mi się, że niepicie wody i konsumowanie trawy przez doktora musi coś oznaczać :-)
UsuńSzarańcza wody raczej nie pije, więc...;)
UsuńJestem pod wrażeniem Twojego porównania. Zapachniało "Przemianą" Kafki.;)
OdpowiedzUsuńMam podobne ogólne wrażenia z lektury.;)
Też jestem pod wrażeniem:).
UsuńMarguez dokonał tu chyba odwrotności antopomorfizacji:).
Nie pasuje mi do tego owadziego charakteru doktora tylko jedno (nie, żebym czepiała się analizy Koczowniczki) - fakt, że wyleczył doktora ŻEBY ten go godnie pochował.
P.S. Odnośnie fatum, bo mignął mi komentarz w mailu - z religia to chyba nie ma nic wspólnego, przynajmniej z tą, która dominuje w Ameryce Pd. Wręcz zaryzykowałaby tezę,że jest sprzeczne. Natomiast fatum (czy raczej predystynację) mamy w kalwinizmie.
Także prędzej wynika to z mieszanki kulturowej.
Jeśłi już
Hm, a podejście "Pan Bóg dał, Pan Bóg wziął" to nie fatum?:)
UsuńIza, a bo doktor nie był całkowicie podobny do owadów, miał tylko niektóre ich cechy :)
UsuńIzabela (ta z książki) wspominała jeszcze o wybałuszonych oczach doktora. Takie oczy mają szarańcze ;)