piątek, 14 maja 2010

Płomyki pamięci - Anne Michaels

Ta książka cierpi na nadmiar. Za dużo w niej poetyckich metafor, ciekawostek popularno-naukowych, opisów hitlerowskiego okrucieństwa, rozważań o pamięci i nawet krótka druga część - jakby dopisana na siłę - wydaje się zbędna. A szkoda, bo temat jest ciekawy.

Jakob Boer jako ośmiolatek był świadkiem śmierci swoich żydowskich rodziców z rąk nazistów, starsza siostra zaginęła bez śladu. Chłopca uratował grecki archeolog i wywiózł go z Polski na Zakintos. Po wojnie obaj trafili do Kanady, gdzie Jakob z czasem się usamodzielnił i zajął tłumaczeniami oraz tworzeniem poezji. Mimo upływu wielu lat nie jest w stanie otrząsnąć się z rodzinnej tragedii, żyje rozpamiętując bolesną stratę. Funkcjonuje w społeczeństwie, jednak sprawia wrażenie człowieka bezwolnego, żyjącego siłą rozpędu.

I o tym właśnie jest ta powieść: o pamięci. Michaels wgryza się w problem na różne sposoby, niekiedy powtarzając się, a niekiedy oferując oryginalne stwierdzenia:

To, że się czuje oddziaływanie zmarłych nie jest żadną metaforą (...) Nie jest żadną metaforą mówienie o zadziwiającej pamięci namagnesowanych minerałów, nawet po setkach milionów lat wskazujących biegun magnetyczny, minerałów nie zapominających magmy, która zastygając, naznaczyła je wieczną tęsknotą. Tęsknimy za miejscem, ale samo miejsce również tęskni. Pamięć ludzka jest zakodowana w prądach powietrznych i w rzecznym mule. Eskery popiołu czekają, aby je odgrzebać, życie - aby je przywrócić. [s. 50]

Chętnie czytam książki o Holokauście, lubię poetycki styl, ale "Płomyki pamięci" nie zachwyciły mnie. Powieść jest mocno melancholijna, mglista i ciężkawa; historia zdaje się sączyć - to akurat poczytuję sobie za duży plus powieści. Niestety autorka nie wykazała się konsekwencją, jej styl jest dość nierówny: naładowane metaforami fragmenty przeplatają się z akapitami pisanymi zwykłą prozą, bez ozdobników i daje to nieciekawy efekt. Michaels z pewnością jest erudytką, ale liczne wtręty z paleobiologii, meteorologii, historii itp. są przytłaczające. Całość rozłazi się w szwach i może właśnie z tego powodu główny bohater wydaje się mało interesujący.

Autorka jest przede wszystkim poetką, "Płomyki pamięci" były jej pierwszą próbą prozatorską. Na tyle udaną według krytyków, że zasłużyła na kilka nagród m.in. Orange Prize w 1997 r. oraz na ekranizację. We mnie budzi bardzo mieszane odczucia i cieszę się, że jakoś przez nią wreszcie przebrnęłam. Mam tylko nadzieję, że jej druga powieść 'The Winter Vault' jest o niebo lepsza.

Moja ocena: 7/10

Anne Michaels, "Płomyki pamięci", Wydawnictwo Rebis, 2000

14 komentarzy:

  1. Moim zdaniem, dając 7/1o i tak okazałaś "wielką łaskowość.
    Bo ja po przeczytaniu tej kiążki nie mam też najlepszego zdania o nagrodzie Orange Prize

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj tak, również zaczęłam wątpić w prestiż tej nagrody. Wyjątkiem jest na pewno "Połówka żółtego słońca" Adichie - zasługuje na niejedną nagrodę.

    OdpowiedzUsuń
  3. szkoda, ze osoba z tak ciekawym zyciorysem nie potrafila znalezc odpwoiedniej formuly, zeby swoimi przezyciami sie podzielic. czesto mam wrazenie,ze na zachodzie ksiazki o holokauscie i jego konsekwencjach nagradzane sa wylacznie z poprawnosci politycznej

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam dokładnie to samo podejrzenie;) A czytając o okrucieństwach hitlerowców miałam wrażenie, że Michaels chce po prostu uzmysłowić swoim rodakom, co oznaczał Holokaust. Z polskiej perspektywy czyli bezpośredniego świadka, a nawet ofiary, takie szczegółowe opisy mogą być już wręcz niesmaczne. Przynajmniej ja tak to odebrałam...

    OdpowiedzUsuń
  5. przypomniala mi sie jeszcze jedna rzecz. moja kolezanka ze sztokholmu robi okladki szwedzkiemu zydowi, kt wydaje prywatnym ludziom wspomnienia. podsyla mi czasami te teksty. sila rzeczy sa to czesto wspomnienia zydów, takze te wojenne i obozowe (poza innymi masowymi mordami, np.ormian). zauwazylam, ze np.holenderska zydówka zupelnie inaczej odebrala obozy niz robili to polacy czy polscy zydzi. ona byla wypieszczona i nie dawal sobie rady juz w pierwszym, holenderskim obozie. chyba do konca nie zrozumiala na czym polegal holcaust. z oswiecimia z wieksza nienawiscia opisywala polki niz SS-manów! polska lekarka uratowala jej zycie, sama poszla potem do karceru i na smierc - a tej holenderskiej idiotki to NIC to nie ruszylo. w ravensbrück tez narzekala na polki - dla nas jej wspomnienia sa niestrawne w czytaniu. dlatego sobie pomyslalam, ze anne michaels ma inny rodzaj wspomnien niz "nasze", bo na pewno jej wspomnienia dziecinstwa wymieszane sa z komentarzami doroslych z innej czesci swiata

    OdpowiedzUsuń
  6. To b. ciekawe, co piszesz! A cóż jej takiego te ZŁE Polki zrobiły? Chociaż można trafić różnie, natychmiast nasuwają mi się na myśl opowiadania obozowe Borowskiego.

    OdpowiedzUsuń
  7. niestety, nie mam juz zachowanego tekstu w komputerze, zeby ci zacytowac. ogólnie - choc jestem na grzaskim gruncie - powiedzialabym, ze bogata holenderka gardzila polska i polakami ZANIM ja wyslano do oswiecimia. nie odgrywalo przy tym roli, czy ktos byl polskim polakiem, czy tez polskim zydem. ona odczuwala jako straszne upokorzenie, ze ja wyslano do obozu w PL. w tekscie bylo wiele przeinaczen jezyka polskiego oraz interpretacji historii na niekorzysc polaków. o, wlasnie mi sie przypomnialo: pisala na przyklad, ze "kapo" znaczy "szef" po...polsku (sic!). ona uwazala sie za lepsza i uwazala za sluszne, ze polacy bywaja gorzej traktowani. mysle, iz byc moze, byla to zawisc, ze polakom (a wlasiciwie polkom) udawalo sie zachowac jakies pozory organizacji. ze wpadaly na strategie, zeby przetrwac. holenderskie zydówki garnely sie do niemców - co w tym miejscu bylo conajmniej dziwne
    a borowski j znakomity! ale to inna klasa intelektu niz autorka holenderskich wspomnien

    OdpowiedzUsuń
  8. Czytałam tę książkę jakieś trzy lata temu... Pamiętam, że do lektury skłoniła mnie wewnętrzna potrzeba przyjrzenia się wspomnieniom wojennym, których z rozmysłem nie uczyłam się do matury z historii... ale ledwo doszłam do setnej strony poczułam przesyt. Podobnie jak ty stwierdziłam, że chociaż jest w tej książce prawie wszystko, to jednak czegoś w niej brakuje... Hm, sama nie wiem czego, może duszy?

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Sygryda -->

    Może to jakaś polonofobka była:) Mówi się trudno...

    Anhelli -->

    Przyznam, że także miałam ochotę porzucić lekturę, ale ze względu na wyzwanie jakoś wytrwałam. Książka jest dowodem na to, że często mniej znaczy lepiej;)

    Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  10. znalazlam plik na dysku. kobieta nazywa sie nora keizer, a tytul to "dance macabre". przeklamania jezykowe udalo mi sie wyprostowac (wydawca zrobil odnosniki). niestety, wymowa tego "dziela" daje przyczynek do opowiadania o "polskich obozach"... ale masz racje, niech odpoczywa w pokoju i pies jej morde lizal!

    OdpowiedzUsuń
  11. Jestem rozczarowana językiem tych komentarzy - "pies jej mordę lizał"? "tej holenderskiej idiotki"? - nie tylko dlatego, że książka Anne Michaels zachwyciła mnie przed laty z tego samego powodu, dla którego autorce bloga się nie spodobała (nie znam jednak polskiego tłumaczenia, czytałam w oryginale). Bardzo poetycki i efemeryczny język - cudo!
    Zajrzałam tu przypadkiem, ale zdaje się, że już więcej tego nie zrobię, co za towarzystwo tu bywa??? (no dobrze, bywało; wpisy są sprzed 9 lat)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno mi się wypowiadać o tej książce po 9 latach, niestety nie zapisała się w mojej pamięci wyraźnie. I potwierdzam, od chwili zamieszczenia powyższego posta trochę się na tym blogu zmieniło, język komentarzy chyba też.;)

      Usuń
    2. Komentarz jaki jest, taki jest - nie oceniaj komentarzy tylko książkę. Nie wiem dlaczego nie pozwalasz komentującym dodać trochę emocji tym bardziej, że ta "holenderska idiotka", której "pies mordę lizał" w pełni na to zasługuje...

      Usuń