Tytułowi jeźdźcy nawiązują do mitologii zachodnioeuropejskiej i tzw. Dzikiego Gonu (ang. Wild Hunt) czyli orszaku widm pojawiających się w jesienne i zimowe noce. Ich obecność zwiastuje katastrofę, w najlepszym przypadku śmierć osób, które miały pecha zobaczyć kawalkadę. Wierzono, że takie osoby porywane są podczas snu w zaświaty lub stają się członkami gonu.
Nie inaczej jest u Wintona. Nieświadomy niczego Scully remontuje dom na przyjazd ukochanej żony i córki - cała rodzina właśnie zdecydowała się przenieść z Australii do Irlandii. Do Dublina przylatuje jednak tylko 7-letnia Billie, która zszokowana zniknięciem matki nie potrafi ojcu nic wyjaśnić. Rozpoczynają się poszukiwania (zaznaczam, że to nie jest powieść sensacyjna), które prowadzić będą przez Grecję, Włochy i Francję aż do Holandii. Poszukiwania, które wywrócą świat Scully'ego do góry nogami i zmuszą do poznania prawdy. Okazuje się, że można żyć złudzeniami i oceniać rzeczywistość na swój własny, wypaczony sposób.
Odkrywanie prawdy przez czytelnika jest w przypadku "Jeźdźców" wyjątkowo interesującym doświadczeniem. Przez dłuższy czas realia poznajemy tylko z perspektywy niedźwiedziowatego Australijczyka, ślepo zakochanego w żonie i córce. Później kilka razy odezwą się głosy osób postronnych i wprowadzą lekki dysonans. Zaczną rodzić się wątpliwości, aż wreszcie pojawi się pewność, że Scully to po prostu duże naiwne dziecko. Nie bez powodu córka porównuje go do Quasimodo - paskudnego olbrzyma o dobrym sercu. Scully nie jest bynajmniej tak męski, jak mu się zdaje. To nie on jest tą silną stroną w związku.
Powieść Wintona jest gęsta od niesztampowej symboliki: oprócz mitu o Dzikim Gonie kluczem do zrozumienia są również fragmenty piosenek pojawiające się w tekście. Sama historia przywodzi na myśl "Odyseję" i Telemacha ruszającego w obłędną podróż. Duże wrażenie robią opisy miejsc - są niezwykle plastyczne, a zarazem wiele mówią o bohaterach. Oryginalnie poprowadzona narracja i pomysłowe zakończenie dodatkowo wzmacniają wymowę całości. Dla mnie mocna rzecz. Wymagająca, ale i satysfakcjonująca lektura, która nie daje czytelnikowi gotowych odpowiedzi. To lubię.
_______________________________________________________________________
Tim Winton "Jeźdźcy", tłum. Krzysztof Mazurek, Wydawnictwo Rebis, Poznań, 1998
_______________________________________________________________________
Kiedyś czytałem "Oko i błękit" tego autora, ale średnio mi się podobała. Może Jeźdźcy mnie bardziej przekonają.
OdpowiedzUsuńCzytałam, ale NIC nie pamiętam;( Tak więc chyba to nie była zbyt dobra powieść;)
OdpowiedzUsuńJa chyba przeczytam, ale kiedy? Tego nie wiem na dzień dzisiejszy :-)
OdpowiedzUsuńTo chyba jedno z najczęściej zadawanych sobie pytań przez książkożerców;) Ja zamówiłam sobie już inną książkę Wintona i również zastanawiam się, jak długo będzie leżakowała. Tak bywa;)
OdpowiedzUsuńJuz sam fakt ze tym razem głupi i naiwny ma meska koncowke obiecuje chyba mniej sztampowa lekture ;)
OdpowiedzUsuńBardzo niesztampową;)
OdpowiedzUsuńAle Scully nie jest głupi. On jest tak dobry i ufny, że aż naiwny.
wow, ja tez chce!
OdpowiedzUsuńMyślę, że mogłoby Ci się spodobać;)
OdpowiedzUsuńLubię książki z tej serii. Mam nadzieję, że mi "Jeźdźcy" kiedyś wpadną w ręce :)
OdpowiedzUsuńJa też ją lubiłam. Teraz to już inny poziom - wg mnie niższy. Kiedyś wydawali Amisa, Fowlesa, Llosę - to były piękne czasy;)
OdpowiedzUsuń