Jeśli przyjąć, że jazz to gatunek muzyczny stworzony w początkach XX w. na południu Stanów Zjednoczonych przez potomków niewolników, charakteryzujący się rytmem synkopowanym, a także dużą dowolnością interpretacyjną i aranżacyjną oraz tendencją do improwizacji, to trzeba przyznać, że powieść Morrison jest bardzo jazzowa.
Główna historia toczy się w Mieście (czyli Nowym Jorku) na przełomie 1925 i 1926 r. Pięćdziesięcioletni Joe nawiązuje romans z młodziutką Dormac, a kilka miesięcy później strzela do niej. Zdradzana żona Joego, Violet posuwa się do desperackiego czynu. Inne wątki rozgrywają się głównie w stanie Virginia na przestrzeni lat 1896-1920. Czytelnik dostaje w ten sposób - w tle, ale jednak - ciekawą lekcję historii z życia czarnych na początku ubiegłego wieku. Segregacja rasowa, migracja na północ kraju, lincze, rozruchy, stopniowe przenikanie do społeczeństwa białych - to wszystko tu jest.
Rytm powieści jak w jazzie jest nierówny. Narratorów jest kilkoro, nie wszystkich można rozpoznać. Opowiadają nie tylko o miłosnej tragedii (podając własną wersję), ale również o wydarzeniach pozornie nie mających związku z głównym wątkiem. Opowieści często są oderwane od siebie, niechronologiczne. Słowem - improwizacja i kakofonia. Książka przypomina mi kłębek kolorowych nici - w zależności od tego, za który koniec pociągniemy, taką historię otrzymamy: o nieszczęśliwym zauroczeniu, miłości małżeńskiej przechodzącej wzloty i upadki, o sztuce wybaczania czy o prześladowaniu czarnych. Autorka wielokrotnie pisze także o samym Mieście, które ma niesamowitą moc przyciągania i wiele do zaoferowania swoim mieszkańcom. W rezultacie powstał prawdziwy pean.
Trudno pisać o tej powieści - jest w niej coś nieuchwytnego, coś niepoddającego się prostym definicjom. Z pewnością warta jest lektury, bo ciekawie oddaje odległe czasy, a przede wszystkim pozwala na spotkanie ze znakomitą prozą Noblistki. We mnie wzbudziła także zainteresowanie Nowym Jorkiem. Dodatkowym smaczkiem jest okładka projektu Waldemara Świerzego - dzisiaj rzadkość.
Moja ocena: 8/10
Toni Morrison, "Jazz", Świat Książki, 1996
"Jest w niej coś nieuchwytnego, coś niepoddającego się prostym definicjom" - idealnie oddałaś to, co sądzę o twórczości Morrison. Szanuję, podziwiam i doceniam jej powieści, ale tak naprawdę chyba nie do końca je lubię.
OdpowiedzUsuńZnam "Miłość", chciałabym przeczytać "Umiłowaną"... Intrygująca pisarka. Właściwie - pisanie o niej to prawdziwe wyzwanie. Trzeba by rozgryźć ten podskórny nurt, przemyślaną konstrukcję, z której ni stąd ni zowąd wyrastają nowe sensy. Widzę, że to może dotyczyć też "Jazzu".Pamiętam, że historia o dwóch kobietach kochających tego samego mężczyznę, więc nienawidzących się nawzajem (wspomniana "Miłość")okazywała się naturalnie i niespodziewanie zarazem opowieścią o ambiwalencji obu tych uczuć, o tym, że są złączone jak strona wierzchnia i spodnia tej samej tkaniny.
OdpowiedzUsuńZaciekawiło mnie, co piszesz o "Jazzie". O rytmie... to wydaje się być istotne.
Czas fabuły od 1886 do 1920 (literówka?)?
Lirael -->
OdpowiedzUsuńRzeczywiście jest coś w prozie Morrison, co nie pozwala czytelnikowi dać się do końca "uwieść". Ale z pewnością - jak napisałaś - zasługuje na uwagę i szacunek.
tamaryszek -->
Dzięki za czujność;) - już się poprawiłam. Nawet nie wiesz, jak trudno było mi napisać te recenzję;) Zupełnie nie wiedziałam, z której strony podejść;)
Za mało wiem o muzyce, ale z definicji synkopy wynika, że akcent jest przesunięty z mocnego taktu na słabszy - i to w powieści jest oddane. Swoją drogą analiza tej książki w ujęciu muzycznym może być świetną zabawą dla muzyka.
Pozdrowienia;)
Mam tę powieść na półce, ale jej nie przeczytałam; kupiłam dawno temu i nawet zaczęłam czytać. Może wrócę do niej; czasem książki muszą poczekać na swoją porę. :)
OdpowiedzUsuńŚwięte słowa;) U mnie niektóre pozycje czekają od kilkunastu lat;)
OdpowiedzUsuńDo prozy Toni Morrison można tylko zachęcać, co też niniejszym czynię;)
jakos nie moge przebrnac przez zadna ksiazke morrison - jak dla mnie nadal jeden z nirozszyfrowanych wyroków komitetu noblowskiego. za to plakaty swiezego kocham - dlugo mialam nad lózko yehudi menuhiego z autografem skrzypka
OdpowiedzUsuńa tak na marginesie: blogspot zdecydowanie mnie dyskryminuje! nie dosc, ze musze za kazdym razem wypelniac tabelki, to jeszcze na dodatek ze dwa razy musze pzrejsc pzrez weryfikacje graficzna. zaopatrzona ikonka "dla inwalidy" - ooo!
Wydaje mi się, że "Miłość" jest dość łatwo "przyswajalna". Natomiast "Raj" próbowałam czytać i nie dałam rady, musi swoje odstać w kolejce;)
OdpowiedzUsuńTak, różne formaty blogerskie nie za bardzo się lubią:) Łatwiej jest się wpisywać - na jakikolwiek - po zalogowaniu się na własny. Tak mi się przynajmniej wydaje. Ale bądź dzielna, nie poddawaj się;) Zawsze miło Cię poczytać;)
Mam "Jazz" w tym samym wydaniu. To byla pierwsza ksiazka Morrison, jaka przeczytalam i poczatek mojej wielkiej sympatii do tej autorki. Ciesze sie, ze rowniez Tobie sie spodobala.
OdpowiedzUsuńMyślę, że to dobra książka na początek znajomości z Morrison - nie za trudna, nie za łatwa, a smaczków sporo. Ale podtrzymuję co napisałam w notce - trudno się pisze o powieściach TM:)
OdpowiedzUsuń