Po ukazaniu się książki w ubiegłym roku czytałam głównie niepochlebne recenzje na jej temat, toteż do lektury podeszłam dość sceptycznie. Pierwsze dwa rozdziały, będące monologiem skierowanym do nieobecnej przyjaciółki (przypuszczam, że to jednak alter ego głównej bohaterki), wydały mi się dość pretensjonalne i chaotyczne. Na szczęście z chwilą, kiedy Karolina Pogorska zaczyna opowiadać o sobie, powieść staje się znacznie lepsza.
Narratorka jest 36-letnią pracownicą naukową w Instytucie Kultury w Kryzysie, mieszka w wynajętym mieszkaniu na Kabatach i cierpi z powodu bycia singielką. Jak sama o sobie zgryźliwie mówi: Samotna kobieta po rewolucji feministycznej. Zaczyna piątkami z polskiego, a kończy, jedząc resztki w pojedynkę. (s. 76) Jej frustracja narasta, kobieta jest coraz bardziej zmęczona swoim życiem:
A przecież, tak mi się wydaje, jeszcze nie tak dawno byłam osobą, na którą ktoś patrzy, której ktoś słucha. Chcę być osobą! Człowiek jest w końcu istotą społeczną, rodzi się w relacji z kimś drugim. A ja liczę się tylko wtedy, kiedy ktoś zacytuje mój artykuł albo zarobię pieniądze. (s. 93)
Po przymusowej przeprowadzce do kolegi z pracy, który od lat beznadziejnie i bez wzajemności podkochuje się w Karolinie, jej życie nieco się zmienia i staje się mniej stresujące. Kobieta powoli godzi się ze skromną i przyziemną egzystencją z niechcianym (bo żałosnym) Szymonem, co więcej, odkrywa wreszcie, co mogłoby dać jej szczęście:
Dom mógłby być moją religią. Dom, w którym mogłabym ustawić swoje książki alfabetycznie. Który mogłabym sprzątać i ozdabiać na święta. Kwadrat domu, trójkąt dachu, serpentyna dymu i słońce wychylające się zza chmury. Dom: świat w świecie, enklawa. (s 129)
I rzeczywiście, kiedy ponownie przeprowadza się, tym razem do luksusowego mieszkania koleżanki, odnajduje swoje tu i teraz. Kończy się wewnętrzna szamotanina i bunt, ton narratorki z sarkastycznego staje się łagodny. Może zacząć się cieszyć grą w badmintona, obiadem z kolegami czy patrzeniem w niebo. Tylko czy o to właśnie w życiu chodzi?
W moim odczuciu autorka sugeruje, że to stan posiadania gwarantuje szczęście. Nawet nie partner, ale właśnie cztery kąty wypełnione przedmiotami, jakie można znaleźć w milionach innych domów. Cóż, to SĄ rzeczy ważne, ale trudno mi uwierzyć, że akurat one pozwoliły spełnić się inteligentnej doktorantce. I dlatego nie mogę zgodzić się z wydźwiękiem tej powieści.
Co do samego stylu książki, język wydaje mi się kalką czegoś, co już czytałam w polskiej literaturze wiele razy. Nie za bardzo przekonuje mnie również narzucanie powieści ducha "Pani Bovary" Flauberta (od początkowego cytatu po dalsze drobne nawiązania). Mimo wszystko nie jest to zła książka, przeczytać nie zawadzi.
Moja ocena: 7/10
Agnieszka Drotkiewicz, "Teraz", W.A.B., 2009
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz